[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Raz obudzi³ nas z drzemkistukot kopyt o ska³ê.Przez szczeli­nê miêdzy ska³ami mog³em wszystko widzieæ.Do³em jechali jacyœ mê¿czyŸni na Renthanach.S¹dzi³em; ¿e to zwiadowcy zZielonej Doliny, dopóki nie zobaczy³em ich sztandaru z god³em œwiadcz¹cym, ¿ebyli podw³adnymi Dinzila.Przecie¿ w Dolinie powitaj¹ ich ciep³o i w ten sposób zostan¹ otwarte drzwi dlapozosta³ych.Zrozumia³em, ¿e muszê siê poœpieszyæ i ostrzec naszychprzyjació³.Orsya dotknê³a mojej ³apy.- Oni jad¹ z Zielonej Doliny, a nie do niej - powie­dzia³a.- Ale to prawda, ¿ewszyscy mamy ma³o czasu! Jak niewiele, uœwiadomiliœmy sobie w dalszej drodze.Dwukrotnie kuliliœmy siê w kryjówce, kiedy mija³ nas nieprzyjaciel.Raz by³y tojakieœ widmowe stwory, które œwieci³y i pozostawi³y w powietrzu smród rozk³adu;póŸniej zaœ trzy Wilko³aki mkn¹ce d³ugimi susami.Orsya znalaz³a dla nas po¿ywienie, coœ, co wygrzeba³a spod kamieni wstrumieniu.Poœpiesznie wpakowa³em to do ust, dzielnie ¿u³em i po³yka³em.Trzymaliœmy siê stru­mienia, który na nasze szczêœcie p³yn¹³ we w³aœciwymkierunku.Na krótko przed zachodem s³oñca Orsya wska­za³a na klin fal.- Czy to Kofi? - zapyta³em.- Nie, to ktoœ inny z jego plemienia.Mo¿e ma dla nas nowiny.Wywodzi³a trele i œwiergota³a tak jak z Kofim, po czym odwróci³a siê do mnie,marszcz¹c lekko brwi.- Si³y Ciemnoœci rozpoœcieraj¹ siê pomiêdzy nami a Zielon¹ Dolin¹.Oczekuj¹ narozkaz ataku.- Czy mo¿emy przemkn¹æ siê miêdzy nimi?- Nie wiem.Ty wprawdzie p³ywasz, lecz nie tak dobrze, ¿ebyœmy mogli wêdrowaæg³êbinowymi drogami.- Je¿eli muszê to zrobiæ, zrobiê.Poka¿ mi je - powie­dzia³em ponuro.Mia³a chyba powa¿ne w¹tpliwoœci, ale po jeszcze jednej rozmowie z Merfayemwzruszy³a ramionami.- Jak trzeba, to trzeba.Nie dane nam by³o jednak dotrzeæ do jej „g³êbinowych dróg".Wkrótce potem,jakby znik¹d, pojawi³o siê przed nami, s¹dz¹c po falowaniu wody, ca³e stadoMerfayów.S³ysza³em ich ciche okrzyki, które musia³y byæ wydawane bardzoenergicznie, ¿eby dotrzeæ do moich uszu.- Co siê dzieje?- Moi rodacy siê zbli¿aj¹.- Wiêc po³¹czyli siê z si³ami Ciemnoœci?- Nie.Nadal wierz¹, ¿e zdo³aj¹ zawrzeæ pokój i odejœæ w³asn¹ œcie¿k¹, je¿elizap³ac¹ im pewn¹ cenê.Ta cena, to ty i ja.Wiedz¹, ¿e têdy podró¿ujemy i niemogê siê ³udziæ, i¿ zdo³am siê wymkn¹æ ich czarom.- Mo¿esz siê ukryæ.Na pewno Merfayowie poka¿¹ ci drogê.Ja mogê znów wêdrowaæl¹dem.- Niecierpliwi³em siê, chcia³em ruszyæ w dalsz¹ drogê.Potrzebapoœpiechu trawi³a mnie jak gor¹czka.Zdawa³o siê, ¿e Orsya mnie nie s³ysza³a.Znów odwróci³a siê w stronê bryzgów ifalowania i jeszcze raz jê³a œwier­gotaæ.- ChodŸ! - powiedzia³a i skierowa³a siê w dó³ rzeki, a niewidzialni Merfayowie,s¹dz¹c po zamêcie w wodzie, ustawili siê po obu jej stronach jak eskorta.- Ale dlaczego? Powiedzia³aœ.- Niedaleko jest boczna droga czêœciowo biegn¹ca pod ziemi¹.- Przez jaskiniê i grobowiec?- Mo¿e to tylko jakiœ inny zewnêtrzny odcinek tamtych korytarzy.Nie ten, wktórym byliœmy.Mój lud nie zna tej drogi.Nie oddaliliœmy siê zbytnio, kiedy wyprzedzi³o nas falowanie wody wywo³aneprzez Merfayów.Orsya za­trzyma³a siê i chwyci³a mnie za ³apê.- Zmyl¹ Kroganów.Mój lud nie zna tej krainy i bêdzie podró¿owa³ powoli.Pos³uchaj¹ Merfayów.Teraz idziemy têdy!Puœci³a moj¹ ³apê i odgarnê³a rêk¹ kilka krzewów, których d³ugie liœciepochyla³y siê nad rzek¹, a czubki zanurza³y w wodzie.Za t¹ zas³on¹ znajdowa³siê jeden z dop³ywów, p³ytki jak strumyk, p³yn¹cy w w¹skiej szcze­linie.Czêœæ drogi przebyliœmy na czworakach, ukryci za œcianami rowu.Na szczêœcieby³ gêsto zaroœniêty przez owe szeroko rozga³êzione krzaki o d³ugich liœciachi, choæ czasem smaga³y nas boleœnie, mogliœmy przeczo³gaæ siê pod nimi.Strumieñ wpada³ do jeziorka i Orsya zatrzyma³a siê tam.- Wejœcie jest w dole;musimy daæ nurka.- Jak d³ugo bêdziemy pod wod¹?- Dla ciebie d³ugo, ale tó jedyna droga.Przywi¹za³em mocniej miecz.Potem zdj¹³em ciep³y kaf­tan, który Kaththeasporz¹dzi³a z iluzji i trzcin.Zwin¹³em go w k³¹b i ju¿ wsadza³em pod korzeniejednego z krzewów, kiedy zacz¹³ siê przemieniaæ w postrzêpion¹ wi¹zkê.Nape³­ni³em p³uca powietrzem i da³em nurka.Jeszcze raz powtórzy³ siê koszmar i znów pok³ada³em nadziejê tylko w dotkniêciurêki Orsyi na moim ramieniu, wskazuj¹cym mi kierunek.W³aœnie w chwili, kiedymoje p³uca zdawa³y siê pêkaæ, wynurzy³em siê z wody.Otacza³a mnie ciemnoœæ,ale nadesz³o z niej dotkniêcie rêki i ponag­laj¹cy g³os Kroganki [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl