[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez ca³y ich czas zreszt¹ nieby³o przestanku w walce.Wieczór szturmy, w dzieñ strzelanina z armat, zorganków, z samopa³Ã³w i „piszczeli” - wypadanie z wa³Ã³w, szarpanina, mieszaniesiê chor¹gwi - szalone ataki jazdy, klêski i rozlew krwi coraz wiêkszy.¯o³nierzy podtrzymywa³a jakaœ dzika ¿¹dza walki, krwi i niebezpieczeñstw.Szlido bitwy ze œpiewaniem, jak na wesele.Tak siê ju¿ zreszt¹ wzwyczaili do huku iha³asów, ¿e te oddzia³y, które komenderowano do spoczynku, spa³y wœród ognia ipadaj¹cych gêsto kul nieprzebudzonym snem.¯ywnoœci by³o coraz mniej, boregimentarze nie opatrzyli dostatecznie obozu przed przybyciem ksiêcia.Nasta³awielka dro¿yzna, ale kto mia³ pieni¹dze i kupowa³ gorza³kê lub chleb, tendzieli³ siê weso³o z innymi.Wszyscy zaœ nie dbali o jutro, wiedz¹c, ¿e jedna zdwóch rzeczy ich nie minie: odsiecz ze strony królewskiej albo œmieræ! Na obiebyli równie gotowi -a najbardziej gotowi na bitwê.Nies³ychanym w historiiprzyk³adem dziesi¹tki potyka³y siê przeciw tysi¹com z takim uporem, z tak¹zaciek³oœci¹, ¿e ka¿dy szturm by³ now¹ klêsk¹ kozack¹.Prócz tego nie by³odnia, ¿eby po kilkakroæ nie wypadali z obozu i nie napadali nieprzyjaciela wjego w³asnych szañcach.Wieczorami, gdy Chmielnicki myœla³, ¿e ju¿ znu¿eniepowinno by³o obaliæ najwytrwalszych, i cicho gotowa³ szturmy, naraz weso³eœpiewy dolatywa³y jego uszu.Wtedy uderza³ siê d³oni¹ po udach z wielkiegozdziwienia i naprawdê myœla³, ¿e Jeremi jest chyba czarownikiem mo¿niejszym odtych wszystkich, którzy byli w kozackim taborze.Wiêc wœcieka³ siê i zrywa³ doboju, i wylewa³ morza krwi, bo i to spostrzeg³, ¿e jego gwiazda przy gwieŸdziestraszliwego kniazia bledn¹æ zaczyna.W obozie kozackim œpiewano pieœni o Jaremie lub cichym g³osem opowiadano sobieo nim rzeczy, od których w³osy wstawa³y na g³owie mo³ojcom.Mówiono, ¿e czasemzjawia siê noc¹ na okopie i roœnie w oczach, a¿ g³ow¹ wy¿ej wie¿ zbaraskichsiêga; ¿e oczy ma wtedy jakby dwa miesi¹ce, a miecz w jego rêku jest jako tagwiazda z³owroga, któr¹ Bóg czasem ludziom na pohybel na niebo wysy³a.Mówionotak¿e, ¿e gdy krzyknie, polegli w boju rycerze wstaj¹ z chrzêstem zbroi iszykuj¹ siê wraz z ¿ywymi w szeregi.Jeremi by³ na wszystkich ustach: œpiewalio nim i didy-lirnicy, rozmawiali i starzy Zaporo¿cy, i czerñ ciemna, i Tatarzy.A w tych rozmowach, w tej nienawiœci, w tym zabobonnym przestrachu tkwi³a jakbyjakaœ dzika mi³oœæ, któr¹ ten lud stepowy ukocha³ swego krwawego niszczyciela.Tak jest! Chmielnicki blad³ przy nim nie tylko w oczach chana i Tatarów, alenawet w oczach w³asnego ludu - i widzia³, ¿e musi Zbara¿ zdobyæ albo urok jegorozwieje siê jak pomroka przed zorz¹ porann¹, musi zdeptaæ tego lwa albo samzginie.Zaœ lew nie tylko siê broni³, ale ka¿dego dnia sam wypada³, coraz straszliwszy,z komyszy.Nie pomaga³y podstêpy, zdrady ani otwarta przemoc.Tymczasem czerñ iKozacy poczynali szemraæ.I im ciê¿ko by³o siedzieæ w dymie, ogniu, w gradziekul, w trupim zapachu, na deszczu, upa³ach i w obliczu œmierci.Zreszt¹ nietrudów bali siê dzielni mo³ojcy, nie niewywczasów, nie szturmów i ognia, ikrwi, i œmierci - oni siê bali „Jaremy”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]