[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak szeroka? - zapyta³ Yahana, który odpar³ posêpnie:.- Bardzo szeroka.Nie umiem p³ywaæ, panie.- Mo¿emy iœæ pieszo.Ta grañ ³¹czy siê z g³Ã³wnym l¹dem na zachodzie.Mogienpewnie bêdzie nas szuka³ w tej stronie.Wiedzia³, ¿e powinien teraz obj¹ædowodzenie – Yahan zrobi³ ju¿ wiêcej, ni¿ do niego nale¿a³o - ale na myœl oczekaj¹cej ich wêdrówce przez nieznane, wrogie okolice duch w nim upad³.Yahannie spotka³ nikogo, ale widzia³ wydeptane œcie¿ki; w tych lasach musieli ¿yæjacyœ ludzie, co stanowi³o dodatkowe niebezpieczeñstwo.Jeœli jednak chcieli, ¿eby Mogien ich znalaz³ - o ile on sam jeszcze ¿y³, by³wolny i nie straci³ wiatrogonów - musieli iœæ na po³udnie, i to w miarêmo¿liwoœci po otwartym terenie.Mogien bêdzie ich szuka³ na po³udniu, jako ¿eby³ to g³Ã³wny kierunek ich podró¿y.- ChodŸmy - powiedzia³ Rocannon i ruszyli w drogê.Wczesnym popo³udniemspogl¹dali z grani w dó³, na szerok¹ zatokê, o³owianoszar¹ pod niskim niebem,ci¹gn¹cym siê na wschód i zachód tak daleko, jak siêga³ wzrok.Po³udniowy brzegwidaæ by³o tylko jako niewyraŸn¹ liniê niskich, ciemnych wzgórz.Zimny wiatrwiej¹cy znad cieœniny przenika³ ich do szpiku koœci, kiedy zeszli na brzeg iruszyli wzd³u¿ niego na zachód.Yahan popatrzy³ na chmury, wci¹gn¹³ g³owê wramiona i z³owró¿bnym tonem oznajmi³:- Bêdzie œnieg.I rzeczywiœcie œnieg zacz¹³ padaæ, mokry, wiosenny œnieg, mieciony wiatrem,znikaj¹cy równie szybko w zetkniêciu z wilgotn¹ ziemi¹ jak z ciemnymi wodamizatoki.Kombinezon Rocannona chroni³ go przed zimnem, ale g³Ã³d i mêcz¹cyniepokój dawa³y mu siê we znaki; Yahan równie¿ by³ zmêczony i bardzozmarzniêty.Wlekli siê dalej, bo nie pozosta³o im nic innego.Przeszli w bródstrumyk, wdrapali siê na stromy brzeg brn¹c przez szorstk¹ trawê w zacinaj¹cymœniegu i na szczycie wzniesienia stanêli twarz¹ w twarz z jakimœ cz³owiekiem.- Huf! - parskn¹³ nieznajomy, przygl¹daj¹c im siê ze zdziwieniem i ciekawoœci¹.Widzia³ bowiem dwóch mê¿czyzn brn¹cych przez œnie¿n¹ zamieæ, z których jeden,trzês¹cy siê z zimna i z posinia³ymi ustami, ubrany by³ w wystrzêpione futra, adrugi by³ ca³kiem nagi.- Ha, huf! - powtórzy³ obcy.By³ wysokim, koœcistym, zgarbionym mê¿czyzn¹,brodatym, z dzikim wejrzeniem ciemnych oczu.- Ha, wy tam! - powiedzia³ w mowieOlgyiorów - zamarzniecie na œmieræ!- Musieliœmy p³yn¹æ.nasza ³Ã³dŸ zatonê³a.- pospiesznie improwizowa³ Yahan.- Czy masz dom i ogieñ, ³owco pelliunarów?- P³ynêliœcie przez cieœninê z po³udnia?Mê¿czyzna wygl¹da³ na zaniepokojonego.Yahan odpowiedzia³ wymijaj¹cym gestem.- Jesteœmy ze wschodu.Chcieliœmy kupiæ futra pelliunarów, ale wszystkienasze towary pop³ynê³y z wod¹.- Ha, hm - mrukn¹³ dziki cz³owiek; nadal by³ zaniepokojony, ale jegodobroduszna natura wydawa³a siê przezwyciê¿aæ strach.- ChodŸcie, mam ogieñ i jedzenie - powiedzia³ i odwróciwszy siê zanurkowa³ wrzadki, porywisty œnieg.Id¹c za nim dotarli wkrótce do chaty, usadowionej nazboczu pomiêdzy zalesion¹ grani¹ a brzegiem zatoki.Z zewn¹trz i od wewn¹trzwygl¹da³a jak zwyczajna zimowa chata œrednich ludzi z lasów i wzgórz Angien.Yahan czu³ siê w niej jak w domu.Od razu przykucn¹³ przy ogniu z westchnieniemprawdziwej ulgi.To uspokoi³o ich gospodarza skuteczniej ni¿ najbardziejpomys³owe wyjaœnienia.- Dorzuæ no do ognia, ch³opcze - powiedzia³ i poda³ Rocannonowi grubo tkanyp³aszcz, ¿eby goœæ móg³ siê czymœ okryæ.Zrzuciwszy swój w³asny p³aszcz, postawi³ w ciep³ym popiele gliniany garnek zgulaszem i przysiad³ poufale miêdzy nimi, przewracaj¹c oczami to na jednego, tona drugiego.- Zawsze pada œnieg o tej porze roku, a wkrótce bêdzie jeszcze wiêcej œniegu.Znajdzie siê dla was du¿o miejsca; jest nas tu trzech tej zimy.Tamci wróc¹wieczorem albo jutro, albo za jakiœ czas; przeczekaj¹ zamieæ wysoko na grani,tam gdzie poluj¹.Jesteœmy ³owcami pelliunarów, jak to zauwa¿y³eœ po moichpiszcza³kach, co, ch³opcze?Dotkn¹³ szeregu ciê¿kich, drewnianych fujarek dyndaj¹cych mu u pasa iwyszczerzy³ zêby.Wprawdzie wygl¹da³ jak nieokrzesany, nierozgarniêty dzikus,ale o jego goœcinnoœci œwiadczy³y namacalne fakty.Da³ im po pe³nej miscemiêsnego gulaszu, a kiedy zapad³ zmrok, zaproponowa³, ¿eby siê po³o¿yli.Rocannon nie trac¹c czasu zawin¹³ siê w cuchn¹ce futra, le¿¹ce w k¹cie dospania, i zasn¹³ jak dziecko.Rano nadal pada³ œnieg, a œwiat by³ bia³y i pozbawiony konturów.Towarzyszegospodarza jeszcze nie wrócili.- Musieli zostaæ na noc w wiosce Timash, po drugiej stronie Grzbietu.- Grzbiet.to jest ta morska odnoga?- Nie, to jest cieœnina, a po drugiej stronie nie ma ¿adnych wsi! Grzbiet tojest ta grañ, te wzgórza nad nami.Sk¹d wy w ogóle jesteœcie? Ty mówisz prawietak samo jak ludzie st¹d, ale twój wuj - nie.Yahan rzuci³ przepraszaj¹ce spojrzenie Rocannonowi, który dot¹d nie wiedzia³,¿e kiedy spa³, przyby³ mu siostrzeniec.- Och.on jest z Rubie¿y; oni tam mówi¹ inaczej.My równie¿ nazywamy tê wodêcieœnin¹.Dobrze by by³o znaleŸæ kogoœ, kto ma ³Ã³dkê, ¿eby nas przewieŸæ nadrug¹ stronê.- Chcecie jechaæ na po³udnie?- Có¿, teraz, kiedy wszystkie nasze towary przepad³y, staliœmy siê ¿ebrakami.Musimy wracaæ do domu.- Jest ³Ã³dka na brzegu, kawa³ek drogi st¹d.Kiedy siê przejaœni, zobaczymy, codalej.Powiem ci, ch³opcze, ¿e kiedy tak spokojnie mówisz o podró¿y napo³udnie, krew siê we mnie œcina.¯aden cz³owiek nie mieszka miêdzy cieœnin¹ awielkimi górami, nigdy o czymœ takim nie s³ysza³em.Chyba ¿e masz na myœlitych, o których siê nie mówi.A to s¹ tylko stare opowieœci.Sk¹d wiadomo, czytam w ogóle s¹ jakieœ góry? By³em tam, po drugiej stronie cieœniny - niewieluludzi mog³oby ci to powiedzieæ.By³em tam.Polowa³em na wzgórzach.Jest tammnóstwo pelliunarów, w pobli¿u wody.Ale nie ma ¿adnych osad.¯adnych ludzi.Nikogo.I nie chcia³bym zostaæ tam na noc.- My tylko pójdziemy po³udniowym brzegiem na wschód - odpar³ Yahan obojêtnymtonem, ale wygl¹da³ na zmieszanego; z ka¿dym pytaniem zmuszony by³ uciekaæ siêdo coraz bardziej skomplikowanych k³amstw.Ale jego pierwsze, instynktowne k³amstwo okaza³o siê s³uszne, kiedy Piai,gospodarz, zmieni³ temat.- Przynajmniej nie przyp³ynêliœcie z pó³nocy! - rzuci³, ostrz¹c na ose³ce swójd³ugi nó¿ z kling¹ w kszta³cie liœcia.- Nie ma ¿adnych ludzi za cieœnin¹, a zamorzem ¿yj¹ tylko nêdzne kreatury, co to s³u¿¹ ¯Ã³³tog³owym jak niewolnicy.Czytwoi ludzie o nich nie s³yszeli? Za morzem, w pó³nocnej krainie jest rasa ludziz ¿Ã³³tymi g³owami.To prawda.Powiadaj¹, ¿e ci ludzie mieszkaj¹ w domachwysokich jak drzewa, nosz¹ miecze ze srebra i je¿d¿¹ na grzbietach wiatrogonów!Uwierzê w to, jak to zobaczê.Za futra wiatrogonów dostaje siê dobr¹ cenê nawybrze¿u, ale na te bestie niebezpiecznie jest nawet polowaæ, a co dopierooswajaæ je i na nich jeŸdziæ.Nie mo¿na wierzyæ we wszystkie bajki, jakieludzie opowiadaj¹.Zarabiam dosyæ na futrach pelliunarów.Mogê je przywo³aæ wka¿dej chwili.Pos³uchaj!Przytkn¹³ fujarki do swoich w³ochatych ust i dmuchn¹³, najpierw bardzoleciutko, ledwie s³yszalna, nieœmia³a skarga, która wzbiera³a i opada³a,uderza³a i za³amywa³a siê w pó³ dŸwiêku, wznosz¹c siê w niemal melodyjnejfrazie, brzmi¹cej jak krzyk dzikiej bestii.Rocannonowi mróz przeszed³ poplecach: s³ysza³ ju¿ tê melodiê w lasach Hallan.Yahan, który by³ szkolony namyœliwego, wyszczerzy³ zêby w podnieceniu i krzykn¹³ jak na widok zdobyczy:- Œpiewaj! œpiewaj! nadlatuje!Przez resztê popo³udnia on i Piai opowiadali sobie myœliwskie historyjki.Wiatrucich³, ale œnieg pada³ wci¹¿, cicho i spokojnie.Nastêpnego dnia o œwicie niebo by³o czyste
[ Pobierz całość w formacie PDF ]