[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Meier wstał i szarpnął w dół okno.„Paczka dla pana Fornalskiegooo!” – dobiegł go śpiewny chłopięcy okrzyk, ale utonął w zgiełku i gwiździe zawiadowcy.Lokomotywa wydała z siebie przeraźliwy ryk.Meier wychylił się przez okno, ale zobaczył tylko mrowiących się we wszystkie strony podróżnych.Usłyszał ostre sapnięcie pary, potem następne, pociąg szarpnął, martell w kieliszku Meiera zakołysał się.Peron powoli zaczął odpływać do tyłu, razem z gazeciarzami, podróżnymi, bufetami na wózkach, wiadrami kwiaciarek i policjantami.Pospieszny czwarta dziesięć do Kielc wyruszał w podróż.Pan Fornalski nie zdążył na pociąg.Skład wyjeżdżał już ze stacji, kiedy otworzyły się wahadłowe drzwi wagonu restauracyjnego, wpuszczając Holzmana.Detektyw był czerwony na twarzy, miał poluzowany krawat i dyszał jak karp na brzegu.– Zdą.zdążył.– wychrypiał.– Wody.– Zdążył?! – zapytał gwałtownie Meier.– Sukinsyn zdążył na ten pociąg?!Holzman wlewał w siebie wodę sodową, potakując jednocześnie głową.– Cabacki zginął.straciliśmy samochód.Czekali.na ulicy, za rogiem.Podjechaliśmy po niego z Abackim.tak jak się umawialiśmy: „Widzę, że pan z walizką, wiozę brata na Główny.” i tak dalej.Wsiadł, jedziemy.Te miglance czekały w samochodzie, w bocznej ulicy.Cabacki pilnował i zajechał im drogę.Łupnął ich w przednie koło, zepchnął na latarnię.Zdążyłem zobaczyć, że ta damulka wysiadła i z miejsca strzeliła mu w łeb.Babacki pilnował w bramie, ale nie zdążył dobiec.Wsiedli w nasz wóz i pojechali, ale nie zdążyli już.Wsiadł.w ostatniej chwili.Nic nie zauważył.Słyszał strzał, ale mu powiedziałem, że był wypadek i opona strzeliła.– Gdzie Abacki?– Poszedł pilnować do przedziału.Tłok jest.Meier odetchnął z ulgą, rozparł się na pluszowym oparciu i napił koniaku.Nie trwało nawet sekundy, gdy poderwał się nagle, blady jak ściana.– Chryste Panie, paczka.!Przepychali się przez tłum w drugiej klasie, trwało to wieczność.Przestępowali przez walizki, których nie umieszczono jeszcze w przedziale, przez tłum, który ciągle dreptał wzdłuż wagonu w poszukiwaniu miejsca.W wagonie pierwszej klasy na korytarzu stał zbity tłum osłupiałych i wstrząśniętych ludzi, zupełnie milczących.Niektórzy wyglądali z przedziałów, ale komentowano tylko szeptem.Pan Fornalski wpółleżał na kanapie pod oknem, miał twarz białą jak śnieg, wytrzeszczone, mętne oczy i palce zaciśnięte jak szpony.W kącikach rozwartych ust zebrała się żółta, gęsta piana.Przed nim na stoliku leżało rozpakowane pudełko czekoladek „Sucharda”.Abacki stał tuż przy drzwiach przedziału i patrzył na swój zegarek.– Cyjanek – oznajmił sucho.– Nie zdążyłem.Holzman mruknął coś niewyraźnie w jidysz.– Co?– Zdaje się, że szlemiel jednak nie zdążył na ten pociąg.* * *.Powinniśmy byli pilnować ich, a nie punktów krytycznych.Wszyscy to wiedzieli, tylko jak to zrobić, kiedy dranie ciągle znikają.Chyba już o nas wiedzą.Wiedzą przynajmniej, że ktoś ich tropi.Listę punktów węzłowych w moim czasie i miejscu wbiłem sobie do głowy.Mam ją w notesie, ale jest ich za dużo.Nie wszystkie mają daty.Czasami to są ludzie.W kilku przypadkach dotarliśmy na miejsce tylko po to, żeby stwierdzić, że jest już za późno.Nie jestem pewien, czy lista jest kompletna.Nie rozumiem nawet, dlaczego akurat ten czas i to miejsce są takie istotne.Może to kolejne jakieś rozdroże czasu.Nafaszerowane węzłami krytycznymi jak chałka rodzynkami.(Brzęk szklanki).Holzman zapytał mnie, czy nie miałem w swoim świecie nikogo bliskiego.Nie mógł zrozumieć.Jak mam mu wyjaśnić, jak to jest być klonem? Pośmiertnym dzieckiem? Wychowanym przez państwo produktem tęsknoty kobiety zbyt starej, żeby być matką? Klonem martwego ojca? Nie, panie Holzman, nie mam nikogo.Zupełnie.„Żadnej rodziny, panie Meier?” Rodziny w jego rozumieniu już nie istnieją.Były przeżytkiem.Rodzina to tymczasowy związek.Zmiana.Wszystko jest zmianą.Nie zrozumiał.A wszyscy bliscy, jakich mam, są po tej stronie.Baronowa Konstancja Stadnicka.Kobieta, jakich w moim świecie dawno już nie ma.Jedyna, którą kochałem.Kiedykolwiek.Punkt krytyczny.Ostatni na liście.To dlatego pilnuję punktów.Zwłaszcza tego.(Chrząknięcie.Chwila ciszy.Słychać skrzypienie skórzanego fotela).Boję się.Gdzieś tam pewnie kolejna grupa pracuje nad wywołaniem rozbiorów.W kolejnym węźle czasu, kiedy to mój kraj nie upadł, chociaż uważamy, że powinien.Powinien runąć, powinien mieć przetrącony kręgosłup.Co będzie, jeżeli tamtym się uda, nawet jeśli powstrzymamy naszych?Czy nagle pewnego dnia zobaczę Cytadelę tam, gdzie teraz jest park Bohaterów 1860 roku, czasu wygranej wojny z Rosją? Czy nagle przez środek miasta wyrosną renesansowe pałace? Pojawią się Łazienki i Wilanów?Po prostu wstanę i stwierdzę, że moje miasto znikło? Razem z Sejmem, nadrzecznymi bulwarami, wielkim zamkiem królewskim, neogotyckimi kamienicami?Czy zniknę razem z nim?Czekam i boję się.Motyle nadciągają.Wypisałem sobie punkty krytyczne w moim notesie.Skreślam te, które przegraliśmy.Jeden po drugim.Zaznaczam te nieliczne, które obroniliśmy.Ale jednego z nich nie oddam.Nie oddam Konstancji.* * *Dzwonek telefonu w środku nocy jest jak uderzenie prądem.Meier zerwał się do pozycji siedzącej, omal zrzucając na podłogę śpiącą w poprzek niego Hankę.Przez dłuższą chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje.– Zmiataj do siebie! – warknął na dziewczynę.– Ale już!Podniósł słuchawkę z widełek i odczekał, aż służąca zwlecze się z łóżka i podrepcze w głąb mieszkania, tuląc do ciała zmiętą kołdrę i mamrocząc gniewnie.– Głupio robię, rozpuści się.– mruknął Meier i przyłożył słuchawkę do ucha.– Nemo – powiedział.– Golem – usłyszał z drugiej strony.– Znaleźliśmy ich, ale za późno.Lepiej pan przyjedź.– Co jest?– Na miejscu.Jakiś miszmasz.Coś się dzieje.Olbrachta osiem.Willa.Zaparkuj pan kawałek dalej.Zwłoki leżały na łóżku.Mężczyzna w kraciastej marynarce, z zawiązaną pod szyją aksamitką, spoczywał na wznak z rozrzuconymi na boki ramionami, a martwe oczy wpatrywały się w sufit.Z uchylonych ust wystawał mu łańcuszek.– Po co ten pokaz? – spytał sucho Meier.– Chcecie się pochwalić?– Tak go i znaleźliśmy – oznajmił ponuro Babacki.– Nie nasza robota, panie Nemo.– To kto go tak załatwił? Pozostali?Holzman pokręcił głową.Wyciągnął dłoń w rękawiczce, po czym uchylił szczękę trupa i pociągnął za łańcuszek.Na końcu zadyndał męski zegarek kieszonkowy.– Orient, imitacja – powiedział Abacki i spojrzał na swój zegarek.– Taniocha.– To jest ostrzeżenie.Znak – oznajmił Holzman
[ Pobierz całość w formacie PDF ]