[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dawno pana u nas nie było.- Obdarzył pierwszego gościa zawodowym uśmiechem i pchnął przed nim kryształowe drzwi.Wichniewicz po marmurowych schodach wszedł do niewielkiego hallu.Tutaj wyrósł przed nim kierownik sali.W czarnym fraku z białym, błyszczącym gorsem wyglądał jak angielski lord.Skinął z godnością głową i zapytał:- Czy pan inżynier życzy sobie stolik?- Dziękuję.Chwilowo siądę przy barze.Znowu ukłon i zapraszający gest ręki.Wichniewicz wszedł do niewielkiego baru.Panował tu półmrok.Błyszczały tylko lustra w gablocie z trunkami i butelki połyskujące wszystkimi odcieniami barw.Spoza baru uniosła się tęgawa blondynka.Na jej twarzy zjawił się szczery uśmiech.- Co za gość, co za gość!.Co się z panem dzieje? Był pan u nas chyba przed potopem.Czym mogę służyć?Wichniewicz usadowił się wygodnie na barowym stołku.- Jeżeli się pani ze mną napije, to proszę dwa koniaki.- Z panem, panie inżynierze, z największą rozkoszą.- Z zawodową zręcznością napełniła dwa kieliszki i podsunęła dwie szklanki wody z lodem.- Co się z panem działo? - powtórzyła pytanie.- Jeżeli pani powiem, że od ostatniego pobytu w barze przespałem cały czas, to i tak pani nie uwierzy.- Pan jak zwykle dowcipny.i miły.- To dzięki pani.bo w zasadzie jestem tępy i ponury.- Żartuje pan.Jest pan najmilszym z naszych gości.Tak upłynęły pierwsze minuty na wymianie nic nie znaczących słów, półuśmiechów, półżartów.Z tej rozmowy można było jedynie wnioskować, że Wichniewicz jest tutaj mile widzianym i cenionym gościem.Wkrótce przy barze zjawiły się inne postacie - para młodych ludzi wpatrzona w siebie z uniesieniem pierwszej miłości, stary lowelas z monoklem w oku, samotny mężczyzna w typie sportowego bożyszcza.Wichniewicz pił już trzeci koniak.Z rosnącym niepokojem rzucał spojrzenia ku drzwiom, w których miała się zjawić tajemnicza, piękna Polka.Upłynęła godzina.W sąsiedniej, dansingowej sali dyskretnie grały dwa fortepiany, a na parkiecie z wytworną nudą snuły się pary.Oczekiwana kobieta nie zjawiała się.Wichniewicz przeniósł się w kąt baru i wygodnie rozsiadł się w fotelu.Powoli tracił nadzieję.Miał już zamiar wyjść, kiedy nagle w drzwiach ukazała się młoda, samotna kobieta.Pani Bako nie myliła się, była bowiem bardzo ładna i bardzo wytwornie ubrana.Wysoka, szczupła, o rasowej sylwetce i długich zgrabnych nogach.Włosy kasztanowate, skóra śniada, oczy ciemne i jakby lekko przymglone zadumą.Ruchy miała płynne.Opanowanym, zwolnionym krokiem podeszła do barmanki.Wichniewicz wstał i zbliżył się do bufetu.Nie spuszczał z niej oczu.Kobieta spojrzała chłodno na barmankę i zapytała najpłynniejszą niemczyzną:- Przepraszam, czy mogłabym zostawić u pani list dla pewnego Polaka?- Dla kogo, jeżeli można zapytać - zagadnęła barmanka przyglądając się bacznie przybyłej.Kobieta spokojnym ruchem wyciągnęła z torebki list i podała go barmance.- Tu pani ma nazwisko.- Ach tak.- powiedziała uprzejmie barmanka.- Pan Władysław Mrowca?- Tak - odparła sucho kobieta.- Gdyby pani była tak uprzejma.Barmanka posłała pytające spojrzenie w stroną Wichniewicza.Ten lekko skinął jej głową.- Bardzo proszę - powiedziała z namysłem - ale ja, niestety, nie znam takiego pana.- Nie zna pani pana Mrowcy? - zdziwiła się kobieta.- Nie.Ten pan tutaj nigdy nie przychodził.Ale - dodała z wyszukaną uprzejmością - jeżeli pani na tym zależy, mogę przechować ten list.Kobieta zawahała się.W jej ciemnych, zaćmionych lekkim smutkiem oczach drgało przez chwilę światło.Wyciągnęła rękę po list, lecz nie odebrała go.- Sama nie wiem.- powiedziała cicho, jakby do siebie.Z kłopotu wybawiła ją barmanka.- Chwileczkę, proszę pani.Jest tutaj jeden Polak, może on zna tego pana - rzuciła z uśmiechem i spojrzała w stronę Wichniewicza.- Panią inżynierze.Wichniewicz przybrał postawę najobojętniejszą, na jaką było go w tej chwili stać, i zbliżył się do kobiety.- W czym mógłbym pani pomóc? - zapytał po polsku.W ciemnych oczach kobiety pojawił się jaśniejszy błysk.- Ach.to pan Polak - powiedziała zaskoczona.Wichniewicz uśmiechnął się zachęcająco,- Jak pani słyszy i widzi.- skłonił się z wyszukaną elegancją i wymienił nazwisko, pod którym znano go w barze: - Antoni Pasierbowicz.- a widząc w jej oczach niezdecydowanie, znowu zagadnął z właściwą sobie uprzejmością: - Czy ma pani jakieś kłopoty?- Nie, nie - odparła nieco szorstko i nagle opanowała chwilowe zakłopotanie.Spojrzała bystro na Wichniewicza, jakby chciała go otaksować, i dodała pospiesznie: - Po prostu szukam jednego znajomego.I chciałam zostawić dla niego list.- Można wiedzieć, jak się nazywa?- Mrowca - powiedziała krótko.Władek Mrowca występował w Budapeszcie pod nazwiskiem Chrobak, więc Wichniewicza zdziwiło, skąd ta kobieta zna jego prawdziwe nazwisko.Może znała Władka wcześniej? Nie miał czasu na rozmyślanie.- Mrowca? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl