[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyci¹gn¹³em z kieszeni papierosa.— Wygl¹da na to, ¿e straci³eœ nie tylko poczucie czasu, ale równie¿ zdolnoœæmówienia — rzuci³a ostro.Przypali³em papierosa poobt³ukiwan¹ zapalniczk¹.— Zawsze tak reaguje, ilekroæ odnoszê wra¿enie, ¿e kobieta mnie nie docenia.Totaki mêski szowinizm.— Za du¿o palisz — stwierdzi³a, opuszczaj¹c boczn¹ szybê.— Czy wiesz, ¿ewed³ug statystyk znacznie wiêcej ludzi umiera na raka p³uc ni¿ z powodu z³ychduchów?— Nie wiem, czy rak nie by³by lepszy — odpar³em, bior¹c z piskiem opon obszernyzakrêt.— Co ci powiedzia³? — zapyta³a po chwili.— Czy mówi³, w jaki sposób zmar³ MaxGreaves?j— Doktor Jarvis wie niewiele wiêcej od nas — rzuci³em j ze wzrokiem wbitym wszosê przede mn¹.— Podobnie jak my, gubi siê w przypuszczeniach.Uwa¿a jednak,¿e Max odci¹³ sobie twarz z bardzo szczególnych powodów.Czy wewn¹trz dzbanaby³o coœ czarodziejskiego, czy te¿ nie, Max próbowa³ nie dopuœciæ, by zbudzi³osiê to do ¿ycia.— Nie rozumiem.— Szczerze mówi¹c, ja te¿.Doktor Jarvis zreszt¹ równie¿.Max opowiada³ mu, ¿ew dzbanie zamkniêty jest d¿inn, który nie mo¿e siê stamt¹d wydostaæ, dopóki nieotrzyma twarzy.Na razie jest bezpostaciowy, no wiesz, coœ jak dym w butelce.Nie mo¿e istnieæ poza dzbanem, je¿eli nie przybierze fizycznych kszta³tówczegoœ lub kogoœ.To dlatego Max usun¹³ z domu kolekcjê portretów, pot³uk³fajkê oraz spali³ wszystkie zdjêcia i etykiety z ¿ywnoœci, na których widaæby³o ludzkie twarze.Anna œci¹gnê³a brwi.— Przecie¿ to nie ma sensu.Skoro d¿inn móg³ pos³u¿yæ siê twarz¹ Maxa, todlaczego tego od razu nie zrobi³? Dlaczego nie zaw³adn¹³ twarz¹ Marjorie lubpanny Johnson?Skrêci³em lekko, by omin¹æ jad¹cego na rowerze ch³opca z wêdk¹.— Myœl o staro¿ytnym z³ym duchu obleczonym w rysy panny Johnson jest zbytprzera¿aj¹ca, aby mo¿na j¹ by³o w ogóle rozpatrywaæ — powiedzia³em po krótkimnamyœle.— Czy, bêd¹c d¿innem, chcia³abyœ siê pokazaæ publicznie z tak¹twarz¹?— Harry, przestañ siê wyg³upiaæ.— Tak? — wyrzuci³em przez okno na wpó³ wypalonego papierosa.— To co u diab³amam robiæ? Wiesz, ¿e nie chcê w to wszystko uwierzyæ, ale przecie¿ orientujeszsiê jak cholera, ¿e jednak wierzê.Rozchyli³a swe przepiêkne, po³yskliwe wargi.— Ty wierzysz? — zapyta³a ochryple.— Chcesz powiedzieæ, ¿e naprawdê myœlisz.,— To tak jak u Sherlocka Holmesa, no nie? Nale¿y wyeliminowaæ to, coniemo¿liwe, a cokolwiek pozostanie, choæby nie mo¿na by³o tego sprawdziæ,bêdzie prawd¹.Mniej wiêcej tak to wygl¹da.Uwa¿am, ¿e ca³y ten pomys³ zd¿innem jest ma³o prawdopodobny i nie daj¹cy siê sprawdziæ.Równoczeœnie jednakka¿de inne wyt³umaczenie wydarzeñ w Winter Sails wypada po prostu œmiesznie.— A co z twarzami Marjorie i panny Johnson?— Sk¹d mam wiedzieæ? Mo¿e d¿innowi sprawia wiêksz¹ trudnoœæ odwzorowanie twarzy¿ywych ludzi i dlatego woli rysunki czy fotografie? Mo¿e coœ przyjdzie do g³owytemu twojemu profesorowi Qualtowi?— Chcesz teraz do niego pojechaæ? — zapyta³a Anna.Zaprzeczy³em ruchem g³owy.— Przede wszystkim chcê odwiedziæ Marjorie.Muszê i siê przekonaæ, czy nadalmyœli tak samo, jak wczoraj j w nocy.— Okay — przysta³a Anna.— Popieram wniosek.Po dziesiêciu minutach jazdy byliœmy w Winter Sails.Wjechaliœmy wolno na wysypany ¿wirem podjazd, minêliœmy grupê pochylonych drzewi zaroœniêtych trawników, by na koniec zatrzymaæ siê na wprost g³Ã³wnegowejœcia.Dom sprawia³ wra¿enie opustosza³ego.Kilof tkwi³ tam, gdzie zostawi³emgo minionej nocy, a w oknach na piêtrze w dalszym ci¹gu widaæ by³o zas³ony.Wysiedliœmy z samochodu, rozgl¹daj¹c siê doko³a.Chor¹giewka na dachu obraca³asiê w ³agodnych podmuchach zachodniego wiatru z g³oœnym skrzypieniem.Powietrzeprzepe³nione by³o zapachem soli.Podszed³em do ³uszcz¹cych siê, pomalowanych naniebiesko drzwi i nacisn¹³em dzwonek.Us³ysza³em dobiegaj¹cy ze œrodka sygna³.— Wygl¹da na to, ¿e nikogo nie ma w domu — powiedzia³a po chwili Anna.— Zaczekajmy parê minut — zaproponowa³em.— Mo¿e one d³ugo œpi¹.Zadzwoni³em ponownie i znowu cierpliwie czekaliœmy na odpowiedŸ.Po kilkunastêpnych próbach sta³o siê oczywiste, ¿e Marjorie i panna Johnson musia³ypójœæ na targ lub zaj¹æ siê czymœ innym, co zwyk³y robiæ wdowy i ich damy dotowarzystwa w sierpniowy ranek.— Nie myœlisz chyba, ¿e coœ siê sta³o, prawda? — spyta³a Anna.— Co masz na myœli?— No wiesz, chodzi mi o tê postaæ, któr¹ widzieliœmy w nocy.Tê w todze.— Daj spokój.SprawdŸ lepiej, czy w gara¿u jest samochód.Ja rozejrzê siê wokó³domu.— Chrzêszcz¹c ¿wirem pod stopami, Anna skierowa³a siê w stronêzniszczonego gara¿u.Obszed³em tymczasem dom i po trzech niewielkich stopniachz ceg³y wkroczy³em na rozleg³y zieleniec.Widzia³em z niego wie¿yczkêzwieñczon¹ typowym dla stylu kolonialnego gotyckim dachem oraz ciemne okna,przez które nie mo¿na by³o zajrzeæ do œrodka Zacz¹³em rozwa¿aæ mo¿liwoœæprzystawienia do boku wie¿yczki drabiny.Mo¿na by wtedy by³o zobaczyæ, co kryjejej wnêtrze jeszcze przed wy³amaniem drzwi.W oddali halsowa³a po spienionym oceanie flotylla jachtów, nieco zaœ bli¿ejkr¹¿y³o nad opustosza³¹ pla¿¹ stado mew.Ruszy³em ku nikn¹cemu wœród chwastówzegarowi s³onecznemu.D³ugie ŸdŸb³a trawy przy ka¿dym kroku z szelestemociera³y mi siê o nogi.Chc¹c lepiej przyjrzeæ siê wie¿yczce, os³oni³em oczyd³oni¹.Nadal niewiele mog³em dojrzeæ.Z tej odleg³oœci okna stanowi³y nieprzejrzyst¹przeszkodê, a w jej wygl¹dzie zewnêtrznym nie by³o niczego niezwyk³ego.Gdyznalaz³em siê obok zegara, spróbowa³em wejœæ na kamienn¹ podstawê, licz¹c, ¿e ztej wysokoœci uda mi siê mo¿e spostrzec wiêcej szczegó³Ã³w.Niestety, spotka³omnie rozczarowanie.Wie¿yczka pozosta³a ciemna, cicha i tajemnicza.Spojrza³em w dó³, na blat zegara, chc¹c porównaæ jego wskazania z moimzegarkiem.Jako dziecko bardzo go lubi³em
[ Pobierz całość w formacie PDF ]