[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co on powiedział? Parów… pielegniaweczek?.Pielęgniaweczki? Co to są pielęgniaweczki? Trzeba zapytać… Potem przyśniła mu się mama, siedziała przy stole i płacząc, wbijała szpilkę w jakiś papierek.Mama bardzo się bała, ale mimo to wbijała tę szpilkę i wbijała.Potem spaliła papierek.Mamo, zawołał Ruśka, ale zamiast mamy podszedł koci bóg i powiedział: „Bądź dumny, teraz ‘ jesteś prawdziwym pionierem.Dlaczego pionierska chusta »jest czerwona, wiesz?” „To jest kolor krwi przelanej — powiedział Ruśka i wystraszył się czegoś.„Słusznie, powiedział koci bóg, patrz…” Ścisnął chustę i zaczęła z niej kapać krew.Mamo, zawołał znowu Ruśka, otwórz, otwórz oczy, powiedziała mama, szybciej otwórz! Ruśka otworzył.Nad głową paliła się osłonięta gazetą lampa, a przy stole siedział ojciec i ciocia Luba, mama Maszki.— Chcesz pić? — zapytała mama.— Pić… — powiedział Ruśka.— Tak, chcę.— Już… — Mama nalała z czajnika przegotowanej ostudzonej wody, podniosła do ust Ruśki.Ruśka chciwie wypił.— Rusłancziku — zapytała ciocia Luba.— Jak się czujesz, skarbie?— Dobrze… — odpowiedział Ruśka.— Tylko głowa mnie boli… i mdli mnie wszędzie…— A Maszeńkę zabrali do szpitala — powiedziała ciocia Luba.— Tak z nią źle było, tak źle…— Ruśka to nasz zuch — powiedział tata.— To kawał chłopa…— Wszystko będzie dobrze, Luba — powiedziała mama.— To się zdarza…— Tak, będzie dobrze, oczywiście… Czy ja wątpię?Nagle coś zgrzytnęło, mama poderwała się z okrzykiem.Ojciec, pomrukując ze złością, wstał, strząsając z dłoni odłamki szkła — i nagle pojawiły się kapiące bardzo szybko kropelki krwi.— To nie ja! — zawołała wystraszona ciocia Luba.— Pewnie, że nie ty.— Ojciec, trzymając dłoń jak wypełnioną po brzegi filiżankę, podszedł do zlewozmywaka.— Marna z ciebie wiedźma…Mama pomogła mu przepłukać dłoń wodą, założyła opatrunek z czystego gałganka.— Może przejdziesz się do szpitala? — zapytała.— Zrobią ci zastrzyk.— A tam — machnął ręką ojciec.— Zagoi się na mnie, jak na psie.— Pójdę już — powiedziała ciocia Luba.— Dobrze mi tu z wami, ale…— Gdzie się śpieszysz? — zapytała mama.— Co tam będziesz sama robiła?— Położę się spać.Jutro z rana — do szpitala, krew oddam dla Maszeńki…— Posłuchaj, Luba — powiedział ojciec.— Jeśli będą i potrzebni dawcy, to ja pogadam z chłopakami.Nie krępuj się, tylko powiedz.— Dziękuję, Pietia.Powiedzieli, że na razie wystarczy…Wyszła.Ojciec nalał sobie herbaty do nowej szklanki.Przez opatrunek przebijała jasnoczerwona plama.— Dawaj, poczaruję — powiedziała mama.— Krew zatrzymam, a i zagoi się szybciej.— Chcesz mnie do pracy jutro posłać? Żartuję, żartuję.Ruśka, co ci jest?— Nic — powiedział Ruśka.— Po prostu patrzę.Następny dzień był długi i nudny.Ruśka trochę czytał, trochę grał z ojcem w warcaby… Ale przez cały czas czuł się jakiś zamulony, ni to chciało mu się spać, ni tylko położyć i odwrócić się do świata plecami.Przed wieczorem ojca zaczęła boleć ręka, doczekał się powrotu mamy i poszedł do szpitala.Mama usiadła i zaczęła obierać ziemniaki, a Ruśka leżał i patrzył na nią.Przypomniał mu się nie wiadomo dlaczego koci bóg, jak wiązał amulet, nakładał go na szyję, oglądał się przez ramię…— Mamo — powiedział Ruśka.— A wiesz co, ja tam pomyślałem sobie, żeby on pokazał „kozę” — i on mi ją pokazał…Mama zrozumiała wszystko od razu.— Mówiłeś komuś? — zapytała szeptem.Miała sine wargi.— N–nie… — odparł wystraszony Ruśka.— To nie mów nikomu i nigdy! — Mama nagle znalazła się przy Ruśce, objęła go za ramiona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]