[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, zdecydowanie byłam zmiażdżoną roślinką.To nie ulegało wątpliwości.Zastanawiałam się tylko bez końca, w którym kierunku teraz rosłam.ROZDZIAŁ 8TAJEMNICZY OGRÓDIlekroć wyjeżdżałam na dłużej, jak w przypadku zagranicznych wycieczekszkolnych albo wypadów z przyjaciółkami do Londynu na zakupy, zawszezabierałam ze sobą jakąś małą rzecz, która przypominała mi o domu.Pew-nego roku, na Gwiazdkę, jedliśmy w restauracji hotelowej i tata ukradłstamtąd małego plastikowego pingwina, który siedział na wierzchu deseru.Ukrył go potem w moim ciastku.Usiłował mnie rozbawić, ale tego dnia (jakzresztą przez większość dni) byłam w nastroju, w jakim nic, cokolwiek byzrobił lub powiedział, nie było śmieszne.Pingwin trafił koniec końców domojej kieszeni.Kilka miesięcy później, na wyjeździe, włożyłam dłoń dokieszeni, znalazłam pingwinka i roześmiałam się.Żart taty dotarł wreszcie domnie spóźniony o kilka miesięcy.Tak się jakoś stało, że pingwinek wylą-TLRdował w mojej kosmetyczce i od tej chwili podróżował ze mną po całymświecie.Na pewno wiecie, o co mi chodzi.Są takie rzeczy, na których widok na-tychmiast przypominamy sobie o czymś lub o kimś.Nie jestem sentymen-talna, nigdy nie czułam się przywiązana do mojego domu.Nie tak, jak nie-którzy ludzie, plączący na widok jakiegoś pluszaczka, bo kojarzy się im zdomowym wydarzeniem z przeszłości, kiedy byli szczęśliwi.W moimprzypadku wożenie ze sobą pamiątek było bardziej formą obrony.Dziękitemu nie czułam się tak zupełnie samotna.Miałam ze sobą kawałek domu.To nie sentymentalizm, tylko zwykła niepewność.Zdecydowanie natomiast nie byłam przywiązana do stróżówki.Mieszkałamw niej zaledwie od kilku dni, ale na czas mojej ucieczki do domu Zoey za-brałam ze sobą książkę, którą znalazłam w objazdowej bibliotece.Nadal nieudało mi się jej otworzyć, a już z całą pewnością nie zamierzałam jej czytaćpodczas pobytu w Dublinie.Nie wtedy, gdy moje przyjaciółki opowiadałymi z pełnym zaangażowaniem o ich nowej rozrywce, która polegała na -uwaga! - chodzeniu na prywatki bez majtek.Bardzo mnie to rozśmieszyło.Pewna amerykańska gwiazdka reality show (Cindy Monroe - metr pięć-dziesiąt wzrostu, 41 kilo wagi) została sfotografowana podczas wysiadania zsamochodu przed klubem, do którego się udała zaraz po dwudniowym po-bycie w areszcie za prowadzenie po pijanemu.Na zdjęciu widać, że nie mamajtek.Zoey i Laura najwyraźniej uznały, że to ogromny krok naprzód dlawyzwolenia kobiet.Ja uważam, że kiedy feministki zdejmowały staniki ipaliły je publicznie, nie myślały o takim wyniku ich kampanii.Powiedziałamto Zoey, która przyjrzała mi się z namysłem, mrużąc oczy tak bardzo, żeniemal je zamknęła.Skojarzyła mi się z Królową Kier decydującą, czy za-TLRwołać: „Ściąć ją! Ściąć ją natychmiast".Potem jednak otworzyła oczy i po-wiedziała:- Spoko.Miałam bluzkę totalnie bez pleców, więc i tak nie mogłam włożyćstanika.Totalnie bez pleców.Kompletnie martwy.Kolejne z moich ulubionychzwrotów.Bluzka albo bez pleców, albo nie.Oczywiście nie mam wątpliwości, że to pierwsze.W każdym razie, gdy zostałam „odesłana" do domu Zoey na jedną noc,czułam się tam, jakby kazano mi stanąć w kącie i zastanowić się nad tym, coprzeskrobałam.Powinnam cieszyć się powrotem do starych kątów, odczu-wać radość, że mogę znów być sobą.Tymczasem wcale tak się nie stało.Dlatego zabrałam ze sobą kawałek mojego nowego świata.Książkę.Wie-działam, że jest w mojej torbie przy gościnnym łóżku w sypialni Zoey.Całąnoc plotkowałyśmy o tym i owym, a książka, ta obca rzecz ze znie-nawidzonego nowego życia podsłuchiwała, dowiadując się coraz więcej omnie i o mojej przeszłości.Niemy świadek.Chciałam jej powiedzieć, żeby wróciła do wioski i opowiedziała wszystkimrzeczom, których tam nie cierpiałam, jakie życie wiodłam przedtem.Książkabyła moją małą tajemnicą, z której nie zwierzyłam się dziewczynom.Nodobrze, może nudną i bezsensowną tajemnicą, ale mimo wszystko.Kiedy land-rover Arthura skręcił na podjazd Kilsaney Demesne i zostałam napowrót pochłonięta przez moje nowe, desperackie nie-życie, postanowiłamzabrać książkę na spacer.Wiedziałam, że Rosaleen będzie umierała z cie-kawości, jeżeli nie wrócę i nie opowiem jej o nowej modzie chodzenia bezmajtek.Ale ponieważ lubiłam jej dokuczyć, po prostu poszłam sobie.Umamy nic się raczej nie zmieniło.Pewnie nadal siedziała nieruchomo w fo-telu bujanym, patrząc na ogród.Pozwoliłam jednak swojemu umysłowiTLRwyobrazić sobie zupełnie inną sytuację, w której mama, na przykład, byłabyw ogrodzie, zupełnie nago, kręcąc piruety i wywijając salta.Nigdy wcześniej nie spacerowałam po okolicy.Zaliczyłam wycieczkę dozamku, ale nie zapuściłam się dotąd na tereny zamkowe.Wszystkie mojepoprzednie wizyty ograniczały się do picia herbaty, jedzenia kanapek zszynką i słuchania rozmów mamy z dziwną ciocią i wujkiem na zupełnieobojętne tematy.Mogłabym wtedy zrobić wszystko - zjeść dwadzieściaokropnych kanapek z jajkiem i dwa kawałki ciasta - żeby tylko wydostać sięz kuchni i pochodzić po ogrodzie, na tyłach domu i przed nim.Nic więcejmnie nie interesowało.Nie miałam natury eksploratora i wszystko, co wy-magało ruchu, bardzo mnie nudziło.Nigdy nic nie zainteresowało mnie natyle, żebym pokusiła się o coś więcej.Tego dnia niewiele się zmieniło, aleodczuwałam przeraźliwą nudę.Zostawiłam więc w samochodzie torbę, którąArthur zaniósł do domu, wydając przy tym okropne wilgotne charknięcia,sama zaś wyruszyłam na obchód terenu.Poszłam w przeciwną stronę niż dom i zamek.Wąską drogę ocieniały ro-snące przy poboczu trzydziestometrowe dęby, jesiony i cisy.Powietrzewypełniała słodycz, ziemia była pokryta miękką warstwą opadłego listowia ikory.Moje stopy odbijały się od sprężystego podłoża, zupełnie jak natrampolinie.Było gorąco, ale pod koronami starych drzew panował przy-jemny chłód.Ptaki zachowywały się niczym nadaktywne małpy, wrzeszcząci terkocząc, przeskakując niczym Tarzan z jednego drzewa na drugie.Zmę-czona po nieprzespanej nocy spędzonej z przyjaciółkami, brnęłam do przo-du, z głową wypełnioną rozmowami i nowymi wiadomościami (Laura mu-siała zażyć pigułkę poronną).Nie były one jednak w stanie zagłuszyć kon-wersacji, jaką prowadziłam sama ze sobą w swojej głowie.Nie mogłam jejwyłączyć.Nigdy nie przypuszczałam, że jestem zdolna do tak intensywnegomyślenia i do tak długiego milczenia.TLROd czasu do czasu pomiędzy drzewami, w oddali, migał zamek, spogląda-jący sponad wysokich traw na jeziora, którymi usiana była okolica, i namajestatyczne drzewa, rozstawione na całym terenie niczym drogowskazy.Samotne wysokie eleganckie topole wyrastały ku niebu jak pierzaste wa-chlarze, a szerokie dęby z ciężkimi koronami wyglądały jak wielkie grzyby.Potem nagle znad horyzontu znowu wynurzył się zamek, jakby bawił się zemną w chowanego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]