[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Proszę opowiedzieć, missis Palmer – prosi szeryf.No proszę, już tarmosi chusteczkę!–Rozumiecie, mój Ronnie… Mój synek.Jest brokerem w Chicago.Wcześniej dość często rozmawiał ze mną…Kłamie.Nie często.Bardzo rzadko.–…a od dwóch miesięcy nie mogę się z nim skontaktować.Jego comzostał zablokowany.Powiedziano mi, że pod tym adresem, jaki miałam,Ronnie nie mieszka.Bardzo się niepokoję… Czy mam pokazać jegozdjęcie? Och, nie domyśliłam się, już niosę!–Nie trzeba – oschłym tonem rzuca Billy.Co prawda lekko zaklinował, ale to dla niego za mało, więc nieoczekujcie dziś od mojego partnera zrozumienia i uczuciowości.–Nie trzeba? – pyta zdziwiona damulka.Żeby tylko Billy nie doprowadził jej do łez! Chusteczka już zgniecionaw kulkę.–Proszę wywołać w pamięci obraz Ronniego, proszę pani.To znacznielepsze od zdjęcia.Proszę myśleć o synu.Może pani zamknąć oczy.–Już, już…Mój partner też zamyka oczy i mocniej zaciska pięść z kamieniem.Szeryf patrzy na Billy ego tak, jakby gotów był go zastrzelić przypierwszym gwałtownym ruchu.Zwisający z pięści łańcuszek lekko się kiwa.Tam i z powrotem.Tam i z powrotem.Żebym się tylko nie zahipnotyzował.W końcu też jestem na kacu.Billy robi mocny wydech i otwiera oczy.Rzuca krótkie spojrzenie na przyczajonego glinę.–A co się pan – mówi do niego – panie Gibbson, tak natężył? Natężanieto moje zajęcie.A pańskie to innych natężać.Ten już otwiera usta, ale go uprzedzam:–Nie rób scen, Billy, bądź miły i nie przeginaj.–Skumałem – kiwa głową.– Co mam pani powiedzieć, pani Palmer? Nic się strasznego nie stało.Ale moja informacja może panią zdziwić.–Mój chłopiec… Jest zdrowy?–Bardziej od nas.Proszę sobie przypomnieć, czy Ronnie nigdy nie mówił pani, że marzy mu się kariera wojskowego?Szeryf już nie jest gotów zastrzelić Bill’ego.Usiłuje zestawić dwa obrazy – tego, co to „ciągnij diesla”, i tego, co to wyraża się gramatycznie.Teraz mój partner nawet postawę ma inną.Siedzi jak arystokrata, czarny gamoń.Jak jakiś kacyk afrykański, monarcha niewielkiego, ale niebezpiecznego ludu.–Wojskowy… – damulka szepce i blednie.–O ile dobrze zrozumiałem, proszę pani, com pani syna zostałzablokowany nieprzypadkowo.Ronnie jest teraz w jakimś tajnym obozie.To bardzo mi przypomina wstępne testy formacji specjalnegoprzeznaczenia.Tak więc proszę się uzbroić w cierpliwość, jeszcze przezmiesiąc nie będzie się odzywał.Jeśli oczywiście wcześniej nie odpadnie.Ale takie mam wrażenie, że pani syn jest zdecydowany wytrzymać dokońca.To twardy chłopak.–Oddziały specjalne… O Boże! Czyli tam biorą byle kogo?–Przepraszam, ma’am, ale pani syn nie jest byle kim.On chce być w piechocie morskiej.Damulkę zaraz trafi apopleksja.W przenośni.Bo fizycznie to ma zdrowie za dwóch.–No to my sobie już pójdziemy, missis Palmer – szybko rzuca szeryf.–Miejmy nadzieję, że wszystko ma się tak, jak powiedział William.Cieszęsię za Ronniego, cieszę się za panią, i zapewniam, sprawdzę te daneoficjalnymi kanałami.A sam szarpie mnie za rękaw.Billy wstaje i bardzo uroczyście kłania się missis Palmer.Ta zaś skubie chusteczkę i mamroce: „Ronnie, mój Ronnie, jak mogłeś tak zdenerwować mamusię…”.Glina niemal wywleka nas z domu na werandę.–Ufff! Zdążyliśmy zwiać.Bo zaraz się zacznie… Zza drzwi dobiega nas ciche, ale przekonujące wycie.–Idziemy, idziemy! – rozkazuje szeryf, spychając nas z werandy.Wycie wchodzi na wyższe obroty.–Dziękuję ci, Williamie – mówi policjant, wyciągając dłoń doBilly’ego.– I przepraszam za ten niewielki sprawdzian.Po prostu musiałem, rozumiecie? No? Zgoda? Bo wszystko się zgadza: Ronnie nigdy nie pracował jako broker, jest kapralem piechoty morskiej i bardzo dobrze się czuje.Mojemu partnerowi ciągle jeszcze łańcuszek zwisa z pięści.I tę pięść podnosi do fizys szeryfa.Bez groźby.Po prostu pcha mu pięść w nos.–A ta Palmer, kretynka malowana… – glina przerywa w pół słowa izamiera z otwartymi ustami.Zaraz Billy sypnie mu z garści za „niewielki sprawdzian”.–Pan, panie Gibbson – mówi ten jednak, rozciągając słowa i patrząc nawylot przez szeryfa – zawsze był kochliwy.Ale oprócz tego był panniepoprawnym romantykiem.Dlatego nigdy nie zdradził pan żadnej zeswych kobiet…Zawisa nad nami męcząca pauza.A w bialutkim domku wycie przybiera na sile i już jakby przechodzi w ryk.Zaraz zacznie się histeria.–I żony pan nie zdradza, nawet kiedy ma pan na to wielką ochotę…Policjantowi spod daszka czapki spływa obfity pot.Szeryf strasznie, ażdo spazmów boi się tego, co Billy może powiedzieć dalej.Przecież skłamie, zaraza, i nie sprawdzisz tego.A jak nawet nie skłamie – nie udowodnisz.I męcz się potem, człowieku, do końca swoich dni, aż do pośmiertnego zesztywnienia.Billy wolno, bardzo wolno rozciąga gębę w uśmiechu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl