[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Twój ojciec musi byæ wyœmie-nitym wyk³adowc¹ - mrukn¹³ z zadum¹, nie przerywaj¹c czytania.Jego s³owa otworzy³y przede mn¹ ca³kiem nowe dziedziny.Czy wy-k³ady na Oksfordzie mog³y byæ nudne? Jak to mo¿liwe? Barley wiedzia³o tylu rzeczach, które chcia³abym poznaæ, by³ pos³añcem z innego œwiata,tak wielkiego, ¿e nie umia³am go sobie nawet wyobraziæ.Moje rozmyœla-nia przerwa³ konduktor przechodz¹cy korytarzem wagonu obok drzwinaszego przedzia³u.- Bruksela! - zawo³a³.Poci¹g zwalnia³ i w kilka minut póŸniej za oknem ujrza³am brukselskidworzec.Do wagonu wsiedli celnicy.Na peronie pojawili siê pasa¿ero-wie spiesz¹cy do swoich poci¹gów.Miêdzy ich nogami uwija³y siê pra-cowicie go³êbie w poszukiwaniu co smakowitszych k¹sków.Chocia¿ zawsze darzy³am te ptaki wielk¹ sympati¹, to jednak terazbacznie rozgl¹da³am siê po t³umie k³êbi¹cym siê za oknem.Nieoczeki-wanie dostrzeg³am stoj¹c¹ nieruchomo na peronie postaæ.By³a to wysokakobieta, ubrana w czarny p³aszcz.Jej w³osy skrywa³a czarna chustka, ob-ramowuj¹c twarz o niezwykle bladej cerze.Znajdowa³a siê za daleko,bym mog³a rozpoznaæ jej rysy, ale dostrzeg³am b³ysk smoliœcie czarnychoczu i nienaturalnie czerwone usta.Zapewne szminka.W jej ubiorze by³ocoœ cudacznego.Wyró¿nia³ siê poœród minispódniczek i szkaradnych bu-tów na koturnach.Na nogach mia³a w¹skie, ciemne pantofelki.Ale najbardziej zwróci³a moj¹ uwagê jej osobliwa czujnoœæ.Kiedynasz poci¹g powoli rusza³ z peronu, obrzuca³a wagony bacznym spojrze-213niem.Instynktownie cofnê³am siê od okna i Barley spojrza³ na mnie py-taj¹co.Choæ obca kobieta z ca³¹ pewnoœci¹ nas nie widzia³a, da³a w na-szym kierunku niepewny krok.Po chwili jednak najwyraŸniej zmieni³azamiary i skierowa³a uwagê na inny poci¹g, wje¿d¿aj¹cy w³aœnie po dru-giej stronie peronu.Widok jej sztywno wyprostowanych pleców kaza³mi œledziæ j¹ wzrokiem.Kiedy ju¿ opuszczaliœmy stacjê, zniknê³a naglew t³umie, jakby nigdy nie istnia³a.28W przeciwieñstwie do Barleya zapad³am w sen.Kiedy siê obudzi³am,odkry³am, ¿e moja g³owa spoczywa na jego ramieniu okrytym granato-wym swetrem.Wygl¹da³ przez okno, a listy mego ojca, starannie z³o¿o-ne, spoczywa³y w kopertach na jego kolanach.Nogi mia³ skrzy¿owane,a twarz, tu¿ obok mojej, skierowan¹ w stronê okna, za którym przesu-wa³y siê mijane krajobrazy.Zrozumia³am, ¿e jesteœmy ju¿ we Francji.Przed nosem mia³am jego wydatn¹ brodê.Gdy popatrzy³am w dó³, ujrza-³am d³onie Barleya splecione luŸno na listach mego ojca.Po raz pierwszyzauwa¿y³am, ¿e podobnie jak ja ma zwyczaj obgryzania paznokci.Znówzamknê³am oczy, udaj¹c sen, i rozkoszuj¹c siê ciep³em bij¹cym od jegoramienia.Przestraszy³am siê jednak, i¿ mo¿e mu siê nie spodobaæ takieprzytulanie lub, co gorsza, mog³abym przez sen zaœliniæ mu ubranie.Wy-prostowa³am siê zatem gwa³townie, udaj¹c, ¿e coœ przerwa³o mi sen.Barley odwróci³ g³owê i popatrzy³ na mnie odleg³ym, zamyœlonym wzro-kiem, a mo¿e w jego twarzy odbija³a siê tylko zaduma nad migaj¹cymi zaoknem poci¹gu widokami.To ju¿ nie by³y ci¹gn¹ce siê po horyzont rów-niny, lecz pofa³dowane, rolnicze prowincje Francji.Po chwili przes³a³ minieœmia³y uœmiech.„Kiedy Turgut otworzy³ skrzyniê sekretów, w nozdrza uderzy³ mnieznajomy zapach: woñ starodawnych dokumentów, pergaminu lub welinu,kurzu i stuleci, podczas których wiele kart zosta³o zniszczonych przezczas.No i wyczu³em w tym wszystkim równie¿ zapach niewielkiej ksi¹¿-ki o niezapisanych kartkach i z wizerunkiem smoka - mojej ksi¹¿ki.Ni-gdy nie odwa¿y³bym siê wsun¹æ nosa miêdzy jej kartki - jak czêsto214robi³em, maj¹c do czynienia z innymi, starymi woluminami - w obawieprzed odra¿aj¹cym zapachem lub, co wa¿niejsze, jak¹œ moc¹ tkwi¹c¹w tym odorze.Owego z³owieszczego narkotyku nie mia³em najmniejsze-go zamiaru wdychaæ.Turgut zacz¹³ ostro¿nie wyci¹gaæ na œwiat³o dzienne dokumenty spo-czywaj¹ce od lat w skrzyni.Dokumenty ró¿ni³y siê od siebie kszta³temi rozmiarem, a ka¿dy zawiniêty by³ w po¿Ã³³k³¹ bibu³kê.Rozk³ada³ je sta-rannie na stole.»Osobiœcie poka¿ê wam te papiery i opowiem wszystko, co o nichwiem - oœwiadczy³.- PóŸniej zapewne zechcecie posiedzieæ tu i wszyst-ko na spokojnie przemyœleæ«.»Tak, to dobry pomys³« - przyzna³em.Profesor wyj¹³ z bibu³ki zwój i na naszych oczach delikatnie go roz-win¹³.By³ to pergamin nawiniêty na dwa drewniane, misternej robotydr¹¿ki, bardzo ró¿ny od wielkich ksi¹g i rejestrów, z jakimi mia³em doczynienia podczas swych studiów nad œwiatem Rembrandta.Górn¹i doln¹ krawêdŸ pergaminu pokrywa³y barwne bordiury o geometrycz-nych wzorach - z³ote, granatowe i karmazynowe.Ku memu rozczarowa-niu tekst napisany zosta³ rêcznie po arabsku.Sam dobrze nie wiem, czegosiê spodziewa³em.Ostatecznie dokument pochodzi³ z samego serca im-perium, gdzie mówiono po turecku i u¿ywano arabskiego alfabetu, prze-chodz¹c na grecki jedynie po to, by groziæ Bizantyjczykom, oraz na ³aci-nê, by ruszyæ na Wiedeñ.Turgut wyczyta³ na mej twarzy wyraz zawodu i szybko wyjaœni³:»Jest to, moi przyjaciele, rejestr wydatków na wojnê z Zakonem Smo-ka.Napisa³ go urzêdnik w mieœcie le¿¹cym po pó³nocnej stronie Dunaju,gdzie wydawa³ pieni¹dze su³tana.Tak naprawdê jest to tylko zwyk³y ra-port handlowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]