[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zreszt¹ dla ca³ej mêskiej reszty tak¿e.Rincewind wyjrza³ przez reling.- Popisuje siê - mrukn¹³.Nó¿ od³upa³ drzazgê z relingu przy jego brodzie i odbity rykoszetem œwisn¹³ muko³o ucha.Mag potar³ palcem miejsce nag³ego bólu, spojrza³ przera¿ony izemdla³ ³agodnie.Nie na widok krwi.Na widok w³asnej krwi.Targ na Placu Sator, rozleg³ej p³aszczyŸnie bruku przed czarn¹ bram¹Uniwersytetu, dzia³a³ pe³n¹ par¹.Mówi siê, ¿e w Ankh-Morpork wszystko jest na sprzeda¿ z wyj¹tkiem piwa ikobiet, te bowiem tylko siê wynajmuje.I wiêkszoœæ towarów by³a oferowana naPlacu Sator, który rozrasta³ siê przez lata, stragan za straganem, a¿ teraznowo przybyli ustawiali siê pod staro¿ytnymi murami Uniwersytetu.Zreszt¹ muryœwietnie siê nadawa³y do wystawiania bel materia³u czy pêków amuletów.Nikt nie zauwa¿y³, jak otwieraj¹ siê wrota.Ale natychmiast z Uniwersytetuwyla³a siê cisza i rozprzestrzeni³a na ha³aœliwy, t³oczny plac niby pierwszefale przyp³ywu na s³onym bagnie.Zreszt¹ nie by³a to wcale prawdziwa cisza, alestraszliwy huk anty-ha³asu.Cisza nie jest przeciwieñstwem dŸwiêku, jestzaledwie jego brakiem.Ale tutaj rozlega³ siê g³os le¿¹cy na drugim brzegumorza ciszy: anty—ha³as; jego mroczne decybele niczym deszcz aksamitu t³umi³ykrzyki sprzedawców.T³umnie zebrani ludzie rozgl¹dali siê dooko³a przera¿eni i poruszali ustamijak z³ote rybki, z podobnym rezultatem.Wszystkie g³owy zwróci³y siê kuwrotom.Zza muru wyla³o siê coœ jeszcze prócz kakofonii milczenia.Stragany najbli¿szewrót zaczê³y odsuwaæ siê ze zgrzytem, rozsypuj¹c towary po bruku.W³aœcicieleodskakiwali na boki, gdy stragany dotar³y do nastêpnego rzêdu i sunê³y dalej,otaczaj¹c nasypem szerok¹ alejê czystych, pustych kamieni, biegn¹c¹ przez ca³¹szerokoœæ placu.Ardrothy D³ugolaski, Dostawca Pasztecików Pe³nych Charakteru, wysun¹³ g³owêzza ruin swego straganu i zobaczy³, ¿e wychodz¹ magowie.Zna³ magów, a przynajmniej tak mu siê dot¹d wydawa³o.Byli to zarozumialipoczciwcy, raczej nieszkodliwi, ubrani jak antyczne sofy, zawsze chêtni dozakupu tych jego towarów, które akurat mia³y obni¿on¹ cenê - ze wzglêdu nawiek i na wiêcej charakteru, ni¿ sk³onna by³a znieœæ dobra gospodyni.Ale ci magowie wydali siê Ardrothy'emu dziwnie inni.Wkroczyli na Plac Sator,jakby byli jego w³aœcicielami.Niebieskie iskierki strzela³y im wokó³ stóp.Isprawiali wra¿enie wy¿szych ni¿ zwykle.A mo¿e tylko prostowali siê z godnoœci¹.Tak, to by³o to.Ardrothy mia³ w zestawie genetycznym szczyptê magii.I kiedy tak obserwowa³magów krocz¹cych przez plac, ta szczypta podpowiedzia³a mu, jak powinien zadbaæo w³asne zdrowie.Powinien mianowicie spakowaæ w tobo³ek swoje no¿e, przyprawyi maszynki po czym wynieœæ siê z miasta - kiedykolwiek, byle w czasienajbli¿szych dziesiêciu minut.Ostatni w grupie magów przystan¹³ za kolegami i rozejrza³ siê z pogard¹,- Kiedyœ by³y tu fontanny - stwierdzi³.- Hej, ludzie.odsuñcie siê.Sprzedawcy spojrzeli po sobie.Magowie zwykle przemawiali dumnie, wiêc nikogoto nie zdziwi³o.Ale w tym g³osie dŸwiêcza³a stanowczoœæ, jakiej dot¹d nies³yszeli.Brzmia³ groŸnie.Ardrothy spojrza³ w bok.Spomiêdzy resztek swojego stragana z ma³¿ami irozgwiazdami w galarecie, niczym anio³ zemsty, strzepuj¹c z brody rozmaitemiêczaki i pluj¹c octem, powsta³ Miskin £ajba, który podobno umia³ jedn¹ rêk¹otwieraæ ostrygi.Ca³e lata odrywania muszli od kamieni i walk z gigantycznymikrabami.Zatoki Ankh da³y mu fizyczn¹ konstrukcjê z rodzaju tych, jakie zwyklekojarzone s¹ z p³ytami tektonicznymi.Miêœnie wokó³ gniewnie skrzywionych ustporusza³y mu siê niby rozz³oszczone wêgorze.- Ty to zrobi³eœ? - zapyta³.- Odsuñ siê, g³¹bie - odpar³ mag.Te trzy s³owa w opinii Ardrothy'ego da³y muoczekiwan¹ d³ugoœæ ¿ycia szklanych cymba³Ã³w.- Nie znoszê magów - oznajmi³ £ajba.- Naprawdê nie znoszê magów.I teraz mamzamiar ci przy³o¿yæ.Zgoda?Zamachn¹³ siê piêœci¹.Mag uniós³ brew, wokó³ sprzedawcy skorupiaków wytrysnê ¿Ã³³te p³omienie,zabrzmia³ dŸwiêk jakby dartego jedwabiu i £ajba znikn¹³.Pozosta³y po nimjedynie buty, stoj¹ce smêtnie na bruku; unosi³y siê z nich dwie w¹skie smu¿kidymu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]