[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwa razy spojrzał na nią gdy jeszcze miała owoce w ustach, ale przecież szybko je połknęła.Cóż, została przyłapana, nie musi więc już dłużej ukrywać zapasów.Sięgnęła ręką do kieszeni i wyciągnęła garść jagód.- Skoro mnie przejrzałeś, proszę, poczęstuj się.- Nie jestem na tyle głupi - odparł.Wyswobodził ramiona z plecaka i oparł karabin o pień sąsiedniego drzewa.- Siedź tutaj i nie ruszaj się! - Po tej komendzie podszedł do palmy i ściągnął buty.- Naprawdę chcesz się lam wdrapać?- Masz lepszy pomysł na odzyskanie maczety? - Wyciągnął mniejszy z noży.- Może spadłaby, gdybyś czymś w nią rzucił.- Jesteś trochę za ciężka.Z przyjemnością cisnęłaby w niego czymś ciężkim, ale spojrzawszy na nóż stwierdziła, iż jak na jeden dzieli wystarczająco się już narzucała.Sam wsadził w zęby stalowe ostrze i okrakiem usiadł na pniu palmy.Potem zaczął podciągać się do góry jak drwal wspinający się po sośnie ze stanu Karolina.Obserwowała Jankesa z zapartym tchem.W miarę, jak zbliżał się do wierzchołka, coraz wolniej oddychała.Zwalisty gruby pień niebezpiecznie zwężał się u góry i Sam musiał zwolnić tempo wspinaczki.Z każdym ruchem mężczyzny palma kołysała się coraz bardziej, wyginając się w końcu niczym tęcza na niebie.W ciągu kilku minut Sam dotarł do kokosów.Jedną ręką objął pień, drugą starał się chwycić zaklinowany nóż.Jego ręce okazały się jednak za krótkie.Spojrzał w dół i Lollie prawie dostrzegła jego wykrzywione, miotające stek przekleństw usta.Wyglądało na to, że ostatnimi czasy Jankes stanowczo nadużywa przekleństw.Chociaż, jeśli się nad tym zastanowić, to w chwilach zdenerwowania i jej wyrwało się parę wyzwisk, Z których najczęstszym było „cholerny Jankes”.To bardzo łagodne słowa w porównaniu z określeniami używanymi przez braci, kiedy myśleli, że nie ma jej w pobliżu.Nauczyła się od nich kilku prawdziwych przekleństw, ale nigdy by ich nie powtórzyła.Damy nie klną, brzmiała jedna z żelaznych zasad i choć nie przepadała za większością z tych głupich reguł, konsekwentnie ich przestrzegała.Teraz również starała się trzymać konwenansów, choć tylko Bóg wie, z jakim przychodziło jej to trudem.Na ziemię niczym kamień spadł orzech kokosowy, przywracając ją do rzeczywistości.Zobaczyła Sama, który wyjął nóż spomiędzy zębów, i trzymając się jedną ręką palmy wychylił się i obcinał następny orzech.Zrzucił go na ziemie.Przez chmury przebiło się słońce i przeniknęło korony drzew.Dziewczyna przesłoniła oczy.Sam jeszcze nie dotarł do maczety.- Lollie, słyszysz mnie?- Tak!- Odsuń się, teraz odetnę całą gałąź.Maczeta spadnie razem z nią!- Dobrze! - krzyknęła i odskoczyła pod figowiec.Przystanęła na chwilę, bo usłyszała, że Sam mówi coś jeszcze.Powiedział, że cholera go weźmie, jeśli straci swoje pieniądze w chwili, gdy tak ciężko sobie zasłużył na każdy grosz.Nie miało to dla niej najmniejszego sensu, sądziła raczej, iż maczeta ma coś wspólnego z jego misją w obozie.Wzruszyła ramionami i skryła się za pniem drzewa.W powietrzu zaległa cisza, a potem wielkie zielone orzechy spadły i uderzyły o ziemię z odgłosem podobnym do tętentu końskich kopyt.Maczeta upadła tuż obok.Lollie uznała, że jest już bezpieczna.Nie spuszczając Sama z oka podeszła do noża.Ten zresztą po chwili zjechał w dół palmy.- Udało ci się! - uśmiechnęła się.Posłał jej typowo męskie spojrzenie, które mówiło: „Oczywiście, że mi się udało”.Minął ją, podniósł maczetę i przyjrzał się jej uważnie.- Czy jest w porządku?- Tak, na szczęście nic jej się nie stało - mruknął po sprawdzeniu ostrza.Dziewczyna cichutko westchnęła z ulgą.Sam odwrócił się, trącił butem jeden z orzechów i ukucnął.Potem uniósł maczetę i silnym cięciem przepołowił kokos.Podał Lollie jedną cześć.- To mleczko kokosowe, napij się, nie należy marnować takiego skarbu.Lollie wzięła zieloną, podobną do miski skorupę i zajrzała do Śródka.Zewnętrzna warstwa kokosa była jasnozielona, a wewnątrz znajdowała się druga skorupa, nieco twardsza, brązowa i pokryta włoskami.Wypełniał ją biały miąższ oraz mlecznobiały, słodko pachnący płyn.Zobaczyła, że Sam podnosi orzech do ust i wypija jego zawartość; po namyśle uczyniła to samo.Przytępione kubki smakowe Eulalii omal eksplodowały.Płyn był nasycony niezwykle intensywnym aromatem kokosowym, smakołykiem, który dodawano w małych ilościach do deserów na specjalne okazje Czy do świątecznych ciasteczek.Eulalia długo rozkoszowała się cudownym smakiem napoju, nieustępującym niedawno zjedzonym jagodom, upiła jeszcze trochę mleczka i spojrzała na mężczyznę.Gdy napotkała jego potępiający wzrok, odsunęła orzech i oblizała usta.Poczuła się nieswojo.A więc jeszcze jej nie wybaczył.Sam tymczasem skończył pić i wbił mały nóż w kokosowy miąższ.Jak gdyby ściągnięty jej wzrokiem podniósł głowę.Przyglądał się jej długą chwilę, potem spojrzał na orzech i wbił nóż w skorupę.Eulalia skrzywiła się.Wyciągnął ostrze, na którego końcu znajdował się niewielki ‘trójkąt miąższu i podał go dziewczynie.- Spróbuj.Zdjęła miąższ z noża i ostrożnie nadgryzła jego brzeg.Kokos był nieco twardszy od jabłka, ale nieporównanie bardziej miękki niż suszone mięso, a w smaku chrupiący i ogromnie egzotyczny.Uśmiechnęła się do Sama i zatopiła zęby w białym przysmaku.Forester patrzył na nią zagadkowo przez długą chwilę, a powietrze stawało się bardziej duszne i gęste.Potem cisnął łupiny w krzaki, wyprostował się i podszedł do miejsca, gdzie leżały plecak i broń.Wciąż był wobec niej sztywny.- Przykro mi z powodu maczety - rzekła dziewczyna.- Zapomnij o tym - mruknął i zarzucił plecak wraz z karabinem na ramię.Dziewczyna skończyła jeść i posłała resztkom skorupy tęskne spojrzenie.- Może zabierzemy ze sobą pozostałe orzechy? Smakują wyśmienicie.- Popatrzyła na niego z nadzieją.- Nie mam zamiaru ciągnąć ich przez dżunglę razem z plecakiem, karabinem i tobą na dokładkę.- Nie proszę cię o to, sama bym je niosła.Parsknął śmiechem, co odebrała jak policzek.Jeszcze bardziej zapragnęła udowodnić mu, że potrafi zrobić coś pożytecznego.- Poniosę je.może nie wszystkie, ale ta mała wiązka z pewnością nie okaże się dla mnie zbyt ciężka.Przewieszę ją sobie przez plecy tak, jak ty mocujesz plecak.Będziemy mogli jeść je po drodze!Posłał jej długie, pełne zadumy spojrzenie i bez słowa podszedł do sterty orzechów.Podniósł je, ważąc chwilę w ręku.Polem odciął maczetą dwa dorodne owoce, a resztę położył na ziemi.Zdjął plecak, ukląkł i wyjął z niego kawałek sznura.Po kilku minutach pracy kokosy zostały owiązane.Sam wyprostował się trzymając swoje dzieło w ręku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]