[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Arretez! - rykn¹³ d'Anjou.Zza wewnêtrznych drzwi wynurzy³a siê ludzka postaæ, siwow³osy cz³owiek,morderca! Jason skoczy³ na nogi, rzuci³ siê na sw¹ zwierzynê; chwyci³ mê¿czyznêza w³osy, szarpn¹³ w lewo, potem w prawo, przygniataj¹c go do framugi drzwi.Nagle Francuzwrzasn¹³, a mosiê¿ne ostrze no¿a do papieru b³ysnê³o w powietrzu, wbijaj¹c siêw œcianê z dr¿eniem rêkojeœci.To nie by³ rzut do celu, lecz ostrze¿enie.- Delta! Nie!Bourne zamar³ unieruchomiwszy zdobycz, bezbronn¹ w jego rêkach i pod jegociê¿arem.- Popatrz! - zawo³a³ d'Anjou.Jason cofn¹³ siê wolno, trzymaj¹c przed sob¹ cz³owieka uwiêzionego w mocnymuœcisku.Spojrza³ na wychudzon¹, pomarszczon¹ twarz bardzo starego cz³owieka zprzerzedzonymi siwymi w³osami.Marie le¿a³a na w¹skim ³Ã³¿ku, gapi¹c siê w sufit.Po³udniowe s³oñce wlewa³o siêprzez pozbawione firanek okna, wype³niaj¹c pokoik oœlepiaj¹cym œwiat³em inadmiernym gor¹cem.Twarz mia³a pokryt¹ potem, a podarta bluzka lepi³a siê dowilgotnej skóry.Stopy bola³y j¹ po porannym szaleñstwie, które zaczê³o siê odspaceru po nie wykoñczonej nadbrze¿nej ulicy na kamienist¹ pla¿ê poni¿ej --g³upi to by³ wyczyn, ale w tym momencie tylko tyle mog³a zrobiæ; odchodzi³a odzmys³Ã³w.Powietrze wype³nia³ uliczny ha³as - dziwna kakofonia wysokich g³osów, nag³ychwrzasków, dzwonków rowerowych oraz rycz¹cych klaksonów ciê¿arówek i autobusówmiejskich.Wygl¹da³o to tak, jakby zat³oczona, ruchliwa, pe³na krz¹taninydzielnica Hongkongu zosta³a oddarta od wyspy i osadzona w odleg³ym miejscu,gdzie zamiast Portu Wiktorii i ci¹gn¹cych siê nieskoñczonym szeregiem wie¿owcówze szk³a i kamienia, by³a szeroka rzeka, rozpoœcieraj¹ce siê a¿ po horyzontpola i odleg³e góry.W pewnym sensie by³ to przeszczep, pomyœla³a.Miniaturowemiasto Tuen Mun nale¿a³o do owych poszukuj¹cych szerszej przestrzenifenomenów, które pojawi³y siê na pó³noc od Koulunu na Nowych Terytoriach.Jednego roku by³a to ja³owa równina, a nastêpnego b³yskawicznie rozwijaj¹ca siêmetropolia z brukowanymi ulicami, fabrykami, dzielnicami handlowymi i corazliczniejszymi eleganckimi domami mieszkalnymi, przyci¹gaj¹ca ludzi z po³udniaobietnicami mieszkañ i pracy dla tysiêcy; ci zaœ, którzy us³uchali wezwañ,przenosili tu typow¹, gor¹czkow¹ atmosferê hongkongijskiego biznesu.Gdyby ipei.o, troski dawnych mieszkañców Kuangtungu, prowincji kantoñskiej, a niezblazowanego Szanghaju, by³yby zbyt b³ahe, by siê nimi zajmowaæ.Marie obudzi³a siê o œwicie.Jej nied³ugi sen pe³en by³ koszmarów, a wiedzia³a,¿e dopóki Catherine ponownie do niej nie zadzwoni, znów musi spêdzaæ czasbezczynnie.Telefonowa³a w œrodku nocy, wyrywaj¹c j¹ ze snu spowodowanegoskrajnym wyczerpaniem i to tylko po to, by jej tajemniczo oznajmiæ, ¿ewydarzy³y siê rzeczy niezwyk³e i mo¿na siê spodziewaæ pomyœlnych wiadomoœci.Spotka³a cz³owieka, który siê tym zainteresowa³, wybitnego cz³owieka, któryjest w stanie im pomóc.W razie gdyby mia³o zdarzyæ siê coœ nowego, Marie mapozostaæ w mieszkaniu i czekaæ na telefon.Poniewa¿ umówi³y siê, ¿e nie bêd¹przez telefon wymieniaæ nazwisk ani omawiaæ szczegó³Ã³w, Marie nie dziwi³alapidarnoœæ tej rozmowy.- Kochanie, z samego rana do ciebie zadzwoniê -powiedzia³a Staples i nagle przerwa³a po³¹czenie.Nie zadzwoni³a ani o 8.30, ani o 9.00, a o 9.36.Marie nie by³a w stanie d³u¿ejtego znieœæ.T³umaczy³a sobie, ¿e nazwiska by³y zbêdne, obie zna³y swoje g³osy,a poza tym Catherine musia³a zrozumieæ, ¿e ¿ona Dawida Webba ma prawo siêczegoœ dowiedzieæ ,,z samego rana".Marie nakrêci³a numer w mieszkaniu Staplesw Hongkongu.Odpowiedzi nie by³o- wiêc nakrêci³a numer po raz drugi, by mieæpewnoœæ, ¿e siê przedtem nie pomyli³a.Nic.Zrozpaczona i kompletniezrezygnowana zadzwoni³a do konsulatu.- Poproszê pani¹ Staples.Jestem jej przyjació³k¹ z Ministerstwa Skarbu wOttawie.Chcê jej zrobiæ niespodziankê.- Kochanie, s³ychaæ ciê znakomicie.- Ja nie dzwoniê z Ottawy, jestem tutaj - oœwiadczy³a Marie, a¿ nazbyt dobrzewyobra¿aj¹c sobie minê gadatliwej recepcjonistki.- Przykro mi, kochanie, pani Staples jest poza biurem i nie zostawi³a ¿adnejwiadomoœci.Prawdê powiedziawszy sam najwy¿szy szef jej poszukuje.Proszê mipodaæ swój numer.Marie od³o¿y³a s³uchawkê na wide³ki ogarniêta lekk¹ panik¹.Dochodzi³adziesi¹ta, a Catherine by³a rannym ptaszkiem.„Z samego rana" mog³o oznaczaædowoln¹ porê miêdzy 7.30 i 9.30, najprawdopodobniej gdzieœ w po³owie tegoczasu, ale nie dziesi¹t¹, nie w takich okolicznoœciach.I dwanaœcie minutpóŸniej telefon zadzwoni³.By³ to pocz¹tek paniki, ju¿ nie takiej lekkiej.- Marie?- Catherine, czy u ciebie wszystko w porz¹dku?- Tak, oczywiœcie.- Powiedzia³aœ „z samego rana"! Czemu nie zadzwoni³aœ wczeœniej? Odchodzê odzmys³Ã³w! Czy mo¿esz mówiæ?- Tak, dzwoniê z budki.- Co siê sta³o? Co siê dzieje? Kim jest ten cz³owiek, którego spotka³aœ?G³os z Hongkongu zamilk³ na chwilê.Marie wyda³o siê to niezrêczne i sama niewiedzia³a dlaczego.- Kochanie, chcia³am, ¿ebyœ mia³a spokój - powiedzia³a Catherine.- Niedzwoni³am wczeœniej, bo wypoczynek jest ci potrzebny za ka¿d¹ cenê.Mogê mieæwiadomoœci, na jakie czekasz, jakich potrzebujesz.Sprawy nie wygl¹daj¹ wcaletak strasznie, jak myœlisz, wiêc powinnaœ byæ spokojna.- Do cholery, przecie¿ jestem spokojna, a przynajmniej w miarê przytomna! Oczym ty, u diab³a, mówisz?- Mogê ci powiedzieæ, ¿e twój m¹¿ ¿yje.- A ja ci mogê powiedzieæ, ¿e w tym, co robi, jest bardzo dobry.w tym, corobi³.Nie mówisz mi nic nowego.- Za parê minut wyje¿d¿am i nied³ugo siê zobaczymy.Ruch jest jak zwykleokropny, a nawet jeszcze gorszy w zwi¹zku z przyjazdem delegacji chiñskiej ibrytyjskiej i tymi wszystkimi œrodkami bezpieczeñstwa.Ulice i tunele s¹zablokowane, ale jazda do ciebie nie powinna mi zaj¹æ wiêcej ni¿ pó³torejgodziny, mo¿e dwie.- Catherine, ¿¹dam odpowiedzi!- Przywiozê ci j¹, przynajmniej czêœciow¹.Odpoczywaj, Marie, postaraj siêodprê¿yæ.Wszystko bêdzie dobrze.Wkrótce bêdê przy tobie.- A ten cz³owiek? - spyta³a b³agalnym g³osem ¿ona Dawida Webba.- Czy bêdzie ztob¹?- Nie, przyjadê sama.Chcê z tob¹ porozmawiaæ.Zobaczysz go póŸniej.- Dobrze.Czy ton jej g³osu by³ niepokoj¹cy? - zastanawia³a siê Marie od³o¿ywszys³uchawkê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]