[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwaj najmłodsi chłopcy, którzy nie skończyli jeszcze trzech lat, też zaczęli się mazać, chociaż nie wiedzieli dlaczego.Trójka innych dzieci gwałtownie się przepychała, natomiast dwie najstarsze dziewczynki wzięły się za ręce i usiłowały wyminąć wszystkich, żeby jak najszybciej wrócić do przedszkola.- Herbatniki! - zawołał mężczyzna, ściągając wielki plecak z ramion.- Kto ma ochotę na herbatniki i sok?-Ja! - zawołał Marius.- Ja chcę!Mężczyzna nawiązał kontakt wzrokowy z kobietą.- Ty idź - powiedział.- Ja ich tu zatrzymam.- Mój dziadek też nie żyje - szlochała Frida.— Umarł w Wigilię!Ayan, która wreszcie dopędziła grupę, objęła dziewczynkę i zaczęła ją głaskać po głowie.Marius i trzej inni chłopcy już się pochylali nad plecakiem.Młody mężczyzna wyciągnął dwie paczki herbatników i podniósł je wysoko nad głowę.-Ja chcę, ja! - wolały dzieci jedno przez drugie.- Ja chcę herbatnika!-Wszyscy dostaną! — krzyknął opiekun.- Ale musicie się grzecznie ustawić w kolejce.- Tęsknię do dziadka! - płakała Frida.- Chcę do domu!Jasnowłosa kobieta ruszyła w stronę zarośli.Przez chwilęmiała ochotę zamienić się z kolegą na role, nawet zatrzymała się w tym celu na ścieżce, ale w końcu odetchnęła głęboko i zdecydowanym krokiem weszła między krzaki.Chłopak był jedynie niewykwalifikowanym asystentem, ona zaś — doświadczonym pedagogiem.Poza tym prawdopodobnie to tylko wymysł Ma- riusa.Maluchowi nie można wierzyć.Chłopiec ma naprawdę niesamowitą fantazję.Godzina 13.39Szpital Uniwersytecki GriniOla Farmen siedział w swoim gabinecie, wpatrzony w milczący telefon.Szukali Erika Berntsena już wszędzie, a on przepadł jak kamień w wodę.Żona, jak się okazało, o niczym nie wiedziała.Petter Bråten zadzwonił do niej rano i poinformował, że zgubili jej męża.W pierwszej chwili pomyślała, że słowo „zgubili” miało złagodzić nieprzyjemny fakt śmierci Erika.Ale gdy Bråten w końcu wyjaśnił, o co tak naprawdę chodzi, wpadła we wściekłość.Nie mogła zrozumieć, jak można zgubić pacjenta w szpitalu.W każdym razie Erikowi przez tyle lat nic podobnego się nie zdarzyło.Dwie córki również nie miały żadnych wiadomości od ojca.Z synem Berntsena nie udało się im skontaktować, nic jednak nie wskazywało na to, by akurat ten dwudziestoczteroletni mężczyzna, późne dziecko pary, mógł rzucić jakieś światło na zniknięcie ojca.Według starszej siostry był patentowanym leniem i rzadko widywał się z rodzicami.A poza tym prawdopodobnie wyjechał z Norwegii.Sara Zuckerman poprosiła w końcu Olę, aby zawiadomił policję, choć ten nie pojmował, dlaczego akurat on ma to zrobić.O wiele bardziej naturalne byłoby, gdyby na policję zatelefonował Kaare Benjaminsen, szef kliniki, albo sama Sara.W ogóle przychodziło mu do głowy całkiem sporo osób, które bardziej nadawały się do załatwienia tej sprawy.Zadzwonił jednak w końcu, tak jak go poproszono.Mężczyzna, który przedstawił się jako komisarz Klavenes, w milczeniu słuchał go przez półtorej minuty, a potem dość ostro oświadczył, że w ciągu kilku minut do niego oddzwoni.Ola domyślił się, że chodziło o zweryfikowanie jego tożsamości, ale od tamtej rozmowy minęło już jedenaście minut, a aparat wciąż milczał.Ola miał ważniejsze rzeczy do zrobienia niż wyczekiwanie, aż jakiś policjant sprawdzi, czy numer, który wcześniej mu podał, należy do SUG i czy na oddziale kardiologii naprawdę pracuje doktor Farmen.Oparł się na krześle i wyjrzał przez okno.Na wielkich trawnikach między skrzydłem chirurgicznym a budynkiem administracji kilku ciemnoskórych chłopców grało w piłkę nożną.Tabliczki z napisem „Prosimy nie deptać trawników” wykorzystali do oznaczenia bramek.Żywopłot wzdłuż ścieżki prowadzącej na południe odgrywał rolę linii bocznej, a obramowanie znajdującego się nieco dalej prostokątnego płytkiego basenu funkcjonowało jako coś w rodzaju bandy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]