[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głośniki i ekrany ogłosiły odlot.Kliper podryfował, potem czekał, wreszcie pomknął, mijając słońce i gazowego giganta Soreraurth.Właśnie na Soreraurth ukryto moduł, sto kilometrów w głębi rozległej, nieustającej burzy panującej w atmosferze planety.Atmosferze, która zostałaby złupiona, wyeksploatowana i zmieniona przez Humanistów, gdyby wszystko poszło po ich myśli.Patrzył, jak gazowy gigant oddala się za rufą, zastanawiał się, kto ma rację, a kto jej nie ma, i czuł dziwną bezradność.Wracając do Beychaego, przechodził właśnie przez gwarny mały bar, gdy usłyszał za sobą głos:− Ach, wyrazy najszczerszej radości ze spotkania itede! Pan Staberinde, prawda?Powoli się obrócił.To był doktorek z chirurgicznego party − stał przy zatłoczonym barze i przyzywał go gestem.− Dzień dobry, doktorze! − zawołał, przeciskając się między gwarzącymi pasażerami.Ten skinął głową.− Stapangarderslinaiterray.Ale proszę, mów do mnie Stąp.− Z przyjemnością, a nawet z pewną ulgą.− Uśmiechnął się.− I proszę, mów do mnie Sherad.− Cóż! Jakie to Skupisko małe, prawda? Czy mogę postawić ci drinka?Doktor mignął swoim zębatym uśmiechem, który w świetle lampy punktowej błysnął dość przerażająco.− Doskonały pomysł.Znaleźli mały stolik przy ściance działowej.Doktor wytarł nos, poprawił swój nieskazitelny garnitur.− Tak więc, Sherad, co cię skłoniło do tej małej wycieczki?− Cóż, prawdę mówiąc… Stąp − rzekł cicho − podróżuję jakby incognito, więc byłbym wdzięczny, gdybyś nie… rozgłaszał mojego nazwiska, wiesz?− Ma się rozumieć! − Doktor Stąp energicznie pokiwał głową.Rzucił wokół konspiracyjne spojrzenie, nachylił się bliżej.− Jestem wyjątkowo dyskretny.Sam musiałem… − mrugnął porozumiewawczo − …”podróżować po cichu” przy różnych okazjach.Daj mi tylko znać, jeśli będziesz potrzebował jakiejś pomocy, Sherad.− Jesteś bardzo miły.− Uniósł kieliszek.Wypili za bezpieczną podróż.− Sherad, czy udajesz się na „koniec linii”, do Breskial? − zapytał Stąp.− Tak.Razem ze wspólnikiem w interesach.Doktor Stąp skinął głową i szeroko się uśmiechnął.− Ach, ze „wspólnikiem w interesach”.Ach.− Nie, doktorze.Nie ze „wspólnikiem w interesach”, ale ze wspólnikiem w interesach.To dżentelmen, w dość podeszłym wieku i w innej kabinie… gdyby te trzy określenia były zupełnie inne, to oczywiście miałbyś rację.− Ha! Jasne! − rzekł doktor.− Jeszcze drinka?− Zakalwe, nie sądzisz, że on coś wie? − spytał Beychae.− Co ma wiedzieć? − Wzruszył ramionami.Zerknął na ekran na drzwiach ciasnej kabiny Beychaego.− Było coś w wiadomościach?− Nic − odparł Beychae.− Wspominali o ćwiczeniach bezpieczeństwa we wszystkich portach, lecz nic bezpośrednio ani o tobie, ani o mnie.− Chyba obecność doktora na pokładzie nie zwiększa naszego zagrożenia.− Co nam grozi?− Dość dużo.W końcu pojmą, co się stało, zanim dotrzemy do Breskial.− Co zatem? − spytał Beychae.− Jeśli czegoś nie wymyślę, Kultura albo dopuści, by nas złapali, albo przejmie ten statek, co wymagałoby wykrętnych tłumaczeń i częściowo mogłoby cię pozbawić wiarygodności.− Jeśli zdecyduję się na to, o co prosisz, Cheradenine.− Tak.Jeśli.Grasował po statku.Łajba sprawiała wrażenie zagraconej i zatłoczonej.Chyba zbyt się przyzwyczaił do pojazdów Kultury.Studiował plany statku dostępne na ekranie, lecz służyły one jedynie ludziom szukającym drogi i dostarczały niewiele informacji, jak można by statek przejąć lub uszkodzić.Obserwował załogę wychodzącą z pomieszczeń służbowych i wywnioskował, że wejście do stref „tylko dla załogi” odbywa się po uprzednim sprawdzeniu głosu lub odcisków dłoni.Na pokładzie znajdowało się niewiele materiałów palnych, żadnych środków wybuchowych, a kable były optyczne, nie elektryczne.Bez wątpienia statek „Ksenofob”, nawet z innego układu gwiezdnego, z efektorowym ekwiwalentem dłoni uwiązanej za plecami, potrafiłby zmusić kliper „Osom Emananish” do śpiewania i tańczenia, lecz on sam, człowiek bez broni i skafandra, niewiele mógł zdziałać − jeśli w ogóle przyszłoby mu działać.Tymczasem kliper pełzł przez przestrzeń.Beychae pozostawał w kabinie, spał albo śledził wiadomości na ekranie.− Cheradenine, zdaje się, że zmieniłem jedno więzienie na inne − zauważył drugiego dnia podróży.− Tsoldrinie, nie wpadnij w kabinowe szaleństwo.− Podał Beychaemu tacę z kolacją.− Jeśli chcesz stąd wyjść, wychodź.Jeśli siedzisz tu cały czas, jest trochę bezpieczniej, ale… tylko trochę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]