[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego uchoprzytkniête do gruntu chwyta³o odg³os stóp, które bêd¹ kroczy³y w tym miejscu wnadchodz¹cych latach.Wyobra¿a³ sobie, jak zasadzone dziœ nasiona kie³kuj¹zielone i œwie¿e, i obejmuj¹ w posiadanie niebo, ga³¹Ÿ za ga³êzi¹, póki Marsnie przekszta³ci siê w szumi¹cy las, rozleg³y promienny sad.Wczesnym rankiem,gdy ma³a tarcza s³oñca rozb³yœnie s³abo wœród pofa³dowanych wzgórz, Driscollwstanie, w kilka minut dokoñczy pachn¹ce dymem œniadanie i zdeptawszy popió³ogniska ruszy w drogê, dŸwigaj¹c swój plecak.Znów bêdzie sprawdza³ sk³adgleby, kopa³, umieszcza³ w otworach nasiona b¹dŸ kie³ki, uklepywa³ lekkoziemiê, podlewa³ i tak dalej, dalej, pogwizduj¹c lekko, podczas gdy czysteniebo pojaœnieje i nadejdzie ciep³e po³udnie.- Potrzebujesz powietrza - rzek³ w stronê nocnego ogniska.Ogieñ by³ murumianym, ¿ywym towarzyszem, który trzaska³ potakuj¹co i drzema³ tu¿ obok,rozgrzewaj¹c spojrzeniem swych sennych ró¿owych oczu nocny ch³Ã³d.- Wszyscypotrzebujemy powietrza.Tu, na Marsie, atmosfera jest zbyt rzadka, cz³owiek³atwo siê mêczy.Zupe³nie jakby mieszka³ wysoko w Andach w Po³udniowej Ameryce.Oddycha g³êboko i nic to nie daje.Pomaca³ swoje ¿ebra.W ci¹gu trzydziestu dni jego klatka piersiowa bardzo siêrozros³a.Aby zapewniæ sobie wiêcej powietrza, ludzie bêd¹ musieli rozwin¹æw³asne p³uca.Albo zasadziæ drzewa.- I w³aœnie po to tu jestem - oznajmi³.Ogieñ strzeli³ cicho.- W szko³achopowiadaj¹ nam historiê Johnny'ego Pestki, który wêdrowa³ po Ameryce sadz¹cjab³onie.Có¿, ja dokonam wiêcej, bowiem sadzê dêby, wi¹zy i klony, wszelkiegatunki drzew, cedry, osiki i kasztany.Miast dostarczaæ tylko owoców brzuchom,dostarczam p³ucom powietrza.Kiedy za parênaœcie lat moje drzewa urosn¹, pomyœltylko, ile wytworz¹ tlenu.Przypomnia³ sobie dzieñ swego przybycia na Marsa.Podobnie jak tysi¹ce innychprzybyszów spojrza³ na nieruchomy œwiat w blasku poranka i pomyœla³: Czy bêdêtu pasowa³? Czym siê zajmê? Czy znajdê jak¹œ pracê?A potem zemdla³.Ktoœ przytkn¹³ mu do nosa fiolkê z amoniakiem i Driscoll kaszl¹c odzyska³œwiadomoœæ.- Nic panu nie bêdzie - oznajmi³ lekarz.- Co siê sta³o?- Powietrze jest tu doœæ rzadkie.Niektórzy nie s¹ w stanie tego znieœæ.Obawiam siê, ¿e bêdzie pan musia³ wróciæ na Ziemiê.- Nie! - Usiad³ gwa³townie.Niemal natychmiast pociemnia³o mu w oczach i Marszawirowa³ wokó³ niego.Jego nozdrza rozszerzy³y siê; zmusi³ swe p³uca, bywci¹gnê³y w siebie g³êboki haust nicoœci.- Nic mi nie bêdzie.Muszê tuzostaæ!Zostawili go le¿¹cego i chwytaj¹cego rozpaczliwie oddech niczym wyrzucona nabrzeg ryba.On zaœ pomyœla³: Powietrze, powietrze, powietrze.Odsy³aj¹ mnie zpowodu powietrza.Odwróciwszy g³owê, spojrza³ na marsjañskie pola i wzgórza.Pierwsz¹ rzecz¹, jak¹ dostrzeg³, by³ zupe³ny brak drzew.Jak daleko siêga³wzrokiem, nie dojrza³ ani jednego.Wokó³ rozci¹ga³y siê czarne i³owe pustkowia,pozbawione choæby jednego ŸdŸb³a trawy.Powietrze! - pomyœla³, ze œwistemwci¹gaj¹c do nosa rozrzedzony tlen.Powietrze.Na szczytach wzgórz, w ichcieniach, nawet na brzegach strumieni ani jednego drzewa.Nawet kêpki zielonejtrawy.Oczywiœcie! Mia³ wra¿enie, ¿e odpowiedŸ przysz³a nie z jego umys³u, leczz p³uc i gard³a.I myœl ta by³a niczym haust czystego tlenu, dodaj¹c mu si³.Drzewa i trawa.Popatrzy³ na swe rêce i obróci³ je d³oñmi do góry.Zasadzi tudrzewa i trawê.To bêdzie jego praca.Walka z tym, co mog³o przeszkodziæ muzostaæ na Marsie.Wypowie osobist¹ rolnicz¹ wojnê tej planecie.Oto po³aciestarej gleby, niegdyœ daj¹cej ¿ycie roœlinom, które jednak ju¿ dawno wyginê³y.A gdyby sprowadziæ tu nowe gatunki? Ziemskie drzewa, wznios³e mimozy i wierzbyp³acz¹ce, magnolie i dostojne eukaliptusy - co wtedy? Trudno stwierdziæ, jakiebogactwo minera³Ã³w kry³o siê nie tkniête w tej ziemi, bowiem pradawne paprocie,kwiaty, krzaki i drzewa wymar³y co do jednego.- Pozwólcie mi wstaæ! - krzykn¹³.- Muszê porozmawiaæ z Koordynatorem!Przez ca³y ranek dyskutowali o rzeczach, które rosn¹ i s¹ zielone.Min¹miesi¹ce, jeœli nie lata, zanim rozpocznie siê zorganizowane sadzenie roœlin.Jak na razie mro¿on¹ ¿ywnoœæ sprowadzano wprost z Ziemi w wielkich lataj¹cychsoplach.Powsta³y te¿ zal¹¿ki kilku ogrodów w hydroponicznych zbiornikach.- Tymczasem - oznajmi³ Koordynator - to bêdzie pañska praca.Dostarczymy panuwszelkie dostêpne nasiona i nieco sprzêtu.W tej chwili ka¿da odrobina miejscaw rakietach jest niezwykle cenna.Poniewa¿ pierwsze miasta to wy³¹cznie osadygórnicze, obawiam siê, ¿e nie znajdzie pan wiele zrozumienia, sadz¹c swojedrzewa.- Ale pozwolicie mi to robiæ?Pozwolili mu.Zaopatrzony w motocykl, którego baga¿nik wype³nia³y bezcennenasiona i kie³ki, zaparkowa³ swój pojazd w samotnej dolinie i ruszy³ pieszoprzez kraj.By³o to trzydzieœci dni wczeœniej i Driscoll ani razu nie obejrza³ siê zasiebie.To bowiem z pewnoœci¹ odebra³oby mu zapa³.Na Marsie panowa³a niezwyk³asusza; w¹tpliwe, by jakiekolwiek nasienie wykie³kowa³o.Mo¿liwe, ¿e ca³a jegokampania, cztery tygodnie sk³onów i kopania, spe³znie na niczym.Tote¿ patrzy³wy³¹cznie przed siebie, schodz¹c w g³¹b szerokiej, p³ytkiej doliny sk¹panej wblasku s³oñca, coraz dalej od Pierwszego Miasta, czekaj¹c, a¿ nadejd¹ deszcze.Teraz, gdy naci¹ga³ koc na ramiona, nad wysch³ymi górami gromadzi³y siê chmury [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl