[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielki sokó³ zni¿y³ siê z g³oœnymtrzepotem skrzyde³ i usiad³ na przegubie Ogiona.Wczepi³ siê weñ jak ptakprzyuczony do polowañ, nie mia³ jednak na sobie ¿adnej zerwanej linki, ¿adnejobr¹czki ani dzwonka.Szpony wbi³y siê mocno w przegub Ogiona, prêgowaneskrzyd³a dr¿a³y; okr¹g³e, z³ote oko by³o zmêtnia³e i dzikie.- Przynosisz wieœci czy sam jesteœ wieœci¹? - spyta³ ³agodnie soko³a Ogion.-ChodŸ ze mn¹.- Gdy mówi³, sokó³ spogl¹da³ na niego.Ogion milcza³ przezchwilê.- Zdaje siê, ¿e nada³em ci kiedyœ imiê - powiedzia³, a potempomaszerowa³ w kierunku domu i wszed³ doñ, -wci¹¿ nios¹c ptaka na przegubie.Postawi³ soko³a przy kominku, w cieple ognia, i podsun¹³ mu wodê.Ptak niechcia³ piæ.Wtedy Ogion zacz¹³ czyniæ zaklêcie, bardzo cicho, tkaj¹c pajêczynêmagii bardziej d³oñmi ni¿ s³owami.Gdy zaklêcie zosta³o w ca³oœci utkane,powiedzia³ cicho: - Ged - nie patrz¹c na stoj¹cego przy kominku soko³a.Czeka³jakiœ czas, potem obróci³ siê, powsta³ i podszed³ do m³odzieñca, który sta³przed ogniem dr¿¹cy i ze zmêtnia³ymi oczyma.Ged by³ ubrany w bogaty cudzoziemski strój z futra, jedwabiu i srebra, aleszaty by³y podarte i sztywne od morskiej soli, a on sam sta³ wycieñczony izgarbiony! w³osy sp³ywa³y wokó³ jego pokrytej bliznami twarzy.Ogion zdj¹³ zabrudzony p³aszcz ksi¹¿êcy z ramion Geda, zaprowadzi³ go doalkowy, gdzie jego uczeñ niegdyœ sypia³, i zmusi³ m³odzieñca, aby siê tampo³o¿y³ na sienniku; zamrucza³ jeszcze usypiaj¹ce zaklêcie i odszed³.Nieodezwa³ siê ani s³owem wiedz¹c, ¿e Ged nie w³ada teraz ludzk¹ mow¹.Jako ch³opiec Ogion myœla³, jak wszyscy ch³opcy, ¿e bardzo przyjemn¹ igraszk¹by³oby przybieranie za pomoc¹ sztuki magicznej dowolnego kszta³tu, postacicz³owieka czy zwierzêcia, drzewa lub chmury, i bawienie siê w ten sposób wtysi¹c ró¿nych istnieñ.Lecz jako czarnoksiê¿nik pozna³ te¿ cenê tej igraszki,cenê, jak¹ jest ryzyko utraty w³asnego ja, przegrania prawdziwego istnienia.Imd³u¿ej cz³owiek pozostaje w cudzej postaci, tym wiêksze jest ryzyko.Ka¿dyuczeñ czarownika uczy siê opowieœci o czarnoksiê¿niku Bordgerze z wyspy Way,który znajdowa³ przyjemnoœæ w przybieraniu postaci niedŸwiedzia i czyni³ tocoraz czêœciej, póki niedŸwiedŸ nie urós³ w nim, a cz³owiek nie zanik³; Bordgersta³ siê niedŸwiedziem, zabi³ w lasach swego w³asnego synka, po czym schwytanogo i uœmiercono.Nikt te¿ nie wie, jak wiele delfinów pl¹saj¹cych w wodachMorza Najg³êbszego by³o niegdyœ ludŸmi, m¹drymi ludŸmi, którzy zapomnieli swejm¹droœci i swojego imienia, raduj¹c siê wiecznie niespokojnym morzem.Ged przybra³ postaæ soko³a, nêkany rozpacz¹ i wœciek³oœci¹; gdy odlatywa³ zwyspy Osskil, mia³ w g³owie tylko jedn¹ myœl: nie daæ siê doœcign¹æ zarównokamieniowi, jak cieniowi, uciec z zimnej zdradliwej krainy, powróciæ do domu.Gniew i dzikoœæ soko³a by³y jak jego w³asna dzikoœæ i gniew: uczucia te sta³ysiê jego w³asnymi, a jego wola lotu sta³a siê wol¹ soko³a.Tak wiêc przelecia³nad wysp¹ Enlad, zni¿aj¹c lot, aby napiæ siê z samotnego leœnego jeziorka, alepotem natychmiast znów zerwa³ siê do lotu, gnany lêkiem przed œcigaj¹cym gocieniem.Tak te¿ przelecia³ nad wielkim szlakiem morskim zwanym Paszcz¹ Enladui lecia³ dalej i dalej na po³udniowy wschód, maj¹c po prawej majacz¹ce dalekowzgórza wyspy Oranea, po lewej jeszcze s³abiej widoczne wgórza wyspy Andrad, aprzed sob¹ jedynie morze - póki wreszcie w dali przed nim nie wyros³a z faljedna zastyg³a fala, wznosz¹ca siê coraz wy¿ej: bia³y szczyt Gont.Przezwszystkie s³oneczne dni i mroczne noce tego wielkiego lotu Ged unosi³ siê nasokolich skrzyd³ach, spogl¹da³ sokolimi oczyma i, zapominaj¹c swoje w³asnemyœli, zna³ w koñcu tylko to, co zna sokó³: g³Ã³d, wiatr, szlak, którym leci.Przylecia³ do w³aœciwej przystani.Niewielu by³o ludzi na Roke, a tylko jedenna wyspie Gont, który móg³ przywróciæ mu postaæ ludzk¹.Ged by³ oszo³omiony i milcz¹cy, gdy siê obudzi³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]