[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozosta³o jedynie wspomnienie pieczonego prosiêcia ipiwa.- To dlatego ¿e nie wiedz¹, co ci zaproponowaæ - wyjaœni³ cichy g³os Oma.-Wiêc próbuj¹ obiecywaæ wszystko.Zwykle zaczynaj¹ od wizji po¿ywienia irozkoszy cielesnych.- Doszli tylko do po¿ywienia - poinformowa³ Brutha.- No to œwietnie, ¿e uda³o mi siê ich pokonaæ.Trudno przewidzieæ, co moglibyosi¹gn¹æ z tak m³odym cz³owiekiem.Brutha uniós³ siê na ³okciach.Vorbis le¿a³nieruchomo.- Do niego te¿ próbowali dotrzeæ?- Chyba tak.Ale to na nic.Nic nie wchodzi, nic nie wychodzi.Nigdy jeszczenie widzia³em umys³u tak skupionego na sobie.- Oni wróc¹?- O tak.W koñcu nie maj¹ nic innego do roboty.- Kiedy siê zjawi¹ - powiedzia³ Brutha, czuj¹c zawroty g³owy -czy nie móg³byœzaczekaæ, a¿ poka¿¹ mi wizje rozkoszy cielesnych?- Mog³yby Ÿle na ciebie wp³yn¹æ.- Brat Nhumrod zawsze przed nimi ostrzega³.Ale myœlê, ¿e chyba powinniœmypoznaæ naszych wrogów, prawda? - Ostatnie s³owo by³y tylko gard³owym zgrzytem.- Nie skar¿y³bym siê te¿ na wizjê czegoœ do picia - doda³ ze znu¿eniem.Cienie siê wyd³u¿y³y.Ch³opiec przyjrza³ im siê ze zdumieniem.- Jak d³ugo próbowali?- Ca³y dzieñ.Uparte paskudy.A roj¹ siê jak muchy.O zachodzie s³oñca Bruthaprzekona³ siê dlaczego.Spotka³ bowiem œw.Ungulanta, pustelnika, przyjacielawszystkich pomniejszych bóstw.Wszêdzie.***- No, no.- odezwa³ siê œw.Ungulant.- Niewielu miewamy tu goœci.Prawda,Angus? Zwraca³ siê do powietrza obok siebie.Brutha stara³ siê utrzymaærównowagê, poniewa¿ ko³o wozu ko³ysa³o siê niebezpiecznie przy ka¿dym ruchu.Vorbisa zostawili na piasku dwadzieœcia stóp ni¿ej; obejmowa³ rêkami kolana iwpatrywa³ siê w pustkê.Ko³o zosta³o przybite do wierzcho³ka w¹skiego s³upa.By³o akurat tak du¿e, byjedna osoba mog³a siê na nim niewygodnie u³o¿yæ.Ale œw.Ungulant wydawa³ siêwrêcz stworzony do niewygodnego le¿enia.By³ tak chudy, ¿e nawet szkieletymówi³yby: „Ale¿ on jest chudy".Mia³ na sobie coœ w rodzaju minimalistycz-nejopaski biodrowej, o ile mo¿na by³o to stwierdziæ pod brod¹ i w³osami.Trudno by³oby nie zwróciæ uwagi na œw.Ungulanta, który podskakiwa³ na czubkuswojego s³upa i krzycza³ „Hej, hej!" i „Tutaj!".O kilka stóp dalej sta³drugi, ni¿szy s³up ze staromodn¹ wygódk¹ z pó³ksiê¿ycem wyciêtym w drzwiach.To, ¿e jest siê pustelnikiem, wyjaœni³ œw.Ungulant, nie znaczy jeszcze, ¿etrzeba rezygnowaæ ze wszystkiego.Brutha s³ysza³ o pustelnikach, którzy byli kimœ w rodzaju jednostronnychproroków - wyruszali na pustyniê, ale ju¿ nie wracali.Wybierali samotne ¿yciew brudzie, trudach, brudzie, œwi¹tobliwych kontemplacjach i brudzie.Niektórzy,staraj¹c siê uczyniæ je jeszcze bardziej niewygodnym, kazali zamurowywaæ siê wcelach albo mieszkali, ca³kiem rozs¹dnie, na szczytach s³upów.Koœció³omniañski popiera³ ich - zgodnie z zasad¹, ¿e najlepiej usun¹æ wszystkichszaleñców mo¿liwie daleko, by nie sprawiali k³opotów, w miejsca gdzie znajd¹siê pod opiek¹ miejscowych spo³ecznoœci.Spo³ecznoœci owe sk³ada³y siê zwykle zlwów, myszo³owów i brudu.- Zastanawia³em siê, czy nie do³o¿yæ jeszcze jednego ko³a - powiedzia³ œw.Ungulant.- O tam.¯eby chwytaæ poranne promienie s³oñca.Brutha rozejrza³ siê.Wokó³ rozci¹ga³y siê tylko p³askie ska³y i piasek.- Czy nie ma pan doœæ s³oñca wszêdzie i przez ca³y czas? - zdziwi³ siê.- Ale rankiem to o wiele wa¿niejsze - wyjaœni³ œw.Ungulant.- Poza tym Angusuwa¿a, ¿e powinniœmy mieæ patio.- Móg³by sobie na nim urz¹dzaæ grilla - mrukn¹³ Om w g³owie Bruthy.- Hm.- chrz¹kn¹³ ch³opiec.- A w³aœciwie jakiej.religii.jest panœwiêtym?Wyraz zak³opotania przemkn¹³ po niewielkim skrawku twarzy pomiêdzy brwiami œw.Ungulanta a jego w¹sami.- Eee.Tak naprawdê to ¿adnej.Zasz³a pomy³ka - t³umaczy³.— Moi rodzicenazwali mnie Sevrianem Wectoriusem Ungulantem, a pewnego dnia, oczywiœcie, ktoœzwróci³ uwagê na inicja³y.Zabawne.Potem wszystko wydawa³o siê raczejnieuniknione.Ko³o huœta³o siê lekko.Skóra œw.Ungulanta niemal poczernia³a od s³oñca.- Po drodze musia³em opanowaæ pustelnictwo, ma siê rozumieæ.Sam siênauczy³em.Jestem ca³kowitym samoukiem.TrudnoznaleŸæ pustelnika, który nauczy³by cz³owieka pustelnictwa, poniewa¿oczywiœcie wszystko by w ten sposób zepsu³.- Tego.Ale jest przecie¿.Angus? — zapyta³ Brutha, patrz¹c w miejsce,gdzie s¹dzi³, ¿e znajduje siê Angus.A przynajmniej tam, gdzie s¹dzi³, ¿e œw.Ungulant s¹dzi, ¿e znajduje siê Angus.- Jest teraz tutaj — rzuci³ surowo pustelnik, wskazuj¹c inn¹ czêœæ ko³a.— Aleon nie zajmuje siê pustelnictwem.Nie jest, rozumiesz, przeszkolony.Dotrzymujemi tylko towarzystwa.S³owo dajê, chyba ca³kiem bym tu oszala³, gdyby mnie niezabawia³ Angus.- No tak.Myœlê, ¿e pan by oszala³ - zgodzi³ siê Brutha.Aby okazaæ dobr¹wolê, uœmiechn¹³ siê do powietrza.- Powiem szczerze, ¿e to ca³kiem przyjemne ¿ycie.Owszem, dzieñ roboczy trwad³ugo, ale wy¿ywienie i napoje s¹ naprawdê warte trudu.Brutha dozna³ niejasnego przeczucia, ¿e wie, co nast¹pi za chwilê.- Piwo dostatecznie zimne? — upewni³ siê.- Wrêcz oszronione - zapewni³ rozpromieniony œw.Ungulant.- A pieczone prosiê?Uœmiech œw.Ungulanta sta³ siê maniakalnie b³ogi.- Przyrumienione i chrupi¹ce na brzegach, tak.- Ale domyœlam siê, ¿e.¿e czasem zjada pan tak¿e jakiegoœ wê¿a czyjaszczurkê?- Zabawne, ¿e na to wpad³eœ.Rzeczywiœcie.Co jakiœ czas.Tak dla odmiany.- I grzyby te¿? - rzuci³ Om.- Rosn¹ jakieœ grzyby w tej okolicy? - zapyta³ niewinnie Brutha.Œw.Ungulantradoœnie pokiwa³ g³ow¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]