[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szef dzia³u technicznego szpitala mieszka³ w po³udniowo-wschodniej czêœcimiasta, w cichej dzielnicy, gdzie wszystkie budynki sta³y w pewnej odleg³oœciod ulic.Calhoun zatrzyma³ samochód obok rzêdu wozów zaparkowanych naprzeciwkojego domu.Ku zdumieniu detektywa budynek, którego szuka³, okaza³ siê zrujnowan¹ ruder¹gwa³townie domagaj¹c¹ siê remontu.Zupe³nie nie robi³ wra¿enia domu, w którymmóg³by mieszkaæ szef s³u¿b technicznych szpitala.Po plecach detektywaprzebieg³ dreszcz.Zapali³ cygaro i ³ykn¹³ z termosu zimnej ju¿ teraz kawy, obrzucaj¹c zrujnowanedomostwo uwa¿nym spojrzeniem.Nie dostrzeg³ ¿adnych œladów ¿ycia.Pomyœla³, ¿e jeœli nawet gospodarza nie ma w domu, mo¿e rozejrzeæ siê nieco,podobnie jak uczyni³ to w domu Clyde'a Devonshire'a, wysiad³ zatem z furgonetkii przeszed³ na drug¹ stronê ulicy.Z bliska dom wygl¹da³ jeszcze gorzej - podoknami le¿a³y gnij¹ce œmieci.Dzwonek przy drzwiach nie dzia³a³.Calhoun nacisn¹³ go parê razy, ale do jegouszu nie dobieg³ ¿aden dŸwiêk.Pukanie równie¿ nie przynios³o ¿adnego odzewu.Wkoñcu da³ spokój frontowym drzwiom i obszed³ dom dooko³a.Na ty³ach budynku znajdowa³a siê przerobiona na gara¿ stajnia.Calhoun niezada³ sobie nawet trudu, by siê jej dok³adnie przyjrzeæ, spróbowa³ natomiastzajrzeæ do œrodka domu przez jedno z okien.Nie by³o to ³atwe z powodu bardzobrudnych szyb.Dostrzeg³ podwójne drzwi, zamykane na stary, zardzewia³y zamek.Podejrzewa³, ¿e kryj¹ siê za nimi schody do piwnicy.Wróciwszy do frontowego wejœcia, zatrzyma³ siê na chwilê i rozejrza³, byupewniæ siê, czy nikt go nie obserwuje, po czym nacisn¹³ klamkê.Drzwi by³yotwarte.Chc¹c mieæ stuprocentow¹ pewnoœæ, ¿e w domu nie ma nikogo, jeszcze raz, z ca³ejsi³y, g³oœno zastuka³.Zadowolony z siebie, siêgn¹³ rêk¹ do klamki, zanimjednak zd¹¿y³ wykonaæ jakikolwiek ruch, drzwi otworzy³y siê na oœcie¿.Przestraszony, ujrza³ przed sob¹ wpatruj¹cego siê weñ podejrzliwie VanSlyke'a.- Czego, do diab³a, pan chce? - zapyta³ mê¿czyzna.¯eby odpowiedzieæ, detektywmusia³ wyj¹æ z ust cygaro.- Proszê wybaczyæ, ¿e pana niepokojê.Przez przypadek znalaz³em siê w pobli¿u ipomyœla³em, ¿e do pana zajrzê.Mam jeszcze kilka pytañ.Ale mo¿e przyszed³emnie w porê?- Nie, wszystko w porz¹dku - odrzek³ Van Slyke po chwili milczenia.- Niestety,nie bêdê móg³ poœwiêciæ panu zbyt wiele czasu.- Nigdy nie nadu¿ywam cudzej goœcinnoœci - zapewni³ go Calhoun.Beaton musia³a kilkakrotnie zapukaæ do gabinetu Traynora, zanim us³ysza³a krokimê¿czyzny id¹cego otworzyæ jej drzwi.- A wiêc wci¹¿ tu jesteœ - powiedzia³a.Traynor wpuœci³ j¹ do œrodka i starannie zamkn¹³ drzwi na klucz.- Tak wiele czasu zabiera mi zajmowanie siê sprawami szpitala, ¿e niekiedymuszê spêdzaæ tu noce i weekendy, ¿eby nadrobiæ zaleg³oœci.- Nie od razu odgad³am, gdzie powinnam ciê szukaæ - powiedzia³a Beaton.- Jak mnie wobec tego znalaz³aœ?- Zadzwoni³am do ciebie do domu - odrzek³a kobieta - i zapyta³am twoj¹ ¿onê,gdzie jesteœ.- By³a dla ciebie uprzejma? - spyta³ Traynor, opadaj¹c na swój ulubiony fotel.Przed nim, na biurku, piêtrzy³ siê stos przeró¿nych dokumentów.- Nieszczególnie - przyzna³a Beaton.- Wcale mnie to nie dziwi - uœmiechn¹³ siê blado prezes zarz¹du.- Muszê pomówiæ z tob¹ na temat tych m³odych ludzi, których przyjêliœmy dopracy ostatniej wiosny.Nie poszczêœci³o siê im: oboje zostali wczorajwyrzuceni z pracy.On by³ lekarzem CMV, ona natomiast pracowa³a u nas naoddziale patologii.- Pamiêtam j¹ - skin¹³ g³ow¹ Traynor.- To ta, za któr¹ Wadley chodzi³ jak piespodczas pikniku.- W³aœnie z tego powodu ciê szuka³am - westchnê³a Beaton.- Kiedy Wadleywyrzuci³ j¹ z pracy, ta kobieta przysz³a do mnie, skar¿¹c siê, ¿e by³a przezniego molestowana seksualnie, i gro¿¹c, ¿e zaskar¿y szpital do s¹du.Kiedyœ, nad³ugo przed zwolnieniem, by³a te¿ u Cantora i z³o¿y³a podobne za¿alenie.Cantorto potwierdza.- Czy Wadley mia³ powód, ¿eby j¹ zwolniæ?- Jego zdaniem tak - powiedzia³a Beaton.- Ma dowody na to, ¿e uporczywieopuszcza³a miasto w godzinach pracy, nawet po tym, jak ostrzega³ j¹, by tegonie robi³a.- Wobec tego nie ma powodu do zmartwieñ - wzruszy³ ramionami Traynor.- Jeœlitylko mia³ rzeczywisty powód, ¿eby j¹ wyrzuciæ, nic nam nie grozi.Wiem, jakzareaguj¹ nasi sêdziowie, wys³uchawszy jej zarzutów: oddal¹ skargê, wyg³aszaj¹cprzy tym wyk³ad na temat stosunku m³odych ludzi do obowi¹zków s³u¿bowych.- Mimo to ta sprawa mnie denerwuje - powiedzia³a Beaton.- A ten jej m¹¿,doktor David Wilson, chocia¿ nie jest ju¿ pracownikiem CMV, nadal przyje¿d¿a doszpitala.Sprawia wra¿enie, jakby za czymœ wêszy³.Dziœ rano kaza³amstra¿nikowi wyprowadziæ go z archiwum, a wczoraj po po³udniu szuka³ w naszymkomputerze informacji na temat zgonów pacjentów.- Po co, u diab³a?- Nie mam pojêcia.- Twierdzi³aœ jednak, ¿e kartoteka zmar³ych pacjentów jest w ca³kowitymporz¹dku - przypomnia³ Traynor.- Có¿ wiêc za ró¿nica, czy ten cz³owiek zagl¹dado niej, czy nie?- We wszystkich szpitalach dane o zgonach pacjentów s¹ informacjami poufnymi -odpar³a Beaton.- Statystyki œmiertelnoœci nie podaje siê do wiadomoœcipublicznej, poniewa¿ mog³oby to zaszkodziæ reputacji placówki.A tego szpital zpewnoœci¹ nie potrzebuje.- Ca³kowicie siê z tob¹ zgadzam - skin¹³ g³ow¹ Traynor.- Utrzymanie Wilsona zdala od naszych archiwów nie powinno jednak byæ zbyt trudne, skoro CMV zwolni³ogo z pracy.A tak na marginesie: czemu tak siê sta³o?- Mia³ bardzo s³ab¹ wydajnoœæ - wyjaœni³a Beaton.- Z uporem te¿ odmawia³podporz¹dkowania siê programowi oszczêdnoœciowemu, szczególnie jeœli chodzi³o ohospitalizacjê.- No to i my z pewnoœci¹ nie bêdziemy za nim têskniæ - uœmiechn¹³ siê Traynor.- Zdaje siê, ¿e powinienem wys³aæ Kelleyowi butelkê szkockiej za to, ¿ewyœwiadczy³ nam tê przys³ugê.- Mimo to ta rodzina mnie niepokoi - nie ustêpowa³a Beaton.- Wczoraj wdarlisiê do szpitala i zabrali st¹d swoj¹ córkê.Wiesz, to dziecko chore namukowiscydozê.Wbrew zaleceniom pediatry odwieŸli j¹ do domu.- Nic z tego nie rozumiem - zmarszczy³ brwi Traynor.- Zachowali siê jakszaleñcy.Jak czu³o siê to dziecko? Czy¿by mieli zastrze¿enia do opieki, jak¹otaczano tu dziewczynkê?- Rozmawia³am z jej pediatr¹ i on zapewni³, ¿e stan ma³ej ca³y czas siêpoprawia³ - odrzek³a Beaton.- W takim razie i w tym wypadku nie mamy powodu do zmartwieñ - skonstatowa³Traynor.Zaopatrzona w numery ubezpieczeñ spo³ecznych oraz daty urodzenia interesuj¹cychich ludzi Angela wyruszy³a do Bostonu.Rano zadzwoni³a do Roberta Scaliego iumówi³a siê z nim na spotkanie, nie wyjaœniaj¹c, w jakim celu siê do niegowybiera.Zabra³oby to jej zbyt wiele czasu, a prócz tego zdawa³a sobie sprawê,¿e mê¿czyzna pewnie nie uwierzy³by w jej historiê.Na miejsce spotkania wybrali jedn¹ z licznych, ma³ych hinduskich knajpek przyCentral Square w Cambridge.Kiedy Angela wesz³a do restauracji, Robert ju¿ nani¹ czeka³.Na widok kobiety podniós³ siê z miejsca i odsuwaj¹c krzes³o, pomóg³jej usi¹œæ przy stoliku.Poca³owa³a go w policzek i natychmiast przesz³a do rzeczy.Wyjawi³a swoj¹proœbê i wrêczy³a mu sporz¹dzon¹ przez Calhouna listê nazwisk.- A wiêc chcesz tylko, ¿ebym dostarczy³ ci informacji na temat tych ludzi? -upewni³ siê Robert
[ Pobierz całość w formacie PDF ]