[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od razu siê naje¿y³a.Mo¿liwe, ale ganiam za Mauritania od dwóch tygodni i znowu mi zwia³.Nie wiem,kto z nim by³, nie wiem, dok¹d polecieli, nie wiem nic.To cz³onkowie islamskiej grupy terrorystycznej Tarcza Pó³ksiê¿yca.To onizorganizowali zamach na Instytut Pasteura.Wynajêli do tego ludzi z CzarnegoP³omienia.Sk¹d?Z Czarnego P³omienia.Nigdy o nich nie s³ysza³am.Nic dziwnego, bo ponad dziesiêæ lat siedzieli cicho.Chcieli zdobyæ pieni¹dzena dalsz¹ dzia³alnoœæ.Przy najbli¿szej okazji powiadom o tym swoich, niechostrzeg¹ Hiszpanów.Ci z Czarnego P³omienia uprowadzili równie¿ Emile'aChamborda i jego córkê.Trzymaj¹ ich pod kluczem, no i maj¹ ten przeklêtykomputer.Randi przystanê³a tak gwa³townie, jakby nagle wpad³a na mur.- Chambord ¿yje?Widzia³em go w tym domu, jego córkê te¿.A komputer?- Nie, komputera tam nie by³o.Zajêci swoimi myœlami, ruszyli ponownie, teraz powoli i bez s³owa.Wy te¿ szukacie tego komputera? - spyta³ po chwili Jon.Tak, przy okazji.Nasi ludzie œledz¹ wszystkich znanych terrorystów.Ja zajê³amsiê Mauritania, bo po trzech latach ukrywania siê znowu wylaz³ z jakiejœdziury.Namierzy³am go w Algierze, pojecha³am za nim do Pary¿a, a w Pary¿udosz³o do tego zamachu.Wygl¹da³o na to, ¿e zwinêli komputer, wiêc postawiononas w stan pogotowia.Ale nie widzia³am, ¿eby kontaktowa³ siê z innymi znanymi terrorystami, nie licz¹c tego AbuAudy.Znaj¹ siê jeszcze z czasów al Kaidy.Kim jest ten Mauritania? Dlaczego figuruje na waszych listach?Monsieur Mauritania, panie kolego - poprawi³a go Randi.- Z ca³ym szacunkiem.Nalega, ¿eby tak siê do niego zwracaæ.Tak naprawdê nazywa siê Khalidal-Shanquiti, chocia¿ czasami wystêpuje jako Mahfouz Oud al-Walidi.By³pomagierem Bin Ladena, ale odszed³, zanim Bin Laden przeniós³ siê doAfganistanu.Trzyma siê w cieniu, prawie nigdynie pojawia siê na naszych radarach i najchêtniej dzia³a w Algierii, gdzie gonamierzy³am.Co wiesz o tej Tarczy Pó³ksiê¿yca?Tylko to, co widzia³em przed chwil¹.S¹ doœwiadczeni, dobrze wyszkoleni iskuteczni w dzia³aniu, przynajmniej ich przywódcy.S³ysza³em tam tyle ró¿nychjêzyków, ¿e musz¹ nale¿eæ do nich islamscy fundamentaliœci ze wszystkich krajówœwiata.S¹ œwietnie zorganizowani.Nie dziwiê siê, ostatecznie dowodzi nimi Mauritania.Jest inteligentny i mapolot.-Przeszy³a go wzrokiem jak promieniami Rentgena.- A teraz pogadajmy otobie.Ty te¿ szukasz tego komputera, inaczej nie pojawi³byœ siê tutaj, ¿eby mipomóc.No i sporo wiesz.Kiedy zauwa¿y³am ciê w Pary¿u, zadzwoni³am do Langley.Powiedzieli, ¿e przylecia³eœ, ¿eby potrzymaæ za r¹czkê biednego Zellerbacha,ale.CIA ma na mnie oko? Dlaczego?Przecie¿ wiesz, ¿e w naszym œwiatku wszyscy szpieguj¹ wszystkich - prychnê³a.-Mog³eœ byæ agentem obcego wywiadu, nie? Dla kogo ty w³aœciwie pracujesz? DlaCIA? Dla FBI? Dla Agencji Bezpieczeñstwa Narodowego? Ta historia z Martym tobzdura.Dobra, w Pary¿u mnie wykiwa³eœ, ale tu wykiwaæ siê nie dam.Wiêc dlakogo?Marty omal nie zgin¹³ - odpar³ z udawanym rozdra¿nieniem Smith, przeklinaj¹c wduchu Kleina i podwójne ¿ycie, które musia³ prowadziæ.Jedynka by³a organizacj¹tak tajn¹, ¿e o jej istnieniu nie mog³a dowiedzieæ siê nawet pracuj¹ca w CIARandi.- Znasz mnie - doda³, wzruszaj¹c ramionami.-Muszê, po prostu muszêznaleŸæ ludzi, którzy chcieli go zabiæ.I dobrze wiesz, ¿e na tym niepoprzestanê, muszê ich jakoœ powstrzymaæ.Ale có¿, od czego s¹ przyjaciele?Przystanêli u stóp niskiego wzgórza.Zbocze by³o tak d³ugie i ³agodne, ¿epod¹¿aj¹c za Elizondem, Smith nawet go nie zauwa¿y³, ale teraz, w drodzepowrotnej, zdawa³o siê strome i nie do pokonania.Oboje opadli z si³.- Sralis-mazgalis - odpar³a.- Marty jest w œpi¹czce i gdyby naprawdê ciêpotrzebowa³, siedzia³byœ w szpitalu i pogania³ lekarzy.Dlatego przestañchrzaniæ.Dobra, kiedyœ by³a to sprawa osobista, bo chodzi³o ci o Sophiê i tenkoszmarny Hades.A teraz? Chyba czegoœ nie wiem, a ty jak zwykle milczysz.Jon doszed³ do wniosku, ¿e za d³ugo stoj¹ w miejscu.- ChodŸmy - powiedzia³.- Musimy wróciæ i przeszukaæ ten dom.Mo¿e znajdziemytam coœ, co powie nam, dok¹d polecieli.Jeœli ktoœ tam zosta³, przydusimyfaceta i sprawdzimy, co wie.- Odwróci³ siê i ruszy³ przed siebie.Randi ciê¿kowestchnê³a i posz³a za nim.- Chodzi tylko o Marty'ego - doda³.- Naprawdê.Jesteœ zbyt podejrzliwa.Chyba przez to twoje wyszkolenie.Moja babcia mawia³a,¿e w czystej chustce do nosa nie szuka siê brudów.Twoja ciê tego nie uczy³a?Randi ju¿ otworzy³a usta, ¿eby odpowiedzieæ, gdy wtem.- Ciii.S³yszysz?- Przekrzywi³a g³owê.Tak, on te¿ to us³ysza³ - g³uchy warkot potê¿nego silnika.W ich stronê jecha³jakiœ samochód, samochód bez œwiate³.B³yskawicznie zanurkowali w kêpê drzewoliwnych na poboczu.Wóz zje¿d¿a³ ze wzgórza, kierowa³ siê w stronê domu.Iraptem silnik zgas³, zapad³a cisza, któr¹ burzy³ jedynie dziwny odg³os, któregonie mogli rozpoznaæ.- Co to jest, u diab³a? - szepnê³a Randi.Jon wytê¿y³ wzrok.- Ko³a.Szmer obracaj¹cych siê kó³.Widzisz? Ten czarny cieñ na drodze.Randi kiwnê³a g³ow¹.Czarny samochód, bez œwiate³ i z wy³¹czonym silnikiem.Tarcza Pó³ksiê¿yca?Mo¿liwe.Szybko siê naradzili i Jon przebieg³ przez drogê, ¿eby przycupn¹æ za samotnymdrzewkiem oliwnym, które zosta³o po wycince, kiedy budowano trakt.Pojazd wychyn¹³ z ciemnoœci jak mechaniczna zjawa.By³ to wielki, starykabriolet; takimi lubili jeŸdziæ hitlerowscy dostojnicy podczas drugiej wojnyœwiatowej.Wygl¹da³ tak, jakby przyjecha³ tu prosto ze starych kronikfilmowych.W œrodku siedzia³a tylko jedna osoba.Jon podniós³ pistolet i da³znak.Randi lekko skinê³a g³ow¹.Ci z Tarczy Pó³ksiê¿yca nie wys³alibyprzeciwko nim jednego cz³owieka.Elegancki wóz jecha³ coraz szybciej i by³ ju¿ trzydzieœci metrów od nich.Randiwskaza³a palcem siebie, potem Jona, jeszcze poteni samochód.Smith zrozumia³.By³a zmêczona i mia³a doœæ spacerów.Uœmiechn¹³ siê i kiwn¹³ g³ow¹.On te¿lecia³ z nóg.Gdy wóz ich mija³, wci¹¿ bez œwiate³ i z wy³¹czonym silnikiem, wskoczyli nastopieñ, ona z prawej, on z lewej strony.Woln¹ rêk¹ Smith otworzy³ drzwiczki iwycelowa³ w kierowcê.Ku jego zdumieniu ten nawet nie odwróci³ g³owy.W ogólenie zareagowa³.Dopiero wtedy Jon zauwa¿y³, ¿e kierowca ma na sobie czarn¹sutannê z koloratk¹.Chryste, anglikañski pastor.Randi te¿ zauwa¿y³a koloratkê.Przewróci³a oczami.Kraœæ samochód duchownemu?To¿ to nie uchodzi.- I co? - zadudni³ pastor po angielsku.- Mamy wyrzuty sumienia? Dotarlibyœciedo Toledo i beze mnie, ale pomyœla³em sobie, ¿e trwa³oby to cholernie d³ugo.Szkoda czasu.Ten g³os!Peter! -jêkn¹³ Smith.- Ty te¿ szukasz tego przeklêtego komputera? Czy jestchoæ jedna agencja, która siê tym nie zajmuje? – Wskoczy³ do œrodka, Randite¿.Ma³o prawdopodobne, mój ch³opcze.Œwiat ¿yje w napiêciu.Wcale siê nie dziwiê.Gro¿¹ nam paskudne rzeczy.Sk¹d siê tu wzi¹³eœ? - spyta³a Randi.Stamt¹d co ty, nadobna dzieweczko.Obserwowa³em was ze szczytu wzgórza nadfarm¹.Fajnie sobie postrzelaliœcie.By³eœ tam? - wybuch³a Randi.- I nie kiwn¹³eœ palcem, ¿eby nam pomóc?Peter Howell wykrzywi³ usta w uœmiechu.- Piêknie poradziliœcie sobie i beze mnie, a dziêki temu mia³em okazjêprzyjrzeæ siê naszym bezimiennym przyjacio³om i zaoszczêdziæ wam k³opotu.Ju¿nie musicie tam wracaæ.Jon i Randi wymienili spojrzenia.Dobra - powiedzia³ Smith.- Co siê tam sta³o, kiedy uciekliœmy?Za³adowali wszystko do œmig³owców i odlecieli.Przeszuka³eœ dom? - spyta³a Randi.Naturalnie.Na p³ycie sta³o cieplutkie jedzenie, nic tylko podawaæ do sto³u.Ipusto, ani jednego cz³owieka, ¿ywego czy martwego, ¿adnych œladów, ¿adnychwskazówek, kim byli ani dok¹d zwiali.Ani map, ani dokumentów, ani niczego,jeœli nie liczyæ sterty spalonego papieru w kominku.No i oczywiœcie ani œladutego koszmarnego komputera
[ Pobierz całość w formacie PDF ]