[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po drodze do metra zastanawiał się (skoro już pojawiła się forsa), co w najbliższym czasie sobie kupi: wieżę czy nowy monitor.W zasadzie miał ochotę i na to, i na to.Dochodził już niemal do Puszkińskiej, gdy nieoczekiwanie dla siebie wpadł do „Jołki-Pałki”, pochłonął „Tamerlana” pod piwko i w zupełnie już pogodnym nastroju, zszedł wreszcie do metra.Tym razem podążał całkiem logiczną i oczywistą trasą, przez Teatralną i Plac Rewolucji.Przechodząc na rodzimą linię, Glebycz zdołał wcisnąć się w tłum, który miarowo ładował się w odkryte drzwi jednego ze środkowych wagonów.Pasażerów było rzeczywiście wielu, nawet do poręczy nie udało mu się dosięgnąć.Do wagonu i tak nie zmieścili się wszyscy, ktoś został na peronie.„Trzeba będzie na Kurskiej przesiąść się bliżej tyłu – pomyślał Glebycz niemrawo.– Jeśli się uda…”Skrzydła drzwi zamknęły się z charakterystycznym odgłosem.„Uwaga, drzwi zamykają się – z opóźnieniem oznajmiła spikerka – następna stacja – Marosiejka, przesiadka na stacji Kitaj-Gorod linii Kaługo-Ryskiej i Tagansko-Krasnopriesnienskoj”.Przez kilka długich sekund Glebycz zastanawiał się, cóż to wszystko znaczy? Potem z obawą rozejrzał się po sąsiadach.Wydawało się, że obwieszczenie spikerki w ogóle ich nie zaniepokoiło, jakby stacja Marosiejka rzeczywiście istniała.Ale Glebycz dobrze pamiętał, że żadnych stacji pomiędzy Placem Rewolucji a Kurską nie ma i nigdy nie było.Zupełnie zdezorientowany Glebycz wytoczył się z wagonu na stacji Marosiejka.Stacja jak stacja – granit, marmur, panele z filigranowymi rzeźbieniami, kolumny, pompatyczne stalinowskie żyrandole, pośrodku sali niewielka rzeźba na postumencie, przedstawiająca Bogdana Chmielnickiego wierzchem, z buławą w ręku.We wschodnim szczycie – długie schody ruchome, wyjście do miasta, na Marosiejkę i zaułki Ormiański i Staroposadski, w zachodnim – schody ruchome w dół.Jednak, jeśli wierzyć tablicy informacyjnej, one także prowadziły do miasta, na ulicę Marosiejka i Przejazd Łubianski, i jednocześnie na przesiadkę.Zapewne wyjście na powierzchnię prowadziło przez stację Kitaj-Gorod.Glebycz ruszył na zwiady – zszedł na dół i znalazł się w dobrze znanym westybulu, przy czym pojawił się z tego miejsca, gdzie wcześniej znajdowała się głucha ściana i popiersie Nogina przed nią.Popiersie stało teraz przy drugiej ścianie, po prawej, pomiędzy aulami Kitaj-Goroda.Jeśli poszłoby się prosto, wyszłoby się na Stary i Nowy Plac, albo na wspomnianą już Marosiejkę, albo na Przejazd Łubianski.Ale Glebycz nie skierował się do wyjścia, lecz skręcił na bliższą aulę Kitaj-Goroda; potem przeszedł na drugą.W obu aulach Kitaj-Goroda wszystko pozostało po staremu, za wyjątkiem co najwyżej dodatkowych napisów na tablicach informacyjnych.Wszędzie, na każdej tabliczce stacja Marosiejka znajdowała się pomiędzy Placem Rewolucji a Kurską, jakby istniała na linii Arbacko – Pokrowskiej od samego początku, ł nikogo, ani jednego człowieka nie dziwiło istnienie tej stacji, oprócz Glebycza.Wyglądało na to, że rzeczywiście zwracał na siebie uwagę, bez celu krążąc po stacji, dość szybko bowiem w sali pojawił się milicjant, bezceremonialnie stanął mu na drodze i zażądał dokumentów.Glebycz okazał dowód osobisty z meldunkiem i legitymację dziennikarską.–A – ze zrozumieniem pociągnął milicjant, zwracając dokumenty.– Zbiera pan materiał na artykuł? No cóż, powodzenia, powodzenia…I zasalutował.–Proszę mi powiedzieć – naturalnie, jak tylko się dało, zainteresował się Glebycz – a dawno pracuje pan na tej stacji?–Będzie już z pięć lat – milicjant poprawił furażerkę i z zainteresowaniem spojrzał na Glebycza.– A co? Chce pan opisać jakiś kryminałek?–Nie, nie, ja raczej zajmuję się historią i architekturą – pośpiesznie wykręcił się Glebycz.– Zresztą, na mnie już czas! Do widzenia.Na stację akurat wjechał pociąg w stronę Kurskiej.Glebycz wślizgnął się do wagonu, także solidnie nabitego i zaczął wytrwale przeciskać się do schematu u sąsiednich drzwi.Zapewne miał wygląd człowieka, któremu krańcowo niezbędne było spojrzenie na schemat metra, gdyż ludzie ustępowali mu miejsca nad podziw ulegle, bez krzywych spojrzeń i dyżurnych przekleństw pod nosem.Schemat jak schemat – ileż razy Glebycz takie widział.I w metrze, i na ulicach, i na kalendarzykach, i na ulotkach reklamowych.Nic zaskakującego.Linie, stacje.Tylko węzeł Kitaj-Goroda rzeczywiście był trzystacyjny.Przesiadka z brązowej na fioletową gałąź i odwrotnie, i stacja Marosiejka obok.Więcej różnic od tego, co chował w pamięci, Glebycz nie znalazł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]