[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale tak siê niesta³o.Trener Bryant by³ bardzo niezadowolony z wyniku, choæ nadrabia³ dobr¹min¹ do z³ej gry.— Trudno, ch³opcy — powiedzia³.— Mo¿e wygramy w przysz³ym roku.Ale ja siê ju¿tego nie doczeka³em.5Wkrótce po meczu na Orange Bowl wydzia³ sportowy dosta³ moje oceny za pierszysejmestr i trener Bryant wzywa mnie do swojego gabinetu.Kiedy wchodzê minê manietêg¹.— Forrest — powiada — to ¿e obla³eœ egzamin z literatury mnie nie dziwi.Alenie pojmujê dwóch rzeczy i chyba nigdy nie zrozumiem: jak to mo¿liwe, ¿eotrzyma³eœ najwy¿sz¹ ocenê z jakieœ optyki kwantowej, a jednoczeœnie lufê zteorii wychowania fizycznego? Ty, którego uznano za najlepszego obroñcê wrozgrywkach miêdzyuczelnianych?To d³uga historia, wiêc nie chcê ni¹ marudziæ trenera Bryanta, ale po licho miwiedzieæ jaka jest odleg³oœæ miêdzy bramkami na boisku futbolowym? TrenerBryant przygl¹da mi siê ze smutkiem, a potem mówi:— Forrest, bardzo mi przykro, ale z powodu z³ych ocen wylewaj¹ ciê ze studiów iniestety nie mogê ci pomóc.Przez chwilê sta³em têpo jak jaki tuman i nagle do mnie dotar³o co to oznacza.Nie bêdê wiêcej gra³ w futbola.Muszê opuœciæ uniwerek.Pewno ju¿ nigdy niezobaczê ch³opaków z dru¿yny.Ani Jenny Curran.Muszê wyprowadziæ siê zpiwnicy.Nie bêdê w przysz³ym sejmestrze chodzi³ na optykê kwantow¹ dlazawansowych jak mi obieca³ profesor Hooks.Nie zdawa³em sobie z tego sprawy,ale ³zy zaczê³y mi ciekn¹æ do oczu.Sta³em ze zwieszon¹ g³ow¹ i nic niemówi³em.Po chwili trener Bryant wsta³, podszed³ do mnie i obtoczy³ mnie ramieniem.— Forrest — mówi.— Nie przejmuj siê, ch³opcze.Kiedy przyjecha³eœ do nas,spodziewa³em siê, ¿e coœ takiego siê stanie.Ale ub³aga³em w³adzeuniwersyteckie.Powiedzia³em: dajcie mi go choæ na jeden sezon, o nic wiêcejnie proszê.No i musisz przyznaæ, Forrest, mieliœmy naprawdê udany sezonpi³karski.Daliœmy wszystkim do wiwatu.A ten mecz z Nebraska.to nie by³atwoja wina, ¿e przy czwartym podejœciu W¹¿ tak g³upio rzuci³ pi³kê.Kiedy podnoszê g³owê widzê, ¿e trener Bryant te¿ ma ³zy w oczach i patrzy siêwe mnie g³êboko.— Forrest — powiada — nigdy nie mieliœmy i nigdy nie bêdziemy mieæ drugiegotakiego zawodnika jak ty.Spisa³eœ siê na medal.— Po czym podchodzi do okna iwygl¹da przez szybê.— ¯yczê ci du¿o szczêœcia, ch³opcze.A teraz zabieraj st¹dswój wielki ty³ek.No to zabra³em.Wróci³em do piwnicy i spakowa³em bambetle.Potem wpad³ Bubba z dwoma puszkamipiwa.Da³ mi jedn¹.Nigdy przedtem nie pi³em piwa, ale po spróbowaniu niedziwiê siê, ¿e mo¿e smakowaæ.Wychodzimy razem z Bubb¹ z Ma³piarni, a na zewn¹trz czeka nie kto inny tylkoca³a dru¿yna futbolowa!Nikt nic nie mówi.Najpierw podchodzi do mnie W¹¿ i wyci¹ga ³apê.— Przepraszam ciê, stary, za tamto podanie — mówi.A ja na to:— Nie ma sprawy, stary.Potem kolejno podchodz¹ inni i œciskaj¹ mi grabê, nawet Curtis w piêknymgipsowym ubranku, które nosi odk¹d chcia³ wejœæ przez takie naprawdê solidnedrzwi bez u¿ycia klamki.Bubba proponuje ¿e odprowadzi mnie na dworzec autobusowy, ale mówiê ¿e wolêiœæ sam.- Odezwij siê czasem — mówi mi na po¿egnanie.Po drodze na stacjê mijam klub studencki gdzie grywa zespó³ Jenny Curran, aleoni grywaj¹ w pi¹tki wieczorem a akurat nie jest pi¹tek, wiêc myœlê sobie:trudno, mam to gdzieœ — i wsiadam w autobus i wracam do domu.By³a ju¿ noc jak autobus dojecha³ do Mobile.Nie mówi³em wczeœniej mamie owyrzutce z uniwerku, bo wiedzia³em ¿e siê bêdzie gnêbiæ.W ka¿dem razie idê zdworca na piechotê, dochodzê do domu i patrzê, a u mamy w pokoju pali siêœwiat³o.A mama jak to mama beczy i rozpacza.Myœlê sobie: w nawyk jej wesz³oczy co? Okazuje siê, ¿e wojsko ju¿ siê dowiedzia³o ¿e obla³em studia iprzys³a³o wiadomoœæ, ¿ebym siê zg³osi³ do komisji rozbiorowej.Jakbym wtedywiedzia³ to co teraz, spieprza³bym gdzie pieprz roœnie.Kilka dni póŸniej idê tam razem z mam¹.Mama zapakowa³a mi na drogê drugieœniadanie na wypadek gdybym zg³odnia³ jak nas bêd¹ gdzieœ dalej wieŸæ.Namiejscu czeka ze stu ch³opaków i cztery albo piêæ autobusów.Jakiœ wielkisier¿ant gard³uje na wszystkich wko³o.Mama podchodzi do niego i mówi:— Na co wam mój syn? To idiota.Sier¿ant mierzy j¹ oczami.— A pani myœli, ¿e ci inni to kto? Einsteiny? — pyta i wraca do gard³owania.Po chwili na mnie te¿ gard³uje ¿ebym wsiad³ do autobusu, wiêc wsiadam iodje¿d¿amy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]