[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście duży kłopot sprawiały czysto techniczne różnice kulturowe, lecz tego oczekiwali.Nie oczekiwali natomiast miłości i dobroci.Nie rozumieli ich.Nie znano tu pieniędzy, nie znano wojen, morderstw, kradzieży, nienawiści, kłamstwa — od dwóch tysiącleci.Pamiętano te pojęcia, Ohlenowie potrafili je zdefiniować — lecz w podobnie mętny i niewiele mający wspólnego z prawdą sposób, w jaki Lopez zdefiniowałby wszechogarniającą miłość.Nie znano tu wyrafinowanej techniki, najwyraźniej nie przekroczono w nauce poziomu dwudziestowiecznego Stalina — Bóg nie chciał, by go przekroczono.Elektryczność wykorzystywana była w niewielkim zakresie, Ohlen pozyskiwał ją z turbiny wodnej założonej na pobliskim strumieniu, lecz dziewięćdziesiąt pięć procent pracy wykonywał ręcznie: żadnych bardziej skomplikowanych maszyn.Rolnictwo na skalę rodzinną.Oczywisty dobrobyt obserwowany przez Stalińczyków zdawał się pozostawać z tym w jaskrawej sprzeczności.Pytali, lecz wszelkie rozmowy zahaczające o gospodarkę, handel — kończyły się obustronną idiomatyzacją wypowiedzi.Bardzo to było frustrujące.Po pięciu dniach jałowych przesłuchań, lektury niezrozumiałych książek i prowadzenia bezsensownych pseudonaukowych rozmów wrócili do punktu wyjścia, bogatsi o nerwicę i zaczątki obłędu.— To jest Ziemia nie do podbicia — powiedział Celiński szóstego wieczoru, spędzanego w sali kominkowej dworu Ohlena na leniwej dyskusji przy piwie.— Dlaczegóż to?— Pomijam już Jego obecność.Ale, rozumiesz, nie można podbić kogoś, kto w ogóle nie wie, co to podbój.— A to niby czemu? — zdziwił się Crueth.— Głupoty gadasz.— Czyżby? No to powiedz, jak sobie wyobrażasz tę operację, a?Major wzruszył ramionami i splunął w ogień.Rozmawiali nie używając gadałek, nie sprawdzili również, czy nie założono w sali podsłuchu — nikt tego właściwie nie powiedział, lecz wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, iż idiotyzmem byłaby jakakolwiek próba ukrycia przed Bogiem swych myśli (co dopiero słów); nie wyposażono ich w detektor Ducha Świętego.— A mnie najbardziej denerwuje ta ich miłość — zachrypiał Ho, przeciąwszy temat, zarazem nerwowo oglądając się za siebie, co stanowiło już odruch bezwarunkowy.— E, dlaczego? Myślałem, że to dla ciebie raj.— Nie dla każdego raj jest odpowiednim miejscem — odparł cicho Ho.Lopez, całkowicie trzeźwy (podobnie jak innym, krążyły mu we krwi substancje zdolne zneutralizować dowolny obcy związek), podszedł do otwartego okna i wrzasnął w dolinę: — Niech Cię szlag!Zamarli.Lopez zachichotał i wrócił na swoje miejsce.Nie była to pierwsza próba popełnienia przez nich samobójstwa.— Oni wszyscy są podstawieni — powtórzył, po raz chyba dziesiąty, Celiński.— Doskonale o tym wiemy — mruknął major.— Więc mogą kłamać.Crueth z politowaniem pokiwał głową.— Jak to powiedział Lopez: sam fakt ich podstawienia uwiarygadnia każde ich słowo.Tylko Bóg…— Albo bardziej subtelnie — kontynuował Janusz.— On eliminował wszystkich Zwiadowców, aż trafili mu się tacy, którzy odpowiadają jego zamierzeniom.Pokazuje nam, co chce pokazać, byśmy myśleli, co myślimy i…— Crueth — przerwał Zwrotnicowemu Praduiga — powspinasz się?— Nie.Lopez skinął na Celińskiego.Wyszli z sali i z domu.Chłodne powietrze jesiennego wieczoru zatrzęsło nimi.Na południu doliny, pół kilometra od dworku, wznosiło się strome wzgórze o pozbawionym roślinności, nagim szczycie.Wspinaczka na nie była męcząca, lecz jakże wspaniałe widoki się zeń roztaczały.Celiński się zasapał — Lopezowi oddech nawet nie przyspieszył: podobnie jak i żołnierze z Korpusu, posiadał on wszczepkę z programem koordynacyjnym GLADIATOR, który gwarantował wykorzystanie możliwości organizmu w dziewięćdziesięciu procentach, a także władzę nad wegetatywnym systemem nerwowym — dlatego też Praduiga poruszał się niczym baletmistrz.Po dotarciu na szczyt, usiedli na jednym z rozrzuconych na nim, gładkich, szarobłękitnych kamieni.Nad doliną zachodziło słońce.— Wypytywałem Esslen ŕ propos teleportacji tego szczeniaka — odezwał się Celiński.— No i?— Oczywiście nie pojęła słowa.Musiałem jej rzecz dokładnie opisać; nie zdziwiła się.Pytałem, jak to zrobił.Praduiga uśmiechnął się pod nosem.— Nie zrozumiała pytania — mruknął.— Jasne.Zacząłem więc dociekać czy ona, czyjej mąż, czy któreś z nich potrafiłoby czegoś podobnego dokonać.Odparła, iż bez problemu.Poprosiłem, żeby zademonstrowała.Po co? Bo chcę to zobaczyć; już pilnuję się, żeby nie mówić, że komuś nie wierzę.Na to ona: „To nie powód”.A co mogłoby być powodem? Na tym etapie się zacukała.— Teleportacja, telepatia i co jeszcze?— Zgroza — przytaknął Celiński.Milczenie.— Czasami wydaje mi się, że to jeden wielki kawał.Rozumiesz, Janusz? Ze w konia nas robią z tym Bogiem, a za naszymi plecami rechoczą dziko.— To proste: samoobrona.Umysł broni się przed szaleństwem.Milczenie.— A czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę — natarł z desperacją w ciszę Lopez — że Bóg, z definicji wszystkowiedzący i wszechmocny, każdą twą myśl, ruch, instynkt, słowo zaplanował na długo wcześniej, niż zaistniały, że są to Jego myśli, słowa? Że mówię to teraz, ponieważ tak to sobie wymyślił — i to — i to — i to? Że jesteśmy mniej niż pionkami? Edypami, którzy swoje uczynki — swoje przez ułudę wolnej woli — oceniają podług stopnia własnej niewiedzy.To Bóg jest ostatecznym punktem odniesienia, tylko On — a żaden z nas — wie, co za grzechy popełniliśmy, co uczyniliśmy dobrego.Jeśli dla takiego absolutu istnieje jeszcze dobro i zło.Skąd wiesz, czy przez to, że teraz mrugnąłeś, nie zabiłeś milionów ludzi? Co, Zwrotnicowy? Przelicz to sobie w tej twojej maszynce.Nie masz gwarancji.Niczym jesteś.Niczym, niczym, niczym… — szeptał Praduiga.Milczenie.— Chciałbym już wrócić, Lopez.— Wrócić?— Na Stalina.— A co by to zmieniło?— Żartujesz? Wszystko!— To znaczy?— On.— Nie byłoby Go, co?— Właśnie.— Idiota jesteś.Myślałem, że pojąłeś: nie ma wszechświata bez Boga.W niektórych jest nieznany, w niektórych się w Niego wierzy, w niektórych istnieje jawnie — wszędzie jest.— Nie strasz mnie.— Umysł broni się przed szaleństwem, co? — W głosie Praduigi szeleścił sarkazm.— Bo sama idea jest ci doskonale znana.Światy alternatywne, jesteś specjalistą w tej dziedzinie.— Lopez…— Nie przerywaj! Nie ma takiej deformacji, która mogłaby wyrugować z rzeczywistości istotę naprawdę wszechmocną.A skoro choć w jednym z wszechświatów istnieje ona z całą pewnością, to w jakimkolwiek ukryciu by się znajdowała we wszechświatach pozostałych — również tam jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]