[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tych miejscach, okrytych przez te wszystkie lata brodą, nie czułem wiatru od rozpoczęcia studiów.Jeżeli kiedyś wydostanę się stąd, zapuszczę ją na nowo.Wzdycham.Naprawdę wzdycham; czuję opór zawiniętej pod materac pościeli, gdy moja pierś unosi się wyżej niż normalnie.Rurka, która wchodzi we mnie przez nozdrze, ślizga się po tkaninie koszuli na moim ramieniu, a potem wraca, gdy rozluźniam mięśnie i robię wydech.Westchnąłem!Jestem tak zaskoczony, że otwieram oczy.Lewa powieka drży, zlepiona, po czym się podnosi.W ciągu paru sekund wszystko nieruchomieje, choć przez chwilę wydawało się trochę drżące i jaskrawe.Andrea siedzi niespełna metr dalej, z nogami schowanymi pod małe krzesło.Jedna jej ręka spoczywa na udzie, drugą trzyma styropianowy kubek przy rozsuniętych wargach.Widzę jej zęby.Wpatruje się we mnie.Mrugam powiekami.Ona też.Poruszam palcami nóg i - spoglądając na koniec łóżka - widzę, jak biały żakiet porusza się w górę i w dół wraz z nimi.Zginam ręce; mają tu cholernie szorstkie koce.Jestem głodny.Andrea odstawia kubek i nachyla się trochę, jak gdyby nie dowierzała własnym oczom; przenosi spojrzenie z jednego mojego oka na drugie, najwyraźniej szukając w nich obu oznak przytomności umysłu (przyznam, że to uzasadniony środek ostrożności).Andrea rozluźnia się.Kiedyś przyglądałem się, jak szyfonowa chusta wypadła jej z rąk, i nie przypominam sobie, by płynęła w powietrzu z większą gracją, niż teraz wiotczeje jej ciało.W ten sam sposób jej twarz traci całą warstwę troski.Jestem - właśnie przypomniałem sobie moje nazwisko - niemal zażenowany.Andrea powoli kiwa głową.- Serdecznie witam - mów>ftiśmiechając się.Czyżby?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]