[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyciągnęła prawą rękę w bok, na wabia, gdyby Mgła uderzyła.Rękaciążyła jej od bólu.Wężyca się bała, nie ukąszenia, lecz straty zawartości woreczków jadowych Mgły.— Zbliż się — rzekła.— Zbliż się i uśmierz swój gniew.Zauważyła krew spływającą jej między palcami i wzrósł jej strach o Stavina.— Czy ukąsiłaś mnie, stworzenie?Lecz ból był nie taki; jad otępiłby ją, a nowe serum tylko by zakłuło.— Nie — wyszeptał młody mężczyzna z tyłu.Mgła uderzyła.Odruchy wykształcone w toku długich nauk wzięły górę.Prawa ręka Wężycy szarpnęła się, lewa chwyciła Mgłę, kiedy ta cofała głowę.Kobra wiła się przez chwilę, potem się rozluźniła.— Ty zdradliwy stworze — powiedziała Wężyca.— Wstydź się.Odwróciła się i pozwoliła Mgle popełznąć wzdłuż ręki na ramię, gdziekobra ułożyła się niczym zarys niewidzialnej peleryny, ciągnąc ogon jak koniec trenu.— Nie ukąsiła mnie?— Nie — rzekł młody mężczyzna.Jego opanowany głos był zabarwiony podziwem pełnym szacunku.— Powinnaś umierać.Powinnaś wić się z bólu z czerwonym nabrzmiałym ramieniem.Kiedy wróciłaś… — wskazał jej rękę.— To musiała być żmija.Wężyca przypomniała sobie kłębowisko gadów pod gałęziami i dotknęła krwi na ręce.Wytarła ją odsłaniając wśród zadraśnięć kolcami podwójny ślad ukąszenia węża.Rana była lekko spuchnięta.— Trzeba ją oczyścić — powiedziała.— Wstyd, że mi się to przytrafiło.Ból przenikał łagodnymi falami w górę ramienia, ale już nie piekł.Stała patrząc na mężczyznę, rozglądając się dokoła, obserwując, jak krajobraz przesuwa się i zmienia, gdy próbowała przystosować wzrok do mdłego światła zachodzącego księżyca i przedświtu.— Dobrze trzymałeś Mgłę i odważnie — powiedziała do młodego mężczyzny.— Dziękuję ci.Opuścił wzrok, prawie się przed nią skłonił.Wstał i podszedł do niej.Wężyca delikatnie położyła rękę na szyi Mgły, żeby ta się nie zaniepokoiła.— Byłbym zaszczycony — powiedział młody mężczyzna — gdybyś nazywała mnie Arevinem.— Z przyjemnością.Wężyca uklękła i przytrzymywała wijące się białe zwoje, kiedy Mgła powoli wpełzała do swej przegródki w torbie.Niedługo, gdy Mgła wróci do równowagi, przed świtem pójdą do Stavina.Czubek białego ogona Mgły zniknął w torbie.Wężyca zamknęła ją i chciała wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa.Jeszcze niezupełnie otrząsnęła się ze skutków działania nowego jadu.Ciało wokół rany było zaczerwienione i wrażliwe, ale krwawienie się nie nasilało.Została tam, gdzie była, skulona, wpatrzona w dłoń, powoli przygotowując się w duchu do tego, co musiała zrobić, tym razem dla siebie.— Pozwól mi pomóc.Proszę.Dotknął jej ramienia i pomógł jej wstać.— Przepraszam — rzekła.— Tak potrzebuję odpoczynku…— Pozwól mi umyć ci rękę — powiedział Arevin.— A potem możesz zasnąć.Powiedz mi, kiedy cię obudzić…— Nie.Nie mogę jeszcze spać.Uspokoiła rozdygotane nerwy, zebrała się, wyprostowała, odrzuciła z czoła krótkie wilgotne kędziory.— Już dobrze.Masz wodę?Arevin rozluźnił płaszcz.Miał pod nim przepaskę na biodra i skórzany pas, a u pasa kilka bukłaków i sakw.Odcień jego skóry był nieco jaśniejszy od opalonego brązu twarzy.Wyciągnął bukłak z wodą, owinął płaszczem swe szczupłe ciało i sięgnął do ręki Wężycy.— Nie, Arevinie.Jeśli trucizna dostanie się do jakiegoś małego zadrapania, które mógłbyś mieć, będzie zakażenie.Usiadła i opłukała rękę letnią wodą, która ściekała na ziemię różowymi kroplami i znikała, nie zostawiając nawet wilgotnego śladu.Rana jeszcze trochę krwawiła, ale teraz już tylko bolała.Trucizna została prawie zupełnie unieszkodliwiona.— Nie rozumiem — rzekł Arevin — jak to się stało, że nic ci nie jest.Moją młodszą siostrę ukąsiła żmija.— Nie potrafił mówić tak obojętnie, jak by chciał.— Niczego nie mogliśmy dla niej zrobić — to wszystko, co mieliśmy, nie zmniejszało nawet jej bólu.Wężyca oddała mu bukłak i wtarła w zamykające się nakłucia maść z fiolki, którą wyjęła z sakiewki przy pasie.— To część naszych nauk — rzekła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]