[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pa, pa - powiedzia³ ³agodnie i zwolni³ uchwyt.W ciszy run¹³ w dó³, w œwiat³o, zmierzaj¹c wprost ku ma³ej postaci pana Croupa.Wkrótce obaj zamienili siê w czarny punkcik na tle szalonego œwiat³a.Potem ion znikn¹³.To ma sens, pomyœla³ Richard.Ostatecznie byli zespo³em.Z ka¿d¹ chwil¹ oddycha³o mu siê coraz trudniej.Poczu³, jak krêci mu siê wg³owie.Stó³ w drzwiach pêk³ i zosta³ wessany zza drzwi.Jeden z ³añcuchów otwar³ siê z trzaskiem i Richard mia³ uwolnion¹ praw¹ rêkê.Natychmiast pochwyci³ ni¹ drugi ³añcuch, zaciskaj¹c d³oñ, wdziêczny, ¿e nie wniej z³amano mu palec.Wzd³u¿ lewej rêki czu³ czerwone i niebieskie b³yskawicebólu.S³ysza³ w³asny krzyk.Nie móg³ oddychaæ.Gdzieœ w g³êbi czaszki eksplodowa³o bia³e œwiat³o.Czu³, ¿e ³añcuch zaczyna pêkaæ.Nagle œwiat wype³ni³ trzask czarnych drzwi.Richard run¹³ gwa³townie na kolumnê i osun¹³ siê na ziemiê.Zapad³a cisza,cisza i nieprzenikniona ciemnoœæ w Wielkiej Sali pod ziemi¹.- Gdzie ich wys³a³aœ? - spyta³ markiz.A potem Richard us³ysza³ g³os dziewczyny.Wiedzia³, ¿e nale¿y do Drzwi, alebrzmia³ niczym g³os ma³ego dziecka szykuj¹cego siê do snu.-Nie wiem.Bardzo daleko.Jestem.zmêczona.Ja.- Drzwi — przerwa³ jej markiz — otrz¹œnij siê z tego.Dobrze, ¿e to powiedzia³, pomyœla³ Richard.Ktoœ musia³, a Richard niepamiêta³, jak siê mówi.W ciemnoœci rozleg³ siê szczêk.DŸwiêk otwieranych kajdan, a po nim brzêk³añcucha o metalow¹ kolumnê.Potem trzask zapalanej zapa³ki.Zap³onê³aœwieca.Jej promieñ migota³ s³abo w rozrzedzonym powietrzu.Ogieñ, blask i œwieczek moc, pomyœla³ Richard.Nie pamiêta³ dlaczego.Drzwi podesz³a chwiejnie do markiza, trzymaj¹c w d³oni œwiecê.Wyci¹gnê³a rêkê,dotknê³a ³añcuchów i jego kajdany otwar³y siê.Roztar³ przeguby.Richarda tak¿e uwolni³a z kajdan.Westchnê³a i usiad³a na ziemi.Richard obj¹³j¹, przytuli³ do siebie.Zaczaj ko³ysaæ j¹ wolno w przód i w ty³, nuc¹cpozbawion¹ s³Ã³w ko³ysankê.W pustej sali anio³a by³o zimno, tak bardzo zimno.Wkrótce jednak ciep³onieœwiadomoœci ogarnê³o ich oboje.Markiz de Carabas patrzy³ na œpi¹ce dzieci.Sama idea snu — nawetkrótkotrwa³ego powrotu do stanu upiornie bliskiego œmierci — przera¿a³a gobardziej, ni¿ sam móg³ uwierzyæ.W koñcu jednak tak¿e i on opuœci³ g³owê izamkn¹³ oczy.A potem nie by³o ju¿ nikogo.Rozdzia³ I8Serpentyna, druga po Olimpii najstarsza z Siedmiu Sióstr, wêdrowa³a przezlabirynt.Jej bia³e wysokie buty z wilgotnym mlaskaniem zanurza³y siê wb³ocie.Od ponad stu lat nie oddali³a siê tak bardzo od swego domu.Z przodunios³a du¿¹ powozow¹ latarniê chuda gospodyni, od stóp do g³Ã³w odziana w czarn¹skórê.Inne kobiety, podobnie ubrane, pod¹¿a³y w tyle, utrzymuj¹c pe³enszacunku dystans.Serpentyna sz³a, wlok¹c koronkowy tren sukni po b³ocie.Przed sob¹ ujrza³a coœmigocz¹cego w blasku lampy, a obok niego wielk¹ ciemn¹ plamê.- Jest - powiedzia³a.Dwie id¹ce za ni¹ s³u¿¹ce pospieszy³y naprzód przez bagno, a gdy zbli¿y³a siêkobieta z lamp¹, niewyraŸne plamy nabra³y kszta³tów.Œwiat³o obija³o siê odd³ugiej w³Ã³czni z br¹zu.Zmasakrowana £owczyni le¿a³a na plecach, na wpó³ukryta pod trupem olbrzymiego zwierzêcia.Oczy mia³a zamkniête.Kobietywywlok³y zw³oki spod Bestii i z³o¿y³y je w b³ocie.Serpentyna uklêk³a.Przesunê³a palcem po zimnym policzku £owczyni.Gdy palecdotar³ do poczernia³ych od krwi ust, zatrzyma³ siê na moment.Potem wsta³a.- WeŸcie w³Ã³czniê - poleci³a.Jedna z kobiet podnios³a cia³o £owczyni.Inna wyci¹gnê³a w³Ã³czniê z truch³aBestii i zarzuci³a sobie na ramiê.A potem cztery postaci zawróci³y i pod¹¿y³ytam, sk¹d przysz³y; milcz¹ca procesja g³êboko pod œwiatem.W migotliwym blasku lampy twarz Serpentyny nie wyra¿a³a ¿adnych emocji.Rozdzia³ I9Przez chwile nie mia³ pojêcia, kim jest.By³o to niezwykle wyzwalaj¹ce uczucie.Móg³ staæ siê tym, kim zapragn¹³, kimkolwiek zechcia³; przymierzyæ now¹osobowoœæ, staæ siê kobiet¹ b¹dŸ mê¿czyzn¹, szczurem lub ptakiem.Potworem alboBogiem.A potem coœ zaszeleœci³o i ockn¹³ siê do koñca.By³ Richar-dem Mayhew.Ktokolwiek to jest, cokolwiek to znaczy.By³ Richardem Mayhew i nie mia³ pojêcia, gdzie siê znajduje.Le¿a³ twarz¹ nawykrochmalonym p³Ã³tnie.Ca³e cia³o go bola³o, w niektórych miejscach - naprzyk³ad ma³ym palcu lewej rêki - bardziej ni¿ w innych.Ktoœ by³ w pobli¿u.S³ysza³ jego oddech.Uniós³ g³owê i natychmiast odkry³ kolejne bol¹ce miejsca.W niektórych ból by³wyj¹tkowo silny.Gdzieœ w dali - wiele pomieszczeñ dalej - œpiewali ludzie.Pieœñ by³a tak cichai odleg³a, i¿ wiedzia³, ¿e przestanie j¹ s³yszeæ, gdy otworzy oczy.G³êbokimelodyjny zaœpiew.Uniós³ powieki.Pomieszczenie by³o ma³e, panowa³ w nim pó³mrok.Le¿a³ na niskim³Ã³¿ku.Szelest, który us³ysza³ wczeœniej, powodowa³a zakapturzona postaæ wczarnej szacie, zwrócona plecami do Richarda.Odkurza³a pokój niestosowniejaskraw¹ miote³k¹ z piór.- Gdzie ja jestem? - spyta³ Richard.Postaæ odwróci³a siê, ukazuj¹c zdenerwowan¹, w¹sk¹ ciemnobr¹zow¹ twarz.- Chcia³byœ napiæ siê wody? - spyta³ nieznajomy tonem kogoœ, kogopoinstruowano, ¿e jeœli pacjent siê obudzi, nale¿y go spytaæ, czy chcia³bynapiæ siê wody, i kto powtarza³ to raz po raz przez ostatnich dwadzieœciaminut, by upewniæ siê, ¿e nie zapomni.-Ja.- W tym momencie Richard poczu³ przejmuj¹ce pragnienie.Usiad³ na³Ã³¿ku.- Tak, chêtnie.Bardzo dziêkujê.Mnich podniós³ metalowy dzbanek i nala³ wody do poobijanego metalowego kubka.Poda³ go Richardowi, który powoli wypi³ zawartoœæ, powstrzymuj¹c odruchnakazuj¹cy wychyliæ j¹ duszkiem.Woda by³a zimna i krystalicznie czysta.Spojrza³ w dó³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]