[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uciekali niezdarnie na kolanach, byle dalej.Nagle rozleg³ siê dziwny dŸwiêk.Briksja, która te¿ jeszcze nie zd¹¿y³a siêpodnieœæ z klêczek, zobaczy³a fontannê wody wzbijaj¹c¹ siê ponad brzegami.Ca³atama musia³a zostaæ gwa³townie zmyta.Lord Marbon skoczywszy na równe nogi zrobi³ krok do ty³u, w kierunku spienionejrzeki, któr¹ w³aœnie obdarzy³ wolnoœci¹; Dwed go nie odstêpowa³.Nawet Utaprzysiad³aw pobli¿u brzegu kana³u i przygl¹da³a siê rw¹cym masom wody.Briksja, do³¹czywszy do reszty towarzystwa, zobaczy³a, ¿e strumieñ nie mia³dalekiej drogi do przebycia.Uciekaj¹ca woda mog³a siê bowiem odbiæ od stokudoliny i pop³yn¹æ z powrotem do jeziora.Tymczasem jednak nowo powsta³y potokznikn¹³ gdzieœ ca³kiem blisko.Gdy do tego miejsca podszed³ lord Marbon ispojrza³ w dó³, ujrza³ sadzawkê, w której woda k³êbi³a siê i wirowa³a, a¿ napowierzchni wytworzy³a siê warstwa piany.- Pod ziemi¹ - mrukn¹³.- Podziemna rzeka.Jednak nie poœwiêci³ sadzawce zbytwiele uwagi.Poœpiesznie wróci³ nad jezioro.Woda uchodzi³a zeñ jednostajnie i szybko.Ponad powierzchniê zaczê³y ju¿wyrastaæ wie¿yczki.Jeden po drugim ukazywa³y siê wierzcho³ki budowli.- An-Yak! Od tak dawna w ukryciu.- rozleg³ siê nad rw¹cym potokiemtriumfalny okrzyk lorda Marbona.- Troje i jeden.W koñcu znaleŸliœmy je -tak d³ugo zaginione i bezskutecznie poszukiwane!Woda wci¹¿ odp³ywa³a.Ociekaj¹ce wilgoci¹ mury wyrasta³y coraz wy¿ej.Briksjazauwa¿y³a, ¿e wy³aniaj¹ce siê gmachy by³y zupe³nie niepodobne do budowli, jakiewidzia³a dot¹d w swym ¿yciu.Wynurzaj¹ce siê teraz przed jej oczami œcianyogradza³y przestrzenie ró¿nych rozmiarów i nic nie wskazywa³o na to, ¿ekiedykolwiek pokrywa³y je dachy.W sercu tego labiryntu murów widoczne by³ydwie budowle, a pomiêdzy nimi niewielka baszta, niewysoka, mo¿e nawet ni¿sza oddworskiej stra¿nicy.Kiedy wody opad³y, ods³aniaj¹c coraz wiêcej i wiêcejszczegó³Ã³w, Briksja tylko mruga³a oczami i przeciera³a je.To, co lord Marbon nazwa³ An-Yak, okaza³o siê czymœ nadzwyczaj osobliwym.Rozmieszczone na dnie jeziorabudowle by³y ma³e - a mogli je ogl¹daæ jedynie z pewnej odleg³oœci, wiêcperspektywa zmniejsza³a jeszcze rozmiary.Briksja nie umia³aby powiedzieæ, naczym polega³a ta dziwnoœæ.Wiedzia³a tylko, ¿e czuje siê wielka, zbyt wielka,niczym olbrzymka przy budynkach przeznaczonych dla rasy znacznie ni¿szychistot.Ropusze plemiê by³o ma³e - no i pos¹¿ek przedstawiciela tego gatunku pilnowa³szlaku wiod¹cego do An-Yak.Czy¿by to by³o jakieœ ich starodawne siedlisko -mo¿e œwi¹tynia? Briksja prawie ¿e spodziewa³a siê ujrzeæ za chwilê, nadpowierzchni¹ gwa³townie ubywaj¹cej wody, te ich pokryte brodawkami g³owy orazd³ugie w¹sy.Budowle by³y takiego koloru jak woda - zieleñ ³¹czy³a siê z b³êkitem.Barwy tenie w ka¿dym miejscu mia³y jednakowy odcieñ.Na wilgotnych powierzchniachdawa³y siê dostrzec smugi: jasne i ciemne, ciemne i jasne.Gmachy otacza³y szerokie, wykonane z jakiegoœ ciemnozielonego metalu obrêcze,wysadzane kamieniami, które mog³y okazaæ siê szlachetne, bowiem chwytaj¹cœwiat³o s³oneczne lœni³y one p³omiennie.Wygl¹da³o na to, ¿e d³ugotrwa³ezatopienie ani nie spowodowa³o zniszczeñ, ani zaskorupienia budowli.Strumieñ ostatecznie zanikn¹³.Poœrodku jeziora, we wg³êbieniu, nadal jeszczesta³a woda podmywaj¹ca podstawy œcian, jednak kana³ by³ ju¿ pusty.- Serce An-Yak! - Marbon zeskoczy³ z brzegu jeziora.Kiedy zdecydowanym krokiemruszy³ naprzód, woda siêga³a mu do kostek, kiedy zaœ by³ w po³owie drogi, mia³j¹ ju¿ do kolan.Briksja zawo³a³a za nim.Poczu³a na ramionach pazury, które przebiwszy koszulêzahaczy³y o cia³o.Chwyci³a Utê i wziê³a j¹ na rêce.Dwed ju¿ pod¹¿a³ za swympanem rozchlapuj¹c wodê.Wydawa³o siê, ¿e Uta przynagla dziewczynê, aby posz³ajego œladem.Pewnie liczy³a na to, ¿e siêzabierze i dotrze do niedawno jeszcze zatopionej budowli nie mocz¹c ³apek.Briksja nadal odnosi³a wra¿enie, ¿e z proporcjami rozci¹gaj¹cej siê przed nimibudowli (a dosz³a w koñcu do przekonania, ¿e s¹ to ró¿ne elementy tworz¹cejedn¹ ca³oœæ) coœ jest nie w porz¹dku.Niewielkie jej rozmiary wydawa³y siêprawid³owe, natomiast sama Briksja w stosunku do niej czu³a siê zbyt wielka iniezgrabna.Woda obmywa³a leniwie stopy dziewczyny.Nagle.O jej nogi uderzy³a niewielka falka, podniesiona przez id¹cych przodemwêdrowców.A na niej.Sadowi¹c Utê g³êbiej w zgiêciu lewego ramienia Briksjaprzystanê³a.Nie myli³a siê! Ujê³a w palce zwiniêty ciasno p¹k, który zakreœli³poprzednio na jeziorze ko³o, by ods³oniæ to, co kry³o siê pod powierzchni¹.Fakt, ¿e trzyma³a ponownie w d³oni ów zamkniêty kwiat, podniós³ j¹ na duchu.Ws³onecznym œwietle p¹k by³ mocno zaciœniêty, jak gdyby nigdy wczeœniej siê nierozwija³.Zachowywa³ siê, jakby ¿y³ w³asnym ¿yciem.Teraz by³ uœpiony.Briksjaschowa³a go za koszulê, rada, ¿e czuje na skórze jego ch³odn¹ wilgoæ.Wygl¹da³o na to, ¿e nie ma ¿adnych wrót ani innego otworu, którym mo¿na by siêdostaæ w obrêb nagromadzonych murów otaczaj¹cych dwa gmachy.Wszyscy trojeobeszli ca³oœæ wzd³u¿ zewnêtrznej œciany i nie znaleŸli ¿adnego wejœcia.Droga,któr¹ widzieli z brzegu, koñczy³a siê œlepo przy murze.Œciany wznosi³y siê nawysokoœæ nieco powy¿ej g³owy lorda Marbona, zaœ sporo przerasta³y Dweda.Briksja przypuszcza³a, ¿e sama do górnej krawêdzi mog³aby dosiêgn¹æ rêk¹ stoj¹cna palcach.Marbon wcale nie by³ zbity z tropu.Zrobi³ pe³ne ko³o, po czym zwróci³ siêtwarz¹ ku najbli¿szemu odcinkowi muru.Uniós³ rêce i zaczepiwszy d³oñmi owierzcho³ek podci¹gn¹³ siê do góry.Odk¹d zeszli na dno jeziora, nieodezwa³ siê ani s³owem, ani te¿ w ¿aden sposób nie okaza³, ¿e zdaje sobiesprawê z czyjejœ jeszcze obecnoœci.Choæ przesta³ mieæ obojêtny wyraz twarzy, jego g³êbokie skupienie w równymstopniu odgradza³o go od Briksji i Dweda.Widzia³ jedynie to, co znajdowa³o siêtu¿ przed nim, ca³y czas dzia³aj¹c w wielkim poœpiechu.Ju¿ by³ na górze, przerzuci³ nogi.i znik³ z pola widzenia.- Panie! - Dwednie móg³ sobie nie zdawaæ sprawy, ¿e wo³a nadaremnie.Teraz on z kolei rzuci³siê na mur.Pierwszy skok by³ zbyt niski i m³odzieniec wyry³ jedyniezakrzywionymi palcami linie biegn¹ce w dó³ wci¹¿ jeszcze wilgotnej powierzchniœciany.Zanim Briksja do niego podesz³a, skoczy³ ponownie; tym razem z³apa³ siêi utrzyma³, po czym wgramoli³ na górê z pe³nym determinacji wysi³kiem.Dziewczyna rozluŸni³a chwyt pazurów Uty na swoim ramieniu i podsadzi³a kotkê.Odpowiada³o jej to czy nie, Uta musia³a teraz poruszaæ siê na w³asnych nogach,gdy¿ Briksja nie mog³a wspinaæ siê u¿ywaj¹c tylko jednej rêki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]