[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Wykorzystujemy zjawisko podobne do rezonansu jądrowego, stosowanego w tomografii — Simon szukał prostych sformułowań.— Samo serce skanera, wysoce energetyczny emiter plazmowy, pobudza do drgań atomy minerałów leżących w kolejnych warstwach geologicznych.Wtórna emisja złapana przez ekrany detektorów i poddana obróbce komputerowej ujawni pełny obraz tego, co skrywa się pod ziemią.— Promieniowanie, emisja, to brzmi nieco groźnie — głos dziennikarki spoważniał.— Czy taka emisja, prowadzona z orbity również nad obszarami zamieszkałymi, będzie bezpieczna dla ludności?— Widzę, że wychowała się pani na filmach sf.— Możliwe, ale sądzę, że większość czytelników również jest tym zainteresowana.— Nie — tym razem i Simon przestał się uśmiechać — zapewniam, że nie istnieje jakiekolwiek niebezpieczeństwo.Pani wybaczy… — mruknął i odpiął mikrofon.Przewodniczący zebrania, siwy Niemiec, ogłosił koniec przerwy, co Simon skwapliwie wykorzystał, aby zakończyć niewygodny dla siebie wątek.Włoszka nie wyglądała na zadowoloną, Michał zresztą też.Francuz świadomie kłamał.W rękach wariata czy terrorysty skaner mógłby nie tylko szkodzić, ale i zabijać.Musiał się uśmiechnąć, gdyż z pierwszego rzędu machali do niego znajomi Węgrzy.Poznał ich na wiosennej sesji nad Balatonem Czuł się wtedy tak podle, dochodząc do siebie po wypadku Gosi, że nawet odrobina ludzkiej życzliwości pozostawiła niezatarte wrażenie.— Co za zdzira… — odprowadziwszy dziennikarkę wzrokiem, Simon opróżnił swój kubek.— To tak, jakby pytać kierowcę, czy jego autobus jest bezpieczny.Wiadomo, że w zasadzie tak.W sali robiło się coraz duszniej.Niespodziewanie zaintrygował Michała mężczyzna pod ścianą.Wysoki, o klasycznych rysach, wcześniej go nie widział.Łapiąc jego wzrok odwrócił głowę.Simon wskazał ekran nad prezydialnym stołem, gdzie czwarte miejsce listy zajmowało jego nazwisko.— Stary, przejdziesz — Francuz dźgnął go palcem.— Pamiętaj, pierwszy ci to mówiłem!Trudno mu było dzielić entuzjazm kumpla.Mając własne problemy na głowie, nie widział siebie w grupie wyjeżdżającej do Szwajcarii.Tam, w odosobnionej alpejskiej dolinie, mieściło się właściwe centrum dowodzenia projektu „Skaner”.Przez pierwszy miesiąc mieli, korzystając z sieci przekaźników, testować pracę urządzenia chwilowo zamontowanego u boku stacji „Freedom”.Lecz później, z racji potężnej radiacji, moduł skanera miał się odłączyć i już samodzielnie kontynuować dalszy lot.Wtedy już tylko trójka z alpejskiej bazy miała kierować jego pracą.Zmiął kubek i dyskretnie zerknął w bok.Typ spod ściany dalej mu się przyglądał.Dziwne, że nie miał plakietki z nazwiskiem.— Ej… — poczuł ciepły oddech Simona.— Na co czekasz?Na ślepo wybrał przycisk ze swego pulpitu.Dopiero po chwili, gdy zorientował się, że zagłosował na siebie, zrobiło mu się głupio.Ale już na tablicy wyświetlano wyniki.— Eric Norsen ze Szwecji, Allan Stichcomb z Wielkiej Brytanii oraz Michał Langiewicz z Polski.Musiał wstać i pokazać się wszystkim.Simon zmusił go do pomachania rękoma.— Dziękuję, wspaniale, świetnie — uśmiechał się, i nie zważając na minę Simona, począł przepychać się do wyjścia.— Jasne, cieszę się bardzo… tak jest… będę o tym pamiętał.Od twarzy, znajomych i nieznajomych, kręciło mu się w głowie.Deptano jego stopy i usilnie namawiano do uściśnięcia dłoni.Słysząc żart, aby nie uciekał, zrobił wieloznaczną minę.Oszołomiony, musiał oderwać się od tych wszystkich spojrzeń i gratulacji, zaszyć się w swoim pokoju i raz jeszcze całość przemyśleć.Wymienił gratulacje z dwójką przyszłych współpartnerów, posłał ukłon w stronę przewodniczącego i wyszedł na korytarz.Po paru metrach, bardziej wyczuł, niż dojrzał, że ktoś jeszcze opuścił salę.Wysoki mężczyzna, widząc, że został zauważony, uśmiechnął się lekko.Michał przyspieszył kroku skręcając ku windzie.Akurat wysiadała z niej para młodych ludzi.Idąc w stronę sauny nieśli duże torby reklamowe wypchane szlafrokami.Przyspieszył i zdążył wpaść do środka, zanim jeszcze mechanizm zaczął zamykanie drzwi.Wdusił klawisz piętra i zerknął przez szczelinę.Mężczyzna szedł za nim, lecz nie przyspieszał, jedynie lekko się uśmiechał.Kiedy winda drgnęła, Michał odprężył się, lecz tylko na moment.Mężczyzna przeniknął drzwi windy i stanął naprzeciwko.— Nie bój się — powiedział.Michał już wiedział, kogo mu przypomina.Anioła z tryptyku Memlinga.Przeniósł wzrok na kontrolkę koło drzwi.Mrugała, lecz nie czuł ruchu windy.— Kim jesteś? — wychrypiał.— Wysłał mnie ten, który cię uratował — wysłannik rozłożył ręce.— Pyta, dlaczego nie korzystasz z daru?Wsparł się plecami o ścianę windy.W powietrzu unosił się zapach cedrowego drewna.— Chcecie zniszczyć nawet tę atrapę życia, jaka mi pozostała — przełknął ślinę.— Kogo mam uzdrawiać? Bogatych czy biednych? Za pieniądze czy dla uwielbienia?Wysłannik pokiwał głową.— Żałujesz, iż nie dostałeś daru wcześniej?Poczuł, jak niepotrzebne, jak bolesne jest to pytanie.— Jeśli jesteś od niego — zbyt wiele słów cisnęło się na usta — powinieneś zrozumieć, jak mi ciężko.— Pan kazał powiedzieć, że ukoi twój ból.— Nie! Teraz nie pragnę już jego opieki — fala gorąca płynęła z głębi trzewi.— Niczego nie przyjmę, ani też nie zapomnę!Serce łomotało, głośno i natarczywie.— Uspokój się, on wie, czego pragniesz.Twarz wysłannika straciła ostre kontury, a potem, wraz z całym ciałem, rozpłynęła się w powietrzu.Michał osunął się po ścianie z pięścią przyciśniętą do żołądka.W uszach słyszał coraz donośniejszy łomot.— Nie przyjmę — wyszeptał.— To nieuczciwe.Drzwi windy odskoczyły na boki.Unosząc głowę dojrzał mężczyznę w uniformie z łomem w dłoniach.Obok stał recepcjonista, któremu przez ramię zaglądało kilku ciekawskich gości.— Przepraszamy najmocniej — mężczyzna rozłożył ręce.— Ta winda dopiero miała przegląd, a nawet ręczne otwieranie wysiadło.To już się nie powtórzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]