[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W miarę jak mówił, podnosił się z wolna coraz wyżej, jakby rósł w górę, kościste ręce szeroko rozpostarł, oczy rozszerzały się i zapalały coraz większym blaskiem, a głos, jak rozkołysany dzwon, stawał się coraz silniejszym, coraz groźniejszy, dzikszy.- Niech panowie już idą - upomniał nas po cichu dozorca - bo jak się rozgada, to sobie z nim potem rady nie damy.Tak zwykle rozpoczynają się jego ataki, w których rzuca się potem jak potępieniec, tłucze się o ściany, ryczy jak zwierz rozszalały, dopóki ze zmęczenia nie zapadnie znowu w omdlenie.Usłuchałem co prędzej rady dozorcy i wysunąłem się za drzwi, żeby nie być dłużej świadkiem tej sceny, która na mnie robiła okropne, przygnębiające wrażenie.W tej chwili jakaś dama czarno ubrana, idąc szybko przez korytarz, zbliżyła się do drzwi, przy których stałem ścierpnięty jeszcze cały i drżący ze wzruszenia.Ze zdziwieniem poznałem w nadchodzącej panią Hortensję.Gdy mnie zobaczyła, chwyciła mnie nerwowym ruchem za rękę i spytała:- A co, widziałeś go pan?Chciałem wyspowiadać się jej z przygnębiającego wrażenia, jakie robił na mnie widok tego człowieka, ale ona nie czekając odpowiedzi mojej, mówiła dalej, jakby w ekstazie:- I ci głupcy, kretyni, śmią utrzymywać, że on chory, szalony.Dla tych filistrów każdy, kto ich przerasta duchem, jest szaleńcem.On chory? Ależ to zbrodnia utrzymywać coś podobnego! Tylko jego potężnemu duchowi ciasno, duszno w ziemskiej powłoce, więc się szarpie i męczy w tym więzieniu.On chory? Ależ dość przysłuchać się temu, co on mówi, cóż to za wspaniałe improwizacje.I to wszystko marnie by zginęło, przepadło na wieki dla ludzkości w tych ponurych murach, jak te kwiaty, co więdną w pustyni, gdyby nie ja, która te wszystkie płomienne słowa, jakie natchniona jego dusza wyrzuca z siebie jak wulkan, chwytam na gorąco i notuję tu, w tej książce.Mówiąc to wyjęła spod pachy gruby notatnik, który otwarła i szybko przewracała kartki zapisane drobnym pismem.- A tu jego rysunki - dodała, pokazując mi parę wyciętych osobno kartek, zamazanych jakimiś kreskami, liniami i symbolicznymi figurami, z których nic zrozumieć nie mogłem, a które ona tłumaczyła mi jako coś nadzwyczaj łatwego do pojęcia.- Ot! Widzisz pan - mówiła - czyż te genialne szkice nie przedstawiają się jak jakieś fantastyczne, piekielne grymasy, widziane w majaczeniach gorączki? Jaka potęga w tych zygzakach, jakie buntownicze skoki namiętnego ducha.Atu znowu, jaka przepyszna linia tęsknoty i beznadziejnego smutku.Tylko się trzeba umieć wpatrzeć, wsłuchać w tę przepyszną kaskadę linii, spadającą rytmicznymi dźwiękami w tajemniczą głębię, tu, u spodu obrazu, pełną prześwietnych wizji.Spojrzałem zdziwiony na mówiącą i przyszło mi na myśl, czy ona przypadkiem także nie jest stałą mieszkanką tego zakładu, ale dozorca, którego się spytałem o to potem, w czasie gdy pani Hortensja, usłyszawszy przez uchylone drzwi głos mistrza, podeszła bliżej notować co prędzej jego słowa „natchnione”, odpowiadał mi, że ta pani tylko przychodzi tutaj co dzień, wystawa „cięgiem” pod tymi drzwiami i coś „furt” pisze i pisze.Kiedy nareszcie po wyjściu Dyzia wydobyłem się z tego ponurego gmachu na świeże powietrze, było mi tak, jakbym się na nowo narodził.Odetchnąłem swobodnie pełną piersią i rzekłem:- Ach, jakże tam okropnie! Za nic w świecie nie miałbym ochoty iść tam znowu.- Aja przeciwnie, chętnie tam chodzę i umyślnie, jak derwisz, zadaję sobie męki patrzeniem, aby zbrzydzić sobie do reszty życie.Widok takiej potęgi duchowej zdruzgotanej i zamienionej w smutną ruinę budzi we mnie tęsknotę za boską Nirwaną, w której człowiek przestaje czuć, myśleć, cierpieć.Każda myśl moja przepojona jest teraz pragnieniem śmierci.Idzie mi tylko o wybór najłatwiejszego, najmniej bolesnego sposobu wydostania się duszy z tej wstrętnej powłoki życia.Nie miałem ochoty słuchać dalszych wynurzeń Dyzia na ten cmentarny temat, dość mi już było tego, com się nasłuchał i napatrzył w szpitalu, więc chcąc się uwolnić co prędzej od jego towarzystwa, wymówiłem się, że mam pilną robotę w domu, bo jutro siadam do egzaminów.- Odprowadzę cię kawałek - rzekł - i pogadamy trochę o dawnych czasach.Czy wiesz, że twoja Fifijka teraz wielka pani.- Mało mnie to obchodzi - odrzekłem krótko, aby przerwać tę niemiłą dla mnie rozmowę.On jednak, nie zwracając na to, mówił dalej:- Jakiś facet zabrał ją do Lwowa, gdzie teraz opływa we wszystko.Ma swój powóz, konie, willę około stryjskiego parku, gdzie ją odwiedzają różni panowie, cała złota młodzież z banków.Bo tam pono teraz złota era dla tych.paniczów, pieniędzy mają po uszy, więc sobie pozwalają, zbytkują, szampany spijają, orgie wyprawiają, bachanalie, a Fifijka jest ich Aspazją.- Niech sobie będzie, czym chce; mówiłem ci, że mnie to nic nie obchodzi.I podałem mu powtórnie rękę na pożegnanie.- Słuchaj no - rzekł, zatrzymując mnie - ty zawsze byłeś pieniężny chłop, nie masz tam kilka guldeników pożyczyć mi, potrzebuję koniecznie, bo głód morfinowy dokucza mi od rana.- Ty się morfinujesz? - spytałem gorszony.- To jedyne lekarstwo, które mnie podtrzymuje.Bez tego ja bym się wściekł chyba z bólu, jaki mi zadała ta szelma Mimi, ten mój wampir straszliwy, który wgryzł się w moje serce ostrymi zębami i zostawił mi rany wiecznie krwawiące.Kilkanaście kropel morfiny i już jestem bezpieczny przed tą apokaliptyczną nierządnicą.Dusza moja stacza się wtedy w przepaściste głębie morfinowe go odurzenia, gdzie leżę bez siły i woli, prawie szczęśliwy, że mogę tak staczać się jak kamień i nie czuć nic.Nie miałem siły odmówić mu tych kilku guldenów, o które prosił, skoro one dawały mu przynajmniej chwile zapomnienia.Dając mu je ani przypuszczałem, że to już ostatnia przysługa, jaką mu wyświadczyłem.W parę tygodni bowiem później, kiedy po zdaniu drugiego rygorozum wróciłem znowu do domu, wyczytałem w gazetach wiadomość o jego śmierci.Znaleziono go nieżywego gdzieś, w jakiejś taniej łazience na Kazimierzu z popodrzynanymi żyłami.Ten rzymski sposób pozbawiania się życia uważał widocznie za najmniej bolesny i użył go dla dostania się do swojej upragnionej Nirwany.XVI.Od dwóch tygodni siedziałem już w Krakowie, dokąd przyjechałem dla zrobienia ostatniego rygorozum i odbycia promocji na doktora praw.Było to w połowie stycznia, kiedy Kraków na dobre bawić się zaczynał.Olbrzymie afisze zapowiadały bale publiczne, z oświeconych okien prywatnych salonów dochodziły skoczne dźwięki mazura lub walca, szynki i kawiarnie rozbrzmiewały hałaśliwą wesołością, po ulicach zataczało się wielu pijanych, którzy chcieli w ten sposób przynajmniej użyć karnawału, a ja wśród tej ogólnej wesołości siedziałem sam jak pustelnik w moim pokoju, gotując się do tego ostatniego egzaminu i rozmyślając w chwilach odpoczynku, co dalej będzie?Za kilka dni zostanę doktorem praw, spełnię życzenie ojca, dotrzymam słowa danego Jadwidze, ale co potem? Co zrobię z sobą? Gdzie się obrócę? Ażeby uciec przed tym nieszczęsnym wekslem, którego zapłaty termin zbliżał się coraz bardziej ku mnie, jak ów tajemniczy intruz Maeterlincka, i straszył mnie, i trwogą napełniał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]