[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teo po­wie­dział: Tak.Nie.Tak i nie?Chcia­łem po­wie­dzieć: tak, Noa, nie je­stem na two­im miej­scu.Pew­na dziew­czy­na, dzie­ciak jesz­cze, po­wie­dzia­ła mi dzi­siaj, że nikt nie może nic wie­dzieć o in­nym czło­wie­ku.Wie­dzieć.Tyl­ko co zna­czy wie­dzieć.Woda się za­go­to­wa­ła.Na­pij­my się jesz­cze her­ba­ty.Wie­dzieć to wyjść poza sie­bie.Przy­naj­mniej spró­bo­wać.Cza­sa­mi.Pa­mię­tasz, kie­dyś, w Ca­ra­cas, po­wie­dzia­łaś mi coś ta­kie­go, para na­uczy­cie­li bez dzie­ci, cią­gle się po­ucza­my wza­jem­nie, i jesz­cze po­wie­dzia­łaś: nie­ła­two, ale nie nud­no.Tak po­wie­dzia­łaś, Noa.Jed­nak są ta­kie chwi­le, kie­dy je­stem na two­im miej­scu i chcę, że­byś była na moim.Dość się już na­ga­da­li­śmy.Ko­chaj­my się.Tu­taj? W kuch­ni?Chodź.Te­raz.Zga­si­łam gór­ne świa­tło, roz­pię­łam sze­ro­ki pas, pach­ną­cy sta­rą skó­rą i po­tem, i wtu­li­łam się w weł­ni­stą pierś.Moje pal­ce pra­gnę­ły ob­da­rzyć go tym, co dały jego pal­ce sta­rej ma­szy­nie do pi­sa­nia.Po­tem wy­szli­śmy na bal­kon i w ciem­no­ści wi­dzie­li­śmy rze­kę ży­we­go sre­bra, roz­la­ną przez księ­życ po wzgó­rzach aż po ho­ry­zont.Sta­li­śmy obok sie­bie bar­dzo bli­sko, bez sło­wa, i tak, na sto­ją­co, po­wo­li, nie do­ty­ka­jąc się, są­czy­li­śmy her­ba­tę zio­ło­wą, wsłu­cha­ni w krzyk noc­ne­go pta­ka, któ­re­go na­zwy nie zna­li­śmy.Kie­dyś opo­wie­dzia­ła mi o mło­dym tu­ry­ście z Ir­lan­dii, któ­re­go pod­wio­zła w dro­dze na kon­gres na­uczy­cie­li li­te­ra­tu­ry w se­mi­na­rium koło Ti­won.To było o czwar­tej po po­łu­dniu w desz­czo­wy gru­dnio­wy dzień, pół­to­ra roku temu.Z po­wo­du mgły i szyb­ko za­pa­da­ją­ce­go zmierz­chu mu­sia­ła wcze­śniej włą­czyć świa­tła.Włą­czy­ła je i na­tych­miast re­flek­to­ry wy­ło­wi­ły z mro­ku dłu­go­wło­są po­stać sto­ją­cą na po­bo­czu.Z da­le­ka wy­glą­da­ła na dziew­czy­nę, przy­gnie­cio­ną ogrom­nym ple­ca­kiem i ki­wa­ją­cą ręką ina­czej, niż jest to przy­ję­te w Izra­elu.Kie­dy pa­sa­żer wsiadł do sa­mo­cho­du, zo­ba­czy­ła, że w bu­tach ma peł­no wody.Były to chłop­skie, to­por­ne bu­cio­ry, po­dob­ne do sznu­ro­wa­nych bu­tów ciot­ki Chu­my, w któ­rych gniew­nie prze­mie­rza­ła dom albo cha­dza­ła na pa­smo Kar­me­lu zbie­rać zio­ła lecz­ni­cze.Usiadł koło niej i wziął mo­kry ple­cak na ko­la­na, a wte­dy zo­ba­czy­ła na­szy­ty na nim skra­wek płót­na z na­dru­kiem „Ali you need is love”.I chło­pak, i jego ple­cak byli zu­peł­nie prze­mo­cze­ni.Wczo­raj wie­czo­rem wy­je­chał z domu w mie­ście Gal way i w cią­gu nocy prze­je­chał sto­pem Ir­lan­dię, dziś rano wy­le­ciał z Du­bli­na do Bir­ming­ham, a stam­tąd przy­le­ciał tu­taj czar­te­rem przed dwie­ma go­dzi­na­mi.Te­raz szu­ka dziew­czy­ny, Da­ph­ne, praw­do­po­dob­nie pra­cu­je ochot­ni­czo w jed­nym z ga­li­lej­skich ki­bu­ców.Nie zna na­zwi­ska ani na­zwy ki­bu­cu.Da­ph­ne.Jest z Li­ver­po­olu.Spę­dzi­li ra­zem nie­daw­no jed­ną noc.Kie­dy się roz­sta­wa­li, po­wie­dzia­ła mu, że nie­dłu­go wy­jeż­dża do Ga­li­lei.Nie wi­dział jej od tej pory.Lubi owce i pu­ste prze­strze­nie.Ma­rzy­ła, żeby zo­stać pa­ste­rzem.Ni­g­dy wcze­śniej nie był w Izra­elu, ale ma mapę i wi­dzi z niej, że Ga­li­lea zaj­mu­je nie­wiel­ki ob­szar.Bę­dzie ob­jeż­dżał ki­bu­ce, aż ją znaj­dzie.Cza­su mu nie bra­ku­je.Zresz­tą uwa­ża, że w bra­ku cza­su tkwi ja­kaś we­wnętrz­na sprzecz­ność, to wbrew ta­jem­ni­cy ży­cia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl