[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gliniane modele dłoni zostały zgniecione na stole, szkice wzorów – pozdzierane ze ścian.Kadzie do mieszania gipsu były pełne zabranych z gabinetu papierów.Stratton przyjrzał im się i zauważył, że polano je naftą.Wtem usłyszał hałas i błyskawicznie się odwrócił.Drzwi do gabinetu zamknęły się i odsłoniły barczystego mężczyznę.Chował się pod ścianą, odkąd zjawił się Stratton.–Dobrze, że pan przyszedł.– Przeszywał ofiarę drapieżnym wzrokiem płatnego mordercy.Stratton wyskoczył z pracowni tylnymi drzwiami i pognał korytarzem.Słyszał, jak morderca rusza za nim w pogoń.Uciekał przez pracownie mrocznego budynku, pełne żelaznych sztab, koksu, tygli i form odlewniczych, oświetlone mdłym blaskiem księżyca, który wpadał przez dachowe świetliki.Znajdował się na oddziale metaloplastycznym.Kiedy w następnym pomieszczeniu przystanął dla złapania tchu, usłyszał przeraźliwie głośne echo swoich kroków.Postanowił się gdzieś przyczaić, zamiast biec na oślep.Odległy tupot jego prześladowcy też ucichł; zapewne i on wolał się skradać.Stratton rozglądał się za dogodną kryjówką.Wokół siebie zobaczył żeliwne automaty w ostatniej fazie produkcji.Znajdował się w wykańczalni, gdzie odżynano niechciane pozostałości po odlewie i grawerowano powierzchnię.Trudno tu było się schować i miał już przejść dalej, gdy nagle zauważył coś, co wyglądało jak pęk karabinów na nogach.Patrząc uważniej, rozpoznał silnik wojskowy.Tego typu automaty produkowano na zamówienie ministerstwa wojny: lawety z osobną lufą armatnią i szybkostrzelne wielolufowe karabiny Gatlinga, jak ten tutaj, które same kręciły korbą.Cwane bestie, na Krymie okazały się niezastąpione.Wynalazca otrzymał tytuł para.Stratton nie znał imion do ożywiania broni (objętych tajemnicą wojskową), lecz automatem był tylko korpus, na którym zamontowano lufy, nie zaś mechanizm zamka.Gdyby udało mu się obrócić korpus w odpowiednim kierunku, mógłby strzelać ręcznie.Zganił się w duchu za głupotę.Skąd miał wziąć amunicję? Przekradł się do sąsiedniego pomieszczenia.W pakowalni pełno było sosnowych skrzyń i wiechci słomy.Kuląc się między skrzyniami, ruszył pod przeciwległą ścianę.Za oknem dojrzał skrawek dziedzińca, gdzie gotowe automaty układano na wozach.Tędy nie mógł się wydostać: bramę dziedzińca na noc zamykano na klucz.A więc pozostała mu tylko jedna droga ratunku, frontowymi drzwiami, lecz wracając, musiałby nadziać się na mordercę.Powinien przejść na oddział ceramiczny i wyjść tamtą stroną zakładu.W pakowalni rozległy się kroki.Stratton kucnął za sznurem skrzyń i w odległości kilku kroków zauważył boczne wyjście.Po kryjomu otworzył drzwi i minąwszy próg, zamknął je za sobą.Czy bandzior coś słyszał? Zerknął przez kratkę w drzwiach; nikogo nie zobaczył, lecz miał wrażenie, że i jego nie dostrzeżono.Morderca zapewne myszkował w pakowalni.Stratton odwrócił się i natychmiast zrozumiał swoją pomyłkę.Drzwi na oddział ceramiczny znajdowały się po drugiej stronie, on natomiast trafił do magazynu pełnego gotowych automatów.Innych drzwi tu nie było, zaś tych, którymi tu wszedł, nie dało się zaryglować.Sam się zapędził w kozi róg.Czy mógłby wykorzystać tu coś w charakterze broni? W menażerii automatów wypatrzył krępe maszyny górnicze z kilofami osadzonymi na przednich kończynach.Niestety, ostrza przyśru – bowywano do ramion i nie był w stanie ich odkręcić.Słyszał teraz, jak bandyta wdziera się do sąsiednich magazynów i kolejno je przeszukuje.Nieopodal pod ścianą stał automat, tragarz odpowiedzialny za przenoszenie towaru.Jako jedyny w tym pomieszczeniu miał antropomorficzne kształty.Strattonowi przyszedł do głowy pewien pomysł.Sprawdził tył głowy automatu.Imiona dla tragarzy już dawno stały się własnością publiczną, więc wpustu nie zamykało się na kluczyk.Z otworu sterczał brzeg pergaminowej karteczki.Sięgnął do płaszcza po notes i ołówek, które zawsze nosił przy sobie, i wyrwał kawałek pustej strony.W półmroku pośpiesznie zapisał siedemdziesiąt dwie litery w znajomym ułożeniu, a potem wcisnął papier do ciasnego wpustu.Do tragarza szepnął:–Stań jak najbliżej drzwi.Żeliwna figura ruszyła w nakazanym kierunku krokiem co prawda płynnym, ale nie za szybkim, gdy tymczasem morderca lada chwila mógł wpaść do magazynu.–Prędzej! – syknął Stratton.Automat usłuchał.Ledwie znalazł się pod drzwiami, Stratton zobaczył przez kratkę, że po drugiej stronie stoi jego prześladowca.–Ustąp się! – warknął mężczyzna.Naturalnie posłuszny, automat drgnął, żeby się cofnąć, lecz w tym momencie Stratton zabrał mu imię.Bandyta zaczął napierać na drzwi, on jednak wetknął do wpustu, możliwie głęboko, nowe imię.Tragarz zaczął energicznie człapać, zdecydowany iść przed siebie.Był teraz jak lalka z dzieciństwa Strattona, tyle że ludzkich rozmiarów.Wsparł się o drzwi i, niczym nie zrażony, przytrzymywał je impetem swoich ruchów.Każdym machnięciem żeliwnego ramienia pozostawiał wgniecenia na dębowym drewnie, obute gumą stopy szurały po ceglanej podłodze.Stratton cofnął się na tyły magazynu.–Stój! – rozkazał bandyta.– Ty tam, zatrzymaj się! Stój!Automat nadal tuptał, głuchy na polecenia.Mężczyzna daremnie starał się rozewrzeć drzwi.Uderzał w nie barkiem, lecz za każdym razem automat tylko nieznacznie ustępował i momentalnie, zanim można było wśliznąć się do środka, blokował drzwi.Przez chwilę nie działo się nic nowego, aż nagle coś przeszło przez kratkę w drzwiach.Mężczyzna usiłował wyłamać ją łomem.Kiedy się oderwała i zostało puste okienko, przełożył rękę na drugą stronę.Ilekroć tragarz zbliżał głowę, usiłował wydłubać mu z tyłu imię.Jego wysiłki spełzły na panewce, ponieważ papier był wepchany zbyt głęboko.Zamiast ręki w okienku ukazała się głowa mężczyzny.–Takiś cwany, ha?! – zawołał i zniknął.Stratton nieco się uspokoił.Czyżby morderca dał za wygraną? Po chwili zaczął się zastanawiać, co dalej.Mógł poczekać, aż otworzą fabrykę.Zejdą się ludzie i przepłoszą intruza.Wtem w okienku ponownie zjawiła się ręka, a w niej słoik z płynem.Zawartość została wylana na głowę tragarza, spłynęła mu na kark i plecy.Dał się słyszeć dźwięk pocieranej zapałki i trzask ognia.Zapałkę przyłożono do mokrej powierzchni automatu.Wnętrze magazynu rozświetliły płomienie, strzelające z górnych partii żeliwnego ciała tragarza.Mężczyzna musiał go polać naftą.Stratton ze zmrużonymi oczami obserwował ten spektakl.Światła i cienie pląsały po ścianach, upodabniając magazyn do miejsca druidzkich obrzędów.Żar sprawił, że automat ze zdwojoną energią szturmował drzwi, niczym demon ognia w obłędnym tańcu… aż nagle zamarł w bezruchu.Kartkę z imieniem strawił ogień.Płomienie powoli dogasły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]