[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cudzych rycerzy w niej nie wypatrzono, pewno po zwycięstwie odeszli na Włocławek, Toruń czy gdziekolwiek, za to zostawieni wojowie okazali się mocno uzbrojeni.Świętopełkowi zaś brakowało piechotników wprawniejszych w zmaganiu o gard niż konnica.Miałby ich, gdyby ten zgnilus Nasław w porę wysłał był swoich ze Świecia.Kazał wojsku odstąpić.Komudniało, dzień był krótki.Na szczęście ziemia potąd nie rozkisła, spajał ją znób, chociaż mróz jesz srogo nie ścisnął, co też korzystnie się liczyło dla nowego zamysłu, który już postał mu w głowie: zostawić Wyszogród do sposobniejszego czasu, a teraz spaść na niczego się nie spodziewające Kujawy, obrócić je w perzynę, niechaj tameczni morzą się głodem i ziąbem, tym samym odciąć utracony chwilowo gard od pomocy z ich strony.Na to jego konnica nadawała się strogo.Noc spędzili na miejscu, rozpaliwszy wiele ognisk.Nieprzyjaciel miał dedać, że rozłożyli się do oblężenia.Przed świtem opociszku odeszli, zostawiając podsycone ognie, i w skok.Niedaleko równak odjechali, gdy dopadł ich posłaniec z Makła.Był nim giermek jednego z tamecznych rycerzy, przysłany przez kasztelana nakielskiego Radomę.Słaniał się z umęczenia drawą jazdą i od rany, jakiej doznał łuczną strzałą w plecy, gdy ścigali go Wielkopolanie.Ci bowiem przespoie z Kujawiakami chcieli znienacka pochwycić ważny ten gard, drugi zwornik księstwa pośrodku jego południowych kończyn leżący.Radoma pokonał ich i odepchnął, zniweczyć równak nie zdołał i owi nadal z obliży zagrażali Nakłu.Giermek, zanim osłabł do cna i stracił czucie, bystro odpowiadał na pytania.Ujawniło się zatem, że wedle najlepszego wiadła książąt Wielkopolski we własnych osobach na wyprawie nie było, nie pokazali się także Rycerze Teutońscy, przyciągnęło wszakże kilku rycerzy z dalekich stron Niemiec, którzy podnieśli krzyż procem Prusom.Gościli i u Teutoników, i u mazowieckiego Bolesława, nie dało się więc powiedzieć z pewnością, kto ich podniecił do biatek z księciem Pomorza.Tak zeznawał kujawski pojmaniec.Niech się Radoma twardo trzyma, postanowił Świętopełk, większej dla niego zagrażby jesz nie ma, najlepsze wsparcie odbierze, gdy książę mieczem i pożogą nawiedzi Kujawy.Żeby równak poczuł się raźniej, posłał do niego Gadochę z małym le karnem konnych, ten bowiem przednik znał nakielską kasztelanię jak rodzinną checz i w żadną kleczkę nie dałby się tam wciągnąć.Zatem runął na Kujawy bijąc i paląc bez litości.Ku reszce Czcibor rozsiadł się pewno i mocno w siodle, nie jadłobiony już myślą o nadmiernych wpływach sędziego Pawła i Więcława.Ledwo bowiem znaleźli się na prawym brzegu Wisły, już w Ziemi Chełmińskiej, Mściwoj rozmówił się z nim w cztery oczy o Adelheid, o jej czujnej, ale niezbyt zdarnej matce, o umowie spotkania, które nie doszło do skutku, o jego zamiarze zobaczenia się z nią w tej podrodze.Na koniec pytał, co zdaniem Czcibora należy czynić, aby to się najlepiej powiodło.Z początku ucieszony, wnet się Trzebiborowic urzasł.Znów się urzasł zamysłu posłaństwa do owej Badenki.Dorazu znielubił ją i niechby była przepadła, nigle się tutaj przywłóczyła.- Teraz, kiedy wielka zawiewa wisi we wiodrze, kiedy le zdrzeć, jak trzaśnie rozbuch, a my prawie wleźliśmy w wilcze gniazdo, to ty, młody książę i posobnik pana, chcesz się lubkotą zabawiać.Z kolei urzasł się własnych słów.Mściwoj, bywało, docno jak ojciec wpadał w nagły gorz, a wtedy i najrozważniejsze słowo nie miało do niego dostępu.Starzoch po krótkim czasie miarkował się i starał naprawić zrobiony w prędkości błąd.Zawodnie byłoby na to liczyć u Mściwoja.Zerknął na niego.Jak było do przewidzenia, tenże ściągnął brwi i kilka razy szybko zamrugał, całkiem na podobę ojca, kiedy mu czerwone płaty przed oczyma zaczynały latać.Milczał chwilę, najpewniej zmagał się ze wzbierającym rozjadem.Tę leżność wyzyskał Czcibor.- Leno o to stoję, że my już omal w paszczy smoka jesteśmy albo pod niedźwiedzim grabcem, leno o to.Usłyszawszy o grabcu niedźwiedzia, Mściwoj byłby uderzył się w czoło, w porę równak wstrzymał dłoń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]