[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Przypniesz j¹ napiersiach.Albo nie! Po co wszyscy maj¹ wiedzieæ?— Schowam pod mundurem.Na sercu.Ró¿yczka obla³a siê rumieñcem i opuœci³a d³ugie rzêsy, lecz po chwili podnios³apowieki.— Dobrze, to najlepsze miejsce.Bêdê j¹ póŸniej nosi³a z dum¹.— Jak to? Mam zwróciæ?— A dlaczego nie?— Jeœli zechcesz… — doda³ z zak³opotaniem: — Ale wówczas musia³abyœ j¹ wykupiæ,jak to czyni³y damy.— Wykupiæ? Czym?— Poca³unkiem.Rumieniec na policzkach dziewczyny rozszerzy³ siê bardziej i pociemnia³.— Czy rzeczywiœcie tak postêpowa³y damy? Nie wiedzia³am.Ale jeœli nie odbiorêwst¹¿ki, nie bêdê musia³a p³aciæ fantu?— Nie.— Zastanowiê siê wiêc.A co wola³byœ?— Otrzymaæ poca³unek i zachowaæ wst¹¿kê.— IdŸ¿e! Zbyt wiele ¿¹dasz! Zatrzymaj kokardkê.Potem ci powiem, copostanowi³am.Wysz³a.Serce Kurta by³o przepe³nione mi³oœci¹.Przycisn¹³ kokardkê do ust.Poczu³ subtelny zapach rezedy, który Ró¿yczka bardzo lubi³a.Po³o¿y³ siê nakanapie i d³ugo myœla³ o ukochanej.W koñcu zapad³ w sen i dalej marzy³ oniej.Jego Królewska MoœæKiedy Kurt siê obudzi³, jasne s³oñce zagl¹da³o przez okno.Ca³¹ noc przespa³ nakanapie.Wyszed³ do ogrodu na krótk¹ przechadzkê.Gdy wróci³ do domu naœniadanie, wszyscy ju¿ siedzieli przy stole w jadalni.Spojrza³ na Ró¿yczkê.Wygl¹da³a blado, jak gdyby spa³a niewiele i unika³a jego wzroku.Czy¿by takiby³ skutek ich wczorajszej rozmowy? — zmartwi³ siê Kurt.Za to pani RosetaSternau wpatrywa³a siê w niego swymi piêknymi, spokojnymi oczami.Czyta³ w nichniem¹ obietnicê, ¿e jego sekret zachowa w tajemnicy.Zaraz po œniadaniu musia³ zameldowaæ siê w szwadronie.S³u¿¹cy Ludwik osiod³a³konia.By³ to wspania³y andaluzyjski ogier, podarunek hrabiego.Kurt dosiad³ goi ruszy³ do koszar.Gdy wje¿d¿a³ w podwórze, szwadrony ju¿ siê zbiera³y.Korpusoficerski — prawie w komplecie — czeka³ na pu³kownika, by rozpocz¹æ æwiczenia.Spojrzenia wszystkich spoczê³y na Kurcie.Von Ravenow zaœ, który czu³ siê ju¿dobrze po wczorajszym wypadku, odwróci³ g³owê, gdy zobaczy³ zbli¿aj¹cego siêprzeciwnika.— Do licha, co za rumak! — szepn¹³ von Branden.— Za czyje pieni¹dze tensynalek marynarza kupi³ to wspania³e zwierzê!? I na takim rumaku zamierzajeŸdziæ podczas zwyk³ej s³u¿by?!Kurt uk³oni³ siê kolegom, a ci ledwo mu odpowiedzieli.Jedynie von Platenpodjecha³ do niego, poda³ przyjaŸnie d³oñ i powiedzia³ tak g³oœno, aby wszyscys³yszeli:— Dzieñ dobry, Unger.Przepyszny ogier! Czy wiêcej takich stoi w pana stajni?— To mój koñ, rzec mo¿na, s³u¿bowy.Pozosta³e muszê oszczêdzaæ.— Do pioruna! — mrukn¹³ adiutant.— Ten plebejusz chce nam wmówiæ, ¿e inne jegokonie s¹ jeszcze cenniejsze! Jestem pewny, ¿e ³ajdak puszy siê tylko! A ten vonPlaten to te¿ zió³ko! Trzeba mu bêdzie daæ nauczkê.Nadjecha³ pu³kownik.Wyraz jego twarzy wskazywa³ ledwo hamowan¹ wœciek³oœæ.Adiutant, salutuj¹c, zbli¿y³ siê do niego.— Co ma pan do zameldowania poza codziennym raportem? — zapyta³ dowódca.— Wed³ug rozkazu, nic, panie pu³kowniku.Podporucznik Unger stawi³ siê dos³u¿by.— Podporucznik Unger, wyst¹piæ! — rozkaza³ ostrym g³osem pu³kownik.Kurt podjecha³ i w milczeniu zatrzyma³ siê przed pu³kownikiem.Prezentowa³ siêdoskonale; jak gdyby wraz z wierzchowcem by³ odlany z br¹zu.Prze³o¿ony bardzochcia³ go skarciæ za jak¹œ niezgodnoœæ z regulaminem, ale nie znalaz³pretekstu.— Mo¿e pan opuœciæ koszary — powiedzia³ opryskliwym tonem.— Zawiadomiê pana, czy bêdzie pan w ogóle potrzebny.Kurt zasalutowa³ i odjecha³.— Œwietny jeŸdziec! — adiutant odprowadza³ go spojrzeniem.— Gdzie siê tego nauczy³?Unger doskonale zdawa³ sobie sprawê, ¿e dwa wyzwania s¹ dostatecznym powodem,aby odsun¹æ go, przynajmniej na jakiœ czas, od s³u¿by.Z kolei, gdyby nawetwyszed³ z obu pojedynków zwyciêsko, oczekiwa³o go uwiêzienie w twierdzy.Wróci³do domu.Tak wczesny powrót wyt³umaczy³ tym, ¿e nie uwa¿ano za konieczne, byju¿ dzisiaj bra³ udzia³ w æwiczeniach.Trwa³y one niemal dwie godziny.Zaledwie pu³kownik znalaz³ siê w domu, adiutantzameldowa³ von Platena.— A, dobrze, ¿e pana widzê, podporuczniku — powita³ go cierpko komendant.— Niepojmujê pañskiego postêpowania wczorajszego wieczoru.Dlaczego pozwoli³ pantemu cz³owiekowi usi¹œæ przy sobie? Co wiêcej, gra³ pan z nim w szachy!— Uwa¿am, ¿e niegrzecznoœæ nie przystoi nikomu, zw³aszcza oficerowi.Przypuszczam ponadto, ¿e minister, przysy³aj¹c nam nowego kolegê, spodziewa³siê, i¿ go godnie przyjmiemy.— Ale zna³ pan przecie¿ nasze ustalenia!— Nie przy³¹czy³em siê do tego spisku!— W dodatku, jak mi siê zdaje, wyszed³ pan za nim z kasyna.— Wyszed³em.Uwa¿am go za cz³owieka ze wszechmiar godnego szacunku.Zostaliœmyprzyjació³mi.— To tak?! — pu³kownik ju¿ nie panowa³ nad s³owami.— Nie liczy siê pan zkolegami! Nie obchodzi pana, ¿e Ÿle ich usposabiasz do siebie! A mo¿e panmyœli, ¿e nie zareagujemy na to, i¿ bierzesz pod opiekê parszyw¹ owcê?!— Podporucznik Unger, powtarzam, zyska³ mój szacunek i przyjaŸñ, proszê wiêc,by zechcia³ pan nie u¿ywaæ w mojej obecnoœci tego rodzaju okreœleñ.Zreszt¹, najego to proœbê pozwoli³em sobie odwiedziæ pana pu³kownika.— Chyba nie jako sekundant?— W³aœnie w tej roli.— Do pioruna, a wiêc naprawdê oœmieli³ siê mnie wyzwaæ?— W jego imieniu proszê pana o zadoœæuczynienie.— To wielce nierozs¹dny postêpek, podporuczniku.Czy zapomnia³ pan, ¿e jestemjego prze³o¿onym?Von Platen odpowiedzia³ z godnoœci¹:— W stosunkach s³u¿bowych jestem pana podw³adnym, ale w sprawach honorujesteœmy sobie równi.Mój przyjaciel ¿¹da satysfakcji i prosi, abym ustali³ zpanem pu³kownikiem warunki.Pu³kownik chodzi³ po pokoju w tê i z powrotem.Nie móg³ sobie darowaæ, ¿e da³siê wci¹gn¹æ w tak nieprzyjemn¹ sytuacjê! Istnia³o tylko jedno, bardzo w¹tpliwezreszt¹, wyjœcie.— Pojedynkujê siê tylko ze szlachcicem — oznajmi³.— Nie uwa¿a wiêc pan Ungera za cz³owieka honoru i odmawia mu pan satysfakcji?— Odmawiam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]