[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pilot, ten „najszybszy”, doszed³ do takiej wprawy wewprowadza­niu statków, ¿e najwiêksze olbrzymy pasa¿erskie trakto­wa³ jakmotorówki.Uznawa³ tylko trzy rodzaje komend do maszyn: „ca³a naprzód”, „stop”i „ca³a wstecz”.Czas pomiêdzy poszczególnymi rozkazami dawanymi sterniko­wiprzeplata³ gwizdaniem: „fiu-fiu-fiu!”Ma³y pilot wpada³ na mostek, przyk³adaj¹c jeden palec do swego kolonialnegohe³mu (w³aœciwie to podnosi³ tyl­ko ten palec do góry lub robi³ ruchsygnalizuj¹cy, i¿ ma zamiar palcem dotkn¹æ he³mu), po czym mówi³ do kapi­tanajedno s³owo: „Hallo!” i zaraz rzuca³ komendê:„Obie maszyny ca³a naprzód!”.Pogwizdywa³ „fiu-fiu-fiu” i podawa³ sternikowikurs.Nasza dwukominowa Lux-Torpeda rwa³a z kopyta przez port swymi szeœciuty­si¹cami koni, zawijaj¹c ko³o nabrze¿y jak narciarz miêdzy chor¹giewkami.„Obie maszyny stop!” - komenderowa³ brunecik w kasku i dalej pogwizdywa³ swoje„fiu-fiu-fiu”.„Obie maszyny ca³¹ wstecz! Fiu-fiu-fiu”.Id¹ca wzd³u¿ nabrze¿a„Polonia” zaczyna³a dr¿eæ od stêpki a¿ po topy masztów.„Stop! Fiu-fiu-fiu”.Iju¿ Lux-Torpeda sta³a jak przymurowana przy nabrze¿u.Teraz pilot znówpokazy­wa³ wszystkim swój ma³y palec, nazywaj¹c go „baj! baj!”, i znika³.Ten sposób bycia przy pomocy jednego palca oraz ma­newrowania przy pomocygwizdania wzbudzi³ ojcowskie uczucia u jednego z póŸniej przyby³ych na tê liniêkapita­nów, który przeplata³ mowê polsk¹ rusycyzmami.Sta³ siê on ojcemchrzestnym ma³ego bruneta, chrzcz¹c go przy­domkiem „Œwistunkiewicz”.Gdy ma³y„syn chrzestny” manewrowa³, „ojciec chrzestny” po ka¿dym gwizdniêciurecytowa³:- Nu, Œwistunkiewicz!Nastêpnie przypomina³ jego rodzicielkê za pomoc¹ po­pularnego rusycyzmu istawia³ najbardziej niepomyœlny horoskop dla siebie jako kapitana:- Rozbiji mnie statek, aaa.Ale jakoœ nie rozbi³.Na now¹ „pilotow¹” rozrywkê trzeba by³o teraz cze­kaæ a¿ do Pireusu,Aleksandria, dok¹d szliœmy bezpoœred­nio z Hajfy, nie dostarcza³a emocji tegorodzaju.W dro­dze z Aleksandrii do Pireusu - po miniêciu wyspy Milos -zostawialiœmy z prawej burty archipelag wysp, z któ­rych wiele s³ynê³o z tego,¿e specjalizowa³y wszystkich swych mieszkañców w jednym tylko zawodzie.By³ywys­py „produkuj¹ce” wy³¹cznie duchownych, inne - pilo­tów.W oddali przydobrej widzialnoœci dostrzec mo¿na by³o niekiedy wyspê Siphnos znan¹ z„produkcji” kuch­mistrzów, których posiadaniem szczyci³y siê wszystkie colepsze restauracje Ma³ej Azji, w szczególnoœci Stambu³u.223Reklam¹ zapewniaj¹c¹ powodzenie restauracji by³o umieszczenie pod jej nazw¹napisu: „Kucharz z Siphnos”.Jeden z naszych intendentów statkowych, kolekcjoner niezwyk³oœci Wschodu,posiada³ kartê menu wspania³ej restauracji w Stambule, na której by³o nawetwymienione nazwisko kucharza rodem z wyspy Siphnos, Menu trafi³o jednak dozbiorów osobliwoœci zupe³nie z innego powo­du.Pos³u¿y³o ono bowiem kiedyœcz³owiekowi - który nie mia³ czasu czy pieniêdzy na za³atwienie formalnoœci wurzêdach - jako.paszport zagraniczny.Na ów „doku­ment” cz³owiek tenprzekroczy³ trzydzieœci razy granicê bu³garsko-rumuñsk¹.Do kartymenu-paszportu zagra­nicznego przyklejona by³a fotografia, a na odwrociewid­nia³y œlady pieczêci pozostawionych przez stra¿ graniczn¹ rumuñsk¹ ibu³garsk¹.Na usprawiedliwienie stra¿ników granicznych nale¿y dodaæ, ¿e ka¿dy z nas wtakiej sytuacji postawi³by praw­dopodobnie równie¿ piecz¹tkê, gdyby zasz³a tegoko­niecznoœæ.Menu-paszport sporz¹dzone by³o bowiem pis­mem alfabetuarabskiego.Przed wejœciem do Pireusu z Przyl¹dka Temistoklesa - gdzie rosn¹ olbrzymie,pokryte kurzem agawy - na bur­tê wchodzi pilot.Wp³ywamy do portu.Po obustronach nabrze¿y stoj¹ przycumowane statki.Pewnego razu poznaliœmy wœród nich znajomego z Jaf-fy, czeka³ na wejœcie dosuchego doku.By³ to „Exarch”.Mia³ banderê na znak ¿a³oby spuszczon¹ do po³owymasztu.Pilot wyjaœni³, ¿e w tej podró¿y „Exarch” pod dowództwem m³odegokapitana, który odbywa³ swój pierwszy rejs w tym charakterze, wpakowa³ siê namieliz­nê ko³o Cypru.Radiotelegrafista, nios¹cy depeszê otrzy­man¹ odpowiadomionego o wypadku armatora, w której ten pociesza³ kapitana, by siê niemartwi³, poniewa¿ sta­tek mia³ w³aœnie i tak pójœæ na dok, nie mog¹c doczekaæsiê pozwolenia na wejœcie do kabiny, otworzy³ drzwi.Ka­pitan le¿a³ nie¿ywy,przed chwil¹ siê zastrzeli³.Depesza przysz³a za póŸno.Nie dochodz¹c do koñca portu rzucamy kotwicê i co­famy siê ruf¹ do nabrze¿a.Podajemy liny staj¹c bokiem do pontonu.Przez spuszczony na ponton trapstatkowy rozpoczyna siê wêdrówka ludów, trwaj¹ca do godziny dwudziestejtrzeciej.O tej godzinie zjawia siê pilot.Naj­czêœciej przychodzi³ ten, którysta³ siê naszym postra­chem.Po zostawieniu jednej cumy rufowej zaczynamy wybie­raæ kotwicê i popuszczaæpozostawion¹ linê.Nagle wœród ciszy rozlega siê z³owieszczy g³os „starszego”pilota, wo­³aj¹cego na ca³y port: - Andronikoooos!!! - Echo tego imienia odbijasiê o domki ulic portowych i okoliczne wzgórza.Nikt jednak nie odpowiada nawezwanie, nikt siê nie zjawia.I znów po piêtnastu minutach s³ychaæ nad ca³ym Pireu-sem:- Andronikoooos!!!Cisza.Telefon z dziobu melduje, ¿e na wybieranej ko­twicy le¿¹ ³añcuchy kilkuinnych statków, które wesz³y do portu póŸniej od nas, cumuj¹c w identycznysposób, ale porozchodzi³y siê rufami w innych kierunkach.£añcuchy tychstatków, szarpane przez nasz¹ kotwicê powoduj¹ ruch na dziobach „alarmowanych”jednostek.B³yskaj¹ œwiat³a latarek elektrycznych, zgrzytaj¹ windy kotwiczne.- Andronikoooos!!! - znów nad ca³ym Pireusem przelatuje tajemnicze imiê, naktóre nie ma odpowiedzi.Dobrze jeœli nie pada ulewny deszcz.Za³oga, pomimo du¿ej wprawy w tej akcji,boryka siê z ³añcuchem ko­twicznym zwykle do godziny drugiej lub trzeciej [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl