[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zach.Nikt inny nie wymawiał jego imienia takjak ona.- Spójrz na mnie, proszę.Zach uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.- Daj mi jeszcze jedną szansę.- Beth, przestań - wykrztusił.- Nie mogę.Nie mam wyboru.- Zawsze mamy jakiś wybór - odrzekł ponuro.- Kocham cię - powiedziała Beth nie spuszczając z niego wzroku.Zacisnął zęby.Nie mógł nic przeciwstawić jej uwodzicielskim słowom.- Już za późno.- Czy to twoja ostateczna odpowiedź?Nie odezwał się.Po prostu nie mógł.- Idę już, Zach - oznajmiła spokojnie Beth.- Ostrzegam cię jednak, że nie zamierzam zrezygnować.Jeszcze przez kilka minut po jej odejściu Zach stał oparty o drzewo.Potrzebował jakiegoś wsparcia, cały drżał.Zamrożone serca są równie pożyteczne jak spadłe liście.Czy jego serce było zamrożone zbyt długo? Czy umiałby jeszcze zapomnieć i przebaczyć? Nie wiedział, czy stać go na to, ale nie wątpił, że wkrótce się o tym przekona.38Zach najwyraźniej nie zamierzał zadzwonić.Beth z trudem przyjęła to do wiadomości.Gdy się na coś czeka, to trzy tygodnie, nie mówiąc już o trzech miesiącach, mogą się wydać wiecznością.Każdy dzień bezskutecznego oczekiwania na jego telefon sprawiał jej coraz to nowe cierpienia.Mimo to nie zaniedbywała pracy.Większość czasu spędzała w sklepie.Przynajmniej to dawało jej satysfakcję.Wiele wskazywało na to, że sklep w Shawnee mógł się okazać najlepszym ogniwem w jej sieci, zarówno pod względem wyglądu, jak i obrotów.Beth sama zadbała o należyty wystrój wnętrza, dobrała tapety i wykładzinę.Wnętrze przypominało pierwszy butik w Natchitoches.Wieszaki z ubraniami i gablotki pełne rozmaitych dodatków były poprzedzielane stojakami z kwiatami.Pośrodku Beth ustawiła kilka foteli i stolik z żurnalami, tak aby klientki mogły spokojnie zastanawiać się nad wyborem.Mieszkanki Shawnee, zarówno te z „dobrego towarzystwa”, jak i walczące o zrobienie kariery, wykazały entuzjazm z powodu otwarcia nowego sklepu z modnymi strojami.Fakt, że Beth była dziewczyną z ich miasta i że zdołała zatryumfować nad tragicznymi wydarzeniami z młodości, budził ich dodatkowe zainteresowanie.Z przyczyn od niej niezależnych nie udało jej się otworzyć sklepu tak szybko, jak tego pragnęła.Miała pewne kłopoty z dostawcami i wykonawcami, a prócz tego przez ostatnie trzy miesiące wiele podróżowała.Między innymi brała udział w pokazach mody w Paryżu i Mediolanie.Ponadto zorganizowała szkolenie dla swoich pracowników.Uparła się, że w dniu otwarcia będzie gotowa kolekcja biżuterii według jej własnych wzorów.Projektowanie zajęło jej więcej czasu niż myślała, ale patrząc na ułożone w gablotkach delikatne kolczyki, broszki i naszyjniki, nie żałowała swego trudu.Teraz, siedząc po turecku na podłodze, ubrana w luźny dres, przeglądała stertę podań o pracę.Następnego dnia miała wybrać personel - ekspedientki i kierownika.Choć chciała osobiście obsługiwać ten punkt sprzedaży, wiedziała, że to niemożliwe.Prowadzenie całej sieci sklepów wymagało ogromnej energii i zajmowało tyle czasu, że Beth nie mogła skupić się na jednym ogniwie.Tracy wyjechała do Natchitoches i miała powrócić do Shawnee dopiero w dniu otwarcia, za dwa tygodnie.W tym czasie powinny też dotrzeć pozostałe partie towaru.Beth chciała, aby tego dnia niczego nie brakowało.Wiedziała, jak ważne jest pierwsze wrażenie.Własne osiągnięcia sprawiały jej dużą satysfakcję i nie zamierzała tego ukrywać.Sklep jednak nie był dla niej najważniejszy.Myśli Beth krążyły wokół Zacha.Po tym, jak obnażyła przed nim swą duszę, pozostało jej tylko modlić się, aby jakoś zareagował.Dni oczekiwania zmieniały się w tygodnie i zaczęła się obawiać, że złudne nadzieje za - kłóciłytrzeźwość jej sądów.Mimo to nie zamierzała rezygnować.Ilekroć opuszczała Shawnee, zawsze przed wyjazdem nagrywała na automatyczną sekretarkę numery telefonów, pod którymi można ją było znaleźć każdego dnia.Zach nie zadzwonił.W nocy, w hotelowych pokojach, Beth często wyobrażała sobie, że leży przy nim i wodzi dłońmi po jego muskularnym ciele.Pragnęła jednak czegoś więcej niż tylko seksu.Chciała słyszeć jego śmiech, korzystać z jego rad i przyjaźni.W miarę jak czas oczekiwania się wydłużał, Beth powoli traciła nadzieję.Czy rzeczywiście się pomyliła? A może źle zrozumiała jego spojrzenie? Być może Zach miał rację, że jest już za późno.Być może dzieliło ich teraz zbyt wiele lat rozłąki, zbyt wiele cierpień i pretensji.Beth nie żałowała niczego, co zrobiła, ale mimo to miała wrażenie, że w jej życiu wszystko się rozsypuje, wymyka z rąk.Zastanawiała się, jak powinna postąpić.Zapowiedziała przecież Zachowi, że nie zrezygnuje.Następnego dnia pastor Broussard wydawał urodzinowe przyjęcie.Beth chciała tam pójść i zabrać ze sobą Amandę.To był oczywiście pretekst, w istocie pragnęła przede wszystkim zobaczyć się z dzieckiem.Czy mogła zaryzykować jeszcze jedną próbę kontaktu z Zachem? Myślała o tym przez całe popołudnie.Gdy wróciła do siebie, podjęła wreszcie decyzję.Zerknęła na zegarek.Szósta.Jeśli Zach nigdzie nie wyjechał, powinien już być w domu.Podeszła do telefonu i szybko nakręciła jego numer.Wstrzymując oddech nasłuchiwała sygnału.Odbierz, proszę - powtarzała w myślach.Serce podeszło jej do gardła.Po piątym dzwonku doszła do wniosku, że najwidoczniej nie ma w domu ani Zacha, ani pani Yates.Już miała odłożyć słuchawkę, gdy nagle usłyszała szorstki głos.- Słucham?- Zach?Wydawało jej się, że gwałtownie wciągnął powietrze.- Czy.czy dzwonię w nieodpowiednim momencie? - spytała ostrożnie, bojąc się doprowadzić do wybuchu.Usiadła na kanapie, nogi się pod nią trzęsły.- Faktycznie, w nie najlepszym - zwięźle odparł Zach.Beth na próżno oczekiwała jakiegoś wyjaśnienia.Po chwili zmusiła się do kontynuowania rozmowy, choć lodowaty ton Zacha trudno byłoby uznać za zachętę.- Pomagam pastorowi zorganizować jutro przyjęcie.Chciałabym wziąć ze sobą Amandę.- To niemożliwe.- Co się stało, Zach? - spytała zaniepokojona dziwnym brzmieniem jego głosu.Wydawał się przestraszony.- Mandyjestchora.- Co jej jest?- Ma gorączkę i wymioty.- Powinieneś był do mnie zadzwonić - powiedziała, dobrze wiedząc, że byłaby ostatnią osobą, do której Zach zwróciłby się po pomoc.- Nie miałem czasu nikogo zawiadamiać.To się zaczęło parę minut temu.- Pozwól mi przyjść.- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł.- Mylisz się - nalegała Beth.- Teraz Mandyjuż śpi.- To dobrze - odrzekła łagodnie.- Ale ja i tak chcę ją zobaczyć.Ją i ciebie.Przez chwilę Zach milczał.To wystarczyło jej za odpowiedź.- Będę za parę minut.- Beth.Odłożyła słuchawkę, nie czekając, aż Zach skończy zdanie.Minęła dobra minuta, nim zdołała uspokoić się na tyle, żeby wskoczyć pod prysznic.Szybko się umyła i przebrała, po czym pobiegła do wyjścia.W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.- Cholera! - zaklęła Beth.- Beth? - usłyszała czyjeś wołanie.- Vicki?- Proszę, otwórz szybko.Nawet przez grube drzwi Beth mogła dosłyszeć w głosie Vicki histerię.Trent? Na pewno coś mu się stało! Nie tracąc ani sekundy otworzyła drzwi.- Boże - jęknęła na widok Vicki i brata.- Boże!Gdyby nie Vicki, Trent nie utrzymałby się na nogach.Ogromna opuchlizna przesłaniała mu oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]