[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale muszę wam też powiedzieć coś innego: ja myślałam, że tu będzie o wiele ciekawiej.— Coo?! Przecież Zwiadowca… — oburzył się Ion.— Wiem — przerwała Alka.— Zwiadowca jest zjawiskiem w skali wszechświatowej.— Ubóstwiam Zwiadowcę — westchnął lirycznie Alek.— Powiedz nam, Robik — powiedziała surowym głosem Alka — czego Zwiadowca nie potrafi?— Tego co ja — uśmiechnął się Robik.— To znaczy?— Nie potrafi wymyślić siebie.— Spodziewam się.A poza tym?— Wszystko.Alka wyciągnęła rękę i wskazujący palec w stronę Iona, a wyglądało to jak pokazowy gest oskarżyciela publicznego.— A więc wszystko — powiedziała groźnie.— Zwiadowca potrafi zrobić i robi wszystko.Co więc dla nas zostanie? Nic? Trochę mało.Nastała chwila ciszy.Ion zaś natychmiast zrozumiał: ona ma rację.W gruncie rzeczy ich bezczynność — z góry przewidziana i założona nawet wakacyjna bezczynność — była właśnie na Dziesiątym Tysiącu bardzo męcząca, chwilami bardzo przykra.Do momentu, w którym Alka nie nazwała sprawy po imieniu i wprost, Ion ukrywał to nawet przed sobą samym.Ona jednak okazała się odważniejsza.A nawet uczciwsza.„Stchórzyłem — myślał.— Nie potrafiłem się przyznać nawet przed sobą, że dla mnie… dla nas… nie ma tu nic do roboty.Oczywiście — myślał dalej — są tu najpiękniejsze miejsca na całym znanym świecie.Można się im przyglądać bez końca, można się w nich nawet zakochać i… Właśnie: i co z tego? Co dalej?”— Jesteśmy przecież na wakacjach — powiedział niepewnie, aby jakoś ratować nastrój.Alka nie chciała się zgodzić na żadne wykręty.— Nie przeczę.Wakacje są niezwykłe.Zwiadowca jest pierwszym cudem świata i na pewno będzie tu jeszcze co oglądać, czym się zachwycać i podziwiać.Ale jeśli chodzi o nas… o to, co nam tu pozostało… to myślałam… że będzie tu nieco ciekawiej.— To jest prawda — powiedział surowo Alek.— Ja również — powiedział w końcu Ion — ja również myślałem, że tu będzie o wiele ciekawiej.Robik zaś zachowywał się tak, jakby w ogóle nie słyszał, o czym tu się mówi.Tu mógłby ktoś zarzucić Ionowi i młodym Rojom, że przewróciło im się w głowach w sposób kosmiczny.Sprawa nie przedstawiała się jednak tak prosto.Prawdą jest, że wakacji na Zwiadowcy zazdrościły im miliardy dzieci, tak jak miliardy dorosłych zazdrościły ich rodzicom zaszczytu należenia do załogi Pezeta.Była to zaś zazdrość zdrowa i zrozumiała.Na Zwiadowcy przecież prowadzono ostatnie obliczenia i badania przygotowujące lot „Ziemi” ku gwiazdozbiorowi Centaura.Czy trzeba więcej?O Zwiadowcy i jego pracach już od miesięcy mówiono i słuchano na uniwersytetach i stadionach, w podziemiach Neptuna i podwodnych portach Wenus, na pustyniach Marsa i w krystalicznych dżunglach Merkurego.Dlatego też już od pierwszego dnia, w którym stało się wiadome, że rodzice rozpoczną pracę w załodze Zwiadowcy, cała trójka marzyła, śniła i bezustannie myślała o tym, jak to będzie wspaniale, gdy wreszcie oni sami wylądują na jego powierzchni, kiedy osobiście znajdą się na najsławniejszej ze wszystkich mechanoplanet „ludzkiego wszechświata”.Będzie przesadą, jeśli powiemy, że już wtedy cały system słoneczny świecił.Prawdą jest jednak, że od tysięcy sztucznych księżyców i tysięcy sztucznych słońc, od dziesiątków tysięcy stacji i węzłów kosmicznych, od setek kolonii mechanoplanet szedł wspólny drżący blask jak od jednej ogromnej komety.Dopiero za Neptunem światła wygasały i biegła tędy już tylko jedna wielka trasa plutońska.Neptun bowiem stanowił końcową stację wszelkich podróży kosmoturystycznych w rodzaju: „Przez osiem planet”, „Przez trzydzieści księżyców” czy wreszcie „Od Merkurego do Neptuna”.Pluton bowiem był planetą zaludnioną, lecz niemieszkalną — za dużo uranu, za dużo liczników Geigera, zbyt wielka radioaktywność.Świeciły jeszcze księżyce Plutona, księżyce księżyców, ich trasy i stacje.Ale dalej? Dalej był już tylko ocean pustki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]