[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zawarczał silnik.Kierowca odwrócił głowę i spojrzał prosto w moje okno.Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się.Nawet z dużej odległości rozpoznałem te błyszczące oczy.To był Buddy! Odjeżdżał z mamą!16.SZTUCZKI I KOŚCIZacząłem walić w szybę i krzyczeć, lecz mama tego nie usłyszała.Taksówka ruszyła i zniknęła za rogiem.Patrzyłem, jak mama odjeżdża samochodem prowadzonym przez ducha.Dokąd on ją zawiezie? Czy kiedykolwiek jeszcze ją zobaczę?Błyskawicznie wskoczyłem w ubranie, narzuciłem na siebie kurtkę i szalik.Nie zapomniałem nawet o rękawiczkach.Festiwal rozpocznie się na placu przed kościołem.Jeśli mamy tam nie będzie, przeszukam całe miasto.A potem.jeszcze nie wiedziałem, co zrobię.Ale coś wymyślę.Złapię Buddy’ego za kościstą szyję i zmuszę go, żeby mi powiedział, gdzie jest mama.Było zbyt zimno, żeby pojechać rowerem, więc biegłem, dopóki starczyło mi tchu.Gdy dotarłem do Ash Lane, prowadzącej do Main Street, dyszałem jak parowóz.Musiałem zwolnić.Szedłem szybkim krokiem, powtarzając w myślach: Proszę, żeby tylko tam była.Proszę, żeby była.Skręciłem w Main Street.Kościół znajdował się już tylko cztery przecznice dalej.Ruszyłem znów biegiem, wypatrując jasnoczerwonej kurtki mamy.Jest! Wypakowywała pudełka z ciastkami z samochodu Bubby Parisi.Podbiegłem do niej.- Mamo! Nic ci się nie stało?- Nie.Czuję się świetnie.Wyglądała na rozbawioną.- A co mi się mogło stać?- Eee.dobrze ci się jechało tą taksówką?- Pewnie.A nie powinno? Nagle poczułem się zakłopotany.- Eee.po prostu byłem ciekawy.Do zobaczenia później.- Mam dla ciebie babeczkę żurawinową - powiedziała, wpychając mi ciastko do kieszeni.Odszedłem.Dlaczego Buddy chciał mnie przestraszyć w taki sposób? Może miał zamiar zrobić mamie coś złego, ale potem zmienił zdanie? Czy to było ostrzeżenie?Okrążając kościół, dotarłem na teren małego cmentarzyka, założonego w osiemnastym wieku.Na niewielkiej żelaznej ławce siedział ktoś odwrócony do mnie plecami.Pomyślałem, że musi mu być tam strasznie zimno.Przy takiej temperaturze nawet krew może chyba zamarznąć.Żaden człowiek.eee.No tak.Podszedłem bliżej.- Cześć, Buddy.Odwrócił się do mnie.Wyglądał okropnie.Szara skóra zwisała na kościach jak worek.Jego oczy przypominały ślepia zdechłej fladry.- Domyśliłem się, mały, że coś przede mną ukrywasz.- Dopiero teraz się o tym dowiedziałem - skłamałem.- Dlaczego przyjechałeś po nią? Przestraszyłeś mnie śmiertelnie.- Spojrzałem mu w oczy.- Ją też pewnie przeraziłeś.- Nie poznała mnie.Widziała to, co chciała zobaczyć.- Buddy odwrócił wzrok.- Zwykłego taksówkarza.Powiedziała nawet, że kogoś jej przypominam.- Buddy! - wybuchnąłem.- Czy ty naprawdę uważasz, że moja mama cię zabiła?- Tego wieczoru była na mnie wściekła - powiedział powoli.- Chi Chi świetnie się znała na mechanice samochodowej.Może to ona przecięła linkę hamulcową.- Niemożliwe! - zawołałem, zdając sobie sprawę, że to jednak mogła być prawda.- Za kogo wyszła za mąż? - zapytał cicho Buddy.- Kto był twoim tatą?- Nathan Bemus - odparłem.- Był od niej znacznie starszy.Miał sklep z narzędziami.- Nathan Bemus!Buddy potrząsnął głową z niedowierzaniem.- Ten nudziarz! Nie mogę uwierzyć, że Chi Chi zadawała się z takim ciemniakiem.I co było dalej?- W jego czterdzieste piąte urodziny mama zrobiła mu niespodziankę, organizując przyjęcie w gospodzie.Uciekł stamtąd z kelnerką.Nigdy więcej się nie pokazał.Zabrał z banku wszystkie oszczędności, kupił czerwonego kabrioleta i wyjechał ze swoją lubą do Kalifornii.- No widzisz? Zupełny idiota.A ona zasłużyła na to.Pokarało ją, bo o mnie zapomniała - powiedział Buddy ponuro.- Wyszła za niego dopiero w wiele lat po twojej śmierci - zauważyłem.- A może miała się zamknąć w szafie i pogrążyć w rozpaczy do końca życia?- Nie - mruknął Buddy.- Ale gdybym nie zginął, zaoszczędziłoby to jej wielu łez.- Chyba nie wierzysz w to, że mama, że Chi Chi.Spojrzał na mnie lodowato.- Dziś się tego dowiemy - odparł.- Specjalnie na tę okazję trzymam w rękawie kilka sztuczek.Mówiąc to, podciągnął rękaw.Tam, gdzie powinno być przedramię, znajdowała się tylko kość.Wybuchnął śmiechem mrożącym krew w żyłach.- Do biegu, gotowi, start - szepnął.Dość szybko dowiedziałem się, jakie „sztuczki” Buddy miał na myśli.Koło południa na placu przed kościołem zrobiło się tłoczno.Miałem wrażenie, że przyszli tam wszyscy mieszkańcy miasta.Buddy zaczął działać, kiedy przyjechał komendant Toomer.Snuł się po placu ubrany w granatowy mundur, zamieniając po kilka słów z każdym, kogo spotkał.Zupełnie, jakby to on kierował całą imprezą.W końcu przystanął przy stoliku z ciastami, obżerając się babeczkami, które upiekła moja mama.Nagle u jego stóp niewidzialna ręka zaczęła rysować na śniegu litery.O-S-Z.Szef policji wpakował do ust następną babeczkę żurawinową.Przeżuwając, mruczał z zadowolenia.U-S.Wziął kubek parującej kawy.Spojrzał w dół w chwili, gdy na śniegu pojawiła się litera T.Podskoczył zdumiony.Poruszając ustami, przeczytał cały wyraz.Oszust!Zakrztusił się i parsknął kawą.Chlusnęła z jego ust na śnieg, zamazując napis.Chrząknął i spłoszony rozejrzał się wokół.Nieopodal zatrzymał się samochód Raya Ebsena.Na zaparowanej szybie niewidzialna ręka pisała: Z-Ł-O-D-Z-I-E-J.Złodziej!Ray popatrzył na nabazgrolone litery.Wściekłość wykrzywiła mu twarz.Błyskawicznie przetarł rękawem okno samochodu.Ruszyłem do stoiska z ciastami.Elsie Toomer przyozdabiała torciki z dyni bitą śmietaną wyciskaną z tuby.Odłożyła ją na bok, żeby ukroić komuś kawałek szarlotki.Tuba uniosła się w powietrzu.Na gładkiej powierzchni świeżego torcika chmurki bitej śmietany ułożyły się w napis: P-L-O-T-K-A-R-A.Plotkara!Elsie odwróciła się, zobaczyła torcik i wrzasnęła.Mama podniosła głowę znad stołu, przy którym dekorowała babeczki lukrowymi literkami.Postawiła torbę z literkami i pobiegła pomóc Elsie.Torba przechyliła się i różnokolorowe literki wysypały się na blat stołu.Powoli, tak że nikt tego nie zauważył, uformowały serce, a w nim zdanie: Gerry kocha Chi Chi!Pan Delaney siedział przy sąsiednim stoliku, sprzedając losy na loterię.Po chwili dostrzegł układankę z lukrowych literek.Zaczerwienił się i podał jakiemuś zdziwionemu dzieciakowi pełną garść losów.Mama wróciła do swojego stoiska.Zobaczywszy serce, zerknęła na pana Delaneya.Jej twarz zrobiła się równie purpurowa jak jego.Przykucnąłem za drzewem.Spostrzegł mnie Craig Rawley i podszedł.- Próbujesz się ukryć?- Słucham?- Nie licz na to, Bemus.Czas na podbój Kurzej Wątróbki.Wszyscy są już na stoku.- Eee.zapomniałem zabrać z domu sanki - skłamałem.- Nie ma sprawy! - Pociągnął mnie za ramię.- Pożyczymy ci.Powlokłem się za Craigiem na wzgórze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]