[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy chodzi o dom? Czyżbyś zdążył załatwić już wszystko na swoją korzyść? - spytała zaczepnie.Ciemne oczy mężczyzny zwęziły się w gniewie.A tak chciał dziś uniknąć tego tematu! Sprawa była delikatna i ciągle nie był pewien, jak zareaguje ta impulsywna dziewczyna.- Chciałam ci powiedzieć, że właśnie skończyłam malowanie i poprawiłam podłogę - oznajmiła z ozywieniem.- Dom jest już gotowy i zgłosiłam go do agencji.Tam zapytano mnie, czy upoważniłabym ich do sprzedaży i wstępnie wyraziłam zgodę.Siedziała nieruchomo, uważnie mierząc go wzrokiem, jakby z obawą czekała na odpowiedź.Rawls poczuł, że zaczyna go boleć głowa.Bree wyraźnie prowokowała rozmowę, na którą absolutnie nie miał ochoty.- Czy koniecznie musimy o tym rozmawiać dzisiaj? - jęknął.Z podziwem musiał przyznać, że w tym drobnym ciele mieści się potężny ładunek niezależności, wymieszany w równych proporcjach z pełną uroku kobiecością.Ten koktail okazał się tak wspaniały, że miał ochotę natychmiast go posmakować.To tylko głupie szaleństwa hormonów, zganił się w myśli.Logika inżyniera ostrzegała go, że działa nieracjonalnie.Ta kobieta nie jest w jego typie, a poza tym prawie jej nie zna.Cóż z tego, kiedy pożądał jej bardziej niż jakiejkolwiek kobiety w swoim życiu.ROZDZIAŁ PIĄTYBree bez wahania pozwoliła wziąć się w ramiona.Nieważne stało się to, co ich dzieliło; pociąg fizyczny, który ich łączył, był nieodparty.Byli jak stal i magnes, jak krzesiwo i hubka.Gorący dotyk jego warg rozpalił w niej nagły płomień.Żarliwa, niemal rozpaczliwa pasja, z jaką Rawls przyciągnął ją ku sobie, udzieliła się Bree.Ich uczucia w zdumiewający sposób dopełniały się, jak gdyby szukali siebie od dawna - i wreszcie znaleźli.- Boże, jak ja tego chciałem - wyszeptał jej do ucha.Poczuła, że układają na kanapie i pochyla się nad nią.Nie padło już ani jedno słowo.Grad drobnych, czułych pocałunków, jakimi okrywał jej twarz, był aż nadto wymowny.- Ile ty masz tego na sobie! - zaśmiał się nagle niskim, gardłowym śmiechem, błądząc dłońmi po jej ciele.Bezceremonialnie posadził ją z powrotem i szybko ściągnął z niej sweter.Podobny los spotkał bluzę.- Czy to już ostatnia? - zapytał, dotarłszy do cienkiego podkoszulka.Bree przełknęła ślinę, z trudnością wydobywając słowa ze ściśniętego gardła.- Zależy, co zamierzasz.Możesz na tym poprzestać - wykrztusiła błagając w myślach, żeby jej nie posłuchał.Rawls, patrząc jej prosto w oczy, powoli sięgnął do górnego guzika swojej czarnej flanelowej koszuli.Bree z drżeniem przymknęła oczy.- Poczekaj, ja to zrobię - wyszeptała.- Proszę.Zażenowanie walczyło w niej z pożądaniem, kiedy niezgrabnymi palcami zaczęła rozpinać koszulę.Za każdym razem, kiedy muskała twarde włosy na jego piersi, zalewała ją fala ciepła.Narastał w niej także niepokój.Sama się pakuje w coś, czego będzie później żałować.I nie ma siły, by się temu przeciwstawić.Ostatni guzik został odpięty i Bree wciągnęła oddech w tajonym zachwycie.Ciepły blask lampy podkreślał gładkość opalonej skóry.Powoli uniosła wzrok i wpatrzyła się w twarz Rawlsa.Wstrząsnęła nią głębia jego spojrzenia.Nozdrza zadrgały mu lekko, kiedy sięgał po ostatnią koszulkę Bree.- Aach, jaka jesteś śliczna - wyszeptał ze szczerym zachwytem, kiedy odsłoniły się kształtne, drobne piersi, a miękkie, różowe brodawki pociemniały i stwardniały pod jego spojrzeniem.- Nie jesteś rozczarowany? - zapytała, z niepokojem śledząc jego minę.Nigdy nie była tak boleśnie świadoma niedostatków własnej urody.Gdzieś głęboko w jego podświadomości coś drgnęło, przez ułamek sekundy dręczyło go wahanie, a potem poczuł błogość.- Czy jestem rozczarowany? - powtórzył łagodnie.- Skądże.Jak mógłbym mieć pretensję do fiołka, że nie jest różą, a do róży, że nie jest orchideą?Pochylił się powoli i delikatnie ucałował sterczący czubeczek drobnej piersi.Bree patrzyła na pochyloną, ciemną głowę, wstrzymując oddech.Kiedy przejął ją drażniący dreszcz, westchnęła.Nie przerywając pieszczot, Rawls powoli kładł ją na kanapę.- Znikną, kiedy się położę - wyjąkała ze wstydem.W odpowiedzi uniósł głowę i ujął w dłonie dwie zgrabne okrągłości.- Ukryte zalety są tym bardziej cenne - powiedział z ciepłym uśmiechem, który wzruszył ją do głębi.Zwolna opuścił ręce do talii i zgrabnych, opiętych dżinsami bioder.Sunąc wzdłuż ud dotarł do kolan i powoli wrócił w miejsce, które przedtem pominął.Bree śledziła jego rękę rozszerzonymi oczami i z jękiem zwarła uda.- Jeszcze za dużo ubrania - mruknął, namaca-wszy suwak jej dżinsów.- Poczekaj, Rawls - dyszała ciężko, jak po wyczerpującym biegu.- To dla mnie za szybko.Ręka znieruchomiała i na chwilę spoczęła na rozpalonym trójkącie między jej udami.- Za szybko? Dla mnie za wolno!Uniosła głowę i spojrzała na niego niepewnie.- Ja.nie jestem do tego przyzwyczajona - wyznała nieśmiało.Puścił ją nagle i wyprostował się.Nerwowo przygryzła wargę i w ostatniej chwili powstrzymała się, by przytulić go do siebie.- Co ty sobie wyobrażasz? - obruszył się.- Że podrywam cię na jedną noc? Na Boga, Bree, przecież powinnaś wiedzieć, że chodzi o coś więcej.- Naprawdę? - Jej głos zdradzał zwątpienie.Ten człowiek nawet nie stara się udawać, że żywi do niej uczucia inne niż zwykłe pożądanie.- Rawls, przecież my się prawie nie znamy.Nie wiem, co się ze mną dzieje i to mnie przeraża - szepnęła, wzrokiem szukając u niego zrozumienia.Spojrzał na nią w napięciu.Na opalonej twarzy lśniły kropelki potu.- Bree, jeszcze będzie czas lepiej się poznać.Znarn świetny sposób - powiedział z zachęcającym uśmiechem.- A, tak, domyślam się.Najpierw szybka gra w dwadzieścia pytań, a potem do łóżka, tak? Rawls westchnął z rezygnacją.- Posłuchaj, przez cały ten tydzień myślałem o tobie, wyobrażałem sobie, jak będziemy się kochać.Chyba wiesz, że cię nie skrzywdzę.- Ujął jej dłonie i gorąco uścisnął.Słowa obietnicy długo dźwięczały jej w uszach.Tak bardzo chciała mu uwierzyć, ale czy mogła? Właściwie już została skrzywdzona, a to dopiero początek.Jednocześnie czuła, że przynajmniej w tej chwili Rawls mówi prawdę.- Wiem, że nie zrobiłbyś tego, Rawls.A przynajmniej nie zrobiłbyś tego świadomie.- Ach, zatem nieświadomie - parsknął krótkim śmiechem.- Cóż, dziękuję za zaufanie - stwierdził z przekąsem, nadal kurczowo ściskając jej dłonie w daremnym wysiłku zapanowania nad sobą.Bree badała uważnym spojrzeniem jego twarz.- Przykro mi, Rawls - wyszeptała.- Tak, zapewne masz rację.Nie mam prawa składać takich obietnic - stwierdził odwracając głowę.Takiej obietnicy nie mógłby dotrzymać, mimo najlepszych chęci.Wystarczyło, by matka podjęła ostateczną decyzję o sprzedaży tych terenów, a nie miałby słowa do powiedzenia.Mało tego, sam musiałby oznajmić tej uroczej dziewczynie, że nie ma prawa wynająć domku, nie mówiąc już o jego sprzedaży.Co gorsza, nie mógłby jej nawet zapewnić, że odstąpi od ściągania zaległych czynszów.Uśmiech na twarz, Smith, upomniał się w myśli.Nie czas rozmawiać o interesach.Z wysiłkiem, starając się nie poddać narastającemu bólowi głowy, uśmiechnął się do zdenerwowanej Bree.- Hej, chyba nie masz zamiaru się przeziębić? A może siedzisz tak bez koszulki, żeby pochwalić się swoim ślicznym ciałem, co?Bree przygryzła wargę i wsparła głowę na jego ramieniu.Chciała się roześmiać, ale dźwięk, który wydobył się z jej ust, podejrzanie przypominał łkanie.Och, nie, dosyć tych fontann, pomyślała z niesmakiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl