[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na pewno nie chce mnie prowokować - pomyślała.Jeszcze nie teraz.- Wiesz, że jesteśmy ci wierni, pani! - niespodziewanie zawołała Edwina.Wyrzucała z siebie słowa niczym z procy.Odłożyła na stół szczotkę do włosów i odruchowo zacisnęła pięści.Wygięła usta tak, jakby zaraz miała się rozpłakać.- Kochamy cię, ale po śmierci hrabiego w Grafton zaroiło się od wojsk Parlamentu, a ty.ty byłaś jeszcze nieprzytomna.Nie wiedzieliśmy, co się z nami stanie! - Pociągnęła nosem.- Większość z nas myśli tylko o tym, co włożyć do garnka.Wiemy, że lord Greville jest twoim zaciętym wrogiem, ale.ale gorąco pragniemy spokoju w Grafton!Anne doskonale zrozumiała, co pokojowa chce jej powiedzieć.Nadal mogła liczyć na niezachwianą wierność i zaufanie mieszkańców majątku.Kłopot w tym, że ludzie mieli już dość wojny.Pod krótkimi rządami żołnierzy Gerarda Malvoisier doświadczyli wiele złego.Najazd Simona nieoczekiwanie wniósł w ich życie spokój i poczucie pewnego bezpieczeństwa.Domniemany wróg odbudował ich domy i przez cały czas zapewniał skuteczną obronę.Już nie musieli obawiać się gwałtów i grabieży.Ale ceną za to był ostateczny rozbrat ze stronnikami króla.Mieszkańcy Grafton miotali się w strasznej rozterce.W dalszym ciągu szczerze kochali swoją panią, ale wręcz rozpaczliwie pragnęli pokoju.Anne dotknęła ramienia służącej.- Wiem, Edwino - powiedziała cicho.- Już wszystko rozumiem.Ja także chcę spokoju w Grafton.Jestem już zmęczona ustawiczną walką.Mimo to nie potrafię.Nie mogę opuścić króla.Edwina wyprostowała się.- Nie, pani.Oczywiście, że nie.Ja też nigdy nie wydam królewskiego skarbu.Przysięgam! Nie pisnę ani słowa, chociaż chcę, żeby lord Greville wreszcie zaprowadził tu jakiś porządek.Będę milczeć, choćby nawet mieli mnie torturować.- Dziękuję - sucho przerwała jej Anne.- Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie.Westchnęła ciężko, z głębi piersi.- Może uda się zwrócić skarb królowi, bez wiedzy lorda Greville’a?- Tak, pani - z przekonaniem odpowiedziała Edwina.Anne wygładziła suknię.- Powiedz lordowi Greville’owi, że jestem gotowa na spotkanie.Kiedy Edwina wyszła, Anne raz jeszcze z przygnębieniem popatrzyła w lustro.Pod pretekstem żałoby mogła pozostać sama przynajmniej chwilę dłużej, ale wiedziała, że to niedobre wyjście.Po prostu nie umiała tak siedzieć i czekać, aż Simon Greville przejmie jej ojcowiznę.Nie śpiesząc się, przeszła kamiennym korytarzem prosto do słonecznej komnaty.Teraz, kiedy z dawnej wieży pozostały tylko ruiny, przeniosła się z powrotem do swoich komnat w głównej części dworu.Prawdę mówiąc, tu czuła się o wiele lepiej.Było w tym miejscu coś wielce znajomego - coś, co dodawało jej otuchy.Tutaj, w deszczowe popołudnia, grała z Muną w szachy i warcaby.Tu plotkowały, czytały, haftowały.W tej części domu uczyły się astronomii, brały lekcje greki albo matematyki, a kiedy nauczyciel robił krótką przerwę, szybko wybiegały pobawić się w ogrodzie.Starania lorda Grafton, który chciał zapewnić córce dosyć solidne wykształcenie, jak chłopcu, nie zawsze kończyły się pełnym sukcesem.Anne wręcz nienawidziła zajęć z matematyki i z przepisów prawa, za to pokochała naukę języków i rzecz jasna - historię.Potrafiła też władać szpadą i strzelać dużo lepiej niż niejeden mężczyzna.Okno słonecznej komnaty wychodziło na dziedziniec ponad strzelnicami.Anne przyłożyła rękę do chłodnej szyby i tęsknym wzrokiem popatrzyła na śnieżne doliny i oddalone wzgórza hrabstwa Oksford.Pragnęła pooddychać świeżym powietrzem poranka, pobiegać po miękkiej trawie i znów poczuć się wolna.Po trzech miesiącach oblężenia w majątku panował spokój.Anne wiedziała, że za chwilę znów stanie twarzą w twarz z Simonem Greville’em.Na myśl o tym mimo woli wzięła głębszy oddech i serce zabiło jej jakby odrobinę mocniej.Wciąż pamiętała, co się z nią działo, kiedy nagle wziął ją w ramiona.W dalszym ciągu nie potrafiła być wobec niego obojętna.Owszem, zdawała sobie sprawę, że to zakrawa na szaleństwo, lecz nadal czuła, jak krew jej pulsuje w żyłach.Przyłożyła rękę do serca.Bała się, że już sama obecność Simona osłabi w niej wolę walki.A przecież nadal musi walczyć - o Grafton.i o króla.Nie może sobie pozwolić na najmniejszą oznakę słabości.Wtem usłyszała energiczne kroki i w drzwiach komnaty stanął Simon Greville.Miał na sobie mundur kawalerii Parlamentu - szkarłatno-czarny kaftan i szare bryczesy.Wyglądał władczo i zarazem groźnie.Bez wątpienia specjalnie ubrał się w ten sposób, aby przypomnieć lady Grafton, że należy do wrogiej armii.Przez chwilę w milczeniu patrzyli na siebie, a potem Anne odwróciła wzrok.Nie chciała słuchać głosu serca.Za wszelką cenę starała się myśleć o czymś innym.O czym? Na pewno o przyszłości Grafton i jego mieszkańców.Potem o królu.Tak, tak.Nic nie powinno zakłócać tego porządku.Co prawda Simon z mocy prawa był teraz zarządcą Grafton, ale to ona zamierzała z uporem stać na straży królewskiego skarbu.- Lady Anne - zwrócił się do niej oficjalnym tonem.- Przyjmij proszę moje kondolencje, pani.Anne równie oficjalnie pochyliła głowę w uprzejmym ukłonie.- Dziękuję, lordzie Greville.Simon znacząco zerknął na Edwinę.Stara służąca w lot odczytała jego intencje, więc ukłoniła się i wyszła.Kiedy zamknęła za sobą drzwi, Simon powoli podszedł do hrabianki i wziął ją za rękę.Anne się wzdrygnęła.Uczucie, jakim go darzyła, było troszeczkę.zbyt skomplikowane.Żeby choć trochę zmniejszyć poczucie zagrożenia, próbowała zachować pewien dystans.- Wyglądasz na zmęczoną - zauważył Simon.Jego ciemne oczy uważnie zlustrowały jej powabną postać.- Szczerze mówiąc, nie chcę teraz niepotrzebnie dokładać ci zmartwień, pani.Nasze sprawy mogą zaczekać.Anne uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]