[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minęła dobra chwila, zanim rozpoznałem samego siebie.A właściwie kogoś o takim samym wyglądzie, jak lustrzane odbicie.W żaden sposób nie potrafiłem dopasować siebie „tutaj” do siebie „tam”.– Co to za miejsce, Płowy? – spytałem, odwracając się od widoku własnych zwłok.– Chyba nie jesteśmy w starym domu?– Prawie.To azyl.Kapłan nazwałby to Krainą Wiecznego Szczęścia.Mogę zgodzić się z tą nazwą, z wyjątkiem określenia „wieczne”.Nikt tutaj nie pozostaje wiecznie.– Czemu?– Bo w końcu robi się to nudne.Najdłużej można wytrzymać sto albo sto dwadzieścia lat.A potem to już chcesz znów się narodzić.Ja na razie nie narzekam.– Roześmiał się wesoło.– Ty pewnie nie wytrzymasz nawet pięćdziesiąt.Masz czynną naturę.Trochę za wcześnie cię tu przyniosło.– To prawda – powiedziałem cicho.– Za wcześnie.Niczego nie zrobiłem.Niczego nie osiągnąłem.Płowy, tak chciałeś, żebym został kimś wielkim.Nie wyszło.Zanim dobrze zacząłem – już koniec.– Śmierć nie jest końcem – odparł.– To narodziny nim są.O to jedno z tutejszych praw.Coś przyszło mi do głowy.– Czy moi rodzice są tutaj? – spytałem.Odpowiedział mi cieniutki, dziecinny głosik.– Nie.Odeszli bardzo szybko.Oni też byli zbyt młodzi, by zostać.Rozczochrane dziecko w zielonej tunice znalazło się przy stole tak nagle, jakby przeszło przez drzwi Wędrowców.Natychmiast usiadło na zydlu i sięgnęło do miski z wiśniami i całą garść na raz wepchnęło do buzi.– Uważaj na pestki! – zawołałem.Dziewuszka wlepiła we mnie zielone ślepka, a ja pomyślałem, że nigdy jeszcze nie widziałem tak wściekle jaskrawego koloru.Robiło się tu coraz dziwniej.Mała przełknęła wiśnie razem z pestkami bez żadnego wysiłku.Beztrosko machała nóżkami, zwisającymi swobodnie nad podłogą.– To ONA – powiedział Płowy tonem szacunku, mocno akcentując drugie słowo.Zrozumiałem, że dziecko jest kimś, z kim trzeba się liczyć.– Odeślę cię – odezwała się nagle dziewczynka.– Nie jesteś mi tutaj potrzebny.Ani ty, ani tamci dwaj.Nie miałem wtedy pojęcia, jakich „dwóch „miała na myśli.– Chcę cię tam.Masz skończyć to, co zacząłeś.Nie po to dałam ci tak wielkie zdolności, żeby zmarnować je w równie głupi sposób.– Co mam skończyć? – spytałem ze zdumieniem.– Podróż, oczywiście – odparła dziewczynka niecierpliwie.– Nie wyobrażaj sobie, że pozwolę ci się zakopać w tej zapadłej dziurze jaką jest Pierścień.Nie zmieniła się w żaden sposób, lecz nagle wydała mi się dorosła, choć nadal w ciele dziecka.Ta zielona szmatka spięta na szczupłych ramionkach.– Czy jesteś.Pani, Matką Świata?– Oczywiście, mój mały.Gdybyśmy się przymierzyli, sięgałaby mi chyba do pasa, co oczywiście o niczym nie przesądzało.– To bardzo miłe, że wybraliście mój kolor, by umieścić go w swoich znakach.Lubię zieleń.Jakby z roztargnieniem obróciła w palcach następną wisienkę.– Jeszcze nie zasłużyłeś na odpoczynek tutaj.Narzędzi nie wyrzuca się przed użyciem.Opuścicie góry.Pójdziecie na Północ.– I co dalej? Co mamy robić?– Postępować zgodnie z własnym sumieniem.Jestem wielkoduszna i oczekuję tego od innych.– To trochę.niejasne – bąknąłem.Podała mi zielony, niedojrzały kłos, który skądś wziął się w jej malej rączce.– Oczekujcie znaku.A potem.powodzenia, Tkaczu Iluzji! Bogini zachichotała jak małpka.– Kamieniarz się wścieknie! – usłyszałem jeszcze tajemnicze słowa, a w następnej chwili obudziłem się w kokonie z bandaży, przygotowany do pogrzebu.I z dziurą w pamięci.Koszmarne doświadczenie.ONA miała dość cudaczne poczucie humoru.Potwierdziło to później wydarzenie ze Stalowym.Ale czy wolno mi w jakikolwiek sposób oceniać Boginię?* * *Dwaj Tkacze Iluzji stali na skraju pastwiska.Na pierwszy rzut oka wydawało się, że obserwują stado pstrokatych kóz.W rzeczywistości kłócili się zawzięcie.Jak to sobie wyobrażasz?! – spytał ze złością Wiatr Na Szczycie.– To jakiś obłęd! Maniacy! Z powodu tego, że śniły wam się żmije i baby w zielonych kieckach mamy znów wlec się gdzieś na zatracenie?! Ja mam zamiar tu zostać.Zostać, ożenić się i nareszcie mieć spokój!Nikt cię nie zmusza, żebyś się stąd ruszał.Mogę iść sam.To mnie ONA powołała – Kamyk z precyzją kreślił w powietrzu iluzyjne znaki.Twarz miał zupełnie spokojną, a w oczach fanatyczny blask.Wiatr Na Szczycie zrozumiał, że trudno będzie przełamać ten upór.Kiedy Kamyk wbił sobie coś do głowy z pełnym przekonaniem o własnej racji, trudniej było go przekonać, niż wyciągnąć gwóźdź z deski gołymi palcami.– ONA! – prychnął Wiatr pogardliwie.– Niech no się dowie o tym nasza Pani Lawin i zobaczymy, co ta ONA zrobi, jak śnieg zagrodzi przełęcze.ONA i Pani Lawin to jedna osoba – stwierdził Kamyk zdecydowanie.Prędzej nogi ci poprzetrącam, niż puszczę na szlak! Nie będziesz robił głupot z powodu narkotycznych majaków! – wściekł się Wiatr i z tej złości złapał Kamyka za bluzę na piersiach, prawie unosząc go z ziemi.Kamyk nawet nie mrugnął.Jego upór zapiekł się już niczym żużel w metalurgicznym piecu.Hajgowi opadły ręce.Bogini, posłannictwo.a już miał nadzieję na szczęście w rodzinnych stronach z Róża u boku! Wybudowałby jej piękny dom w najładniejszym zakątku Pierścienia.mieliby dzieci.Do jasnego pioruna, czy on już zawsze będzie miał takiego pecha?! Zamiast oczekiwać w spokoju wiosny i przybycia narzeczonej, będzie musiał użerać się z obłąkanym chłopakiem, który gotów jest uciec samotnie w góry, by skończyć smutnie w najbliższej przepaści.Wiatr Na Szczycie puścił chłopca, lecz podsunął mu pod oczy zaciśnięty groźnie kułak.Nie chcę słyszeć.to jest czytać więcej takich wymysłów.Nic o żadnych wężach, bogach, misjach i duchach zmarłych.Zapamiętaj to sobie.Zrobisz cos głupiego, a stłukę cię tak, że się w lusterku nie poznasz! To wszystko zwidy, majaczenia, bzdury!!Kamyk przygryzł wargę, powoli kiwnął głową.A Stalowy ma błękitne źrenice – przed oczami Wiatru pojawił się napis, po czym natychmiast rozpłynął.Zanim spór rozgorzał na nowo, nadszedł Koniec.Wydawał się czymś zatroskany.– Nie chcę przeszkadzać, ale szaman chce z tobą mówić, Wietrze.Wiatr Na Szczycie ruszył w stronę chaty, ale na odchodnym pogroził Kamykowi.Jeszcze z tobą nie skończyłem!Młody Tkacz Iluzji odprowadził go wzrokiem.Coś się stało?„Szaman i jego przyboczny chcą mówić z Wiatrem” – Mówca natychmiast przeszedł na kontakt mentalny.„Wiesz czego chcą?”„Pewnie już zauważyłeś, że Hajgowie są bardzo tradycjonalni.Jak zwykle każde zachwianie rutyny wprowadza zamieszanie.Nie wiedzą, jak podejść do wydarzeń ze Strzyży.Kiedyś żywi byli żywi, a martwi pozostawali martwi.W osadzie panuje niepokój.Chcą prosić, żebyśmy sobie poszli”.„Ta cudowna gościnność powinna dotyczyć tylko nas: Promienia, mnie i Myszki” – zauważył Kamyk nieco sarkastycznie.„I dotyczy, ale chyba nie myślisz, że zostawimy was samych.Jesteśmy w końcu Kręgiem.Małym, ale Kręgiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl