[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego zielona bluza pachniała płynem po kąpieli Michaela oraz czymś, czego nie była w stanie określić, czymś ciężkim i mdłym.Jej perfumami.– Dlaczego on nie może wrócić do domu, mamo? – zapytał Phillip.Na to nie było dobrej odpowiedzi.– Tatuś musi przebywać przez jakiś czas z dala.Nie z dala od was, chłopcy – dodała pośpiesznie.– Z dala ode mnie.Wiecie, matki i ojcowie, którzy od dawna są małżeństwem, muszą czasem odpocząć od siebie.Mnóstwo ludzi tak postępuje.To każdemu dobrze robi – głos jej się załamał.– Ludzie bardzo się nudzą wciąż przebywając ze sobą.Nie chcielibyście się przyjaźnić tylko z Gregiem i nikim więcej, prawda?– Nie.– Paul przestał grzebać w lodówce i wyglądał na zbuntowanego.– Ale to co innego!– Dlaczego?– Jesteśmy chłopakami.Chłopaki nie mieszkają ze sobą.Są tylko przyjaciółmi.Nie tak jak chłopaki i dziewczyny.No tak – pomyślała Aisling.Zastanawiała się, jak wytłumaczyć, że chłopcy czasami zrywają przyjaźnie z chłopcami, a dziewczynki z dziewczynkami.Lecz ta akurat wersja historyjki o motylkach musi poczekać, aż dzieci zrozumieją istotę rozstań mamuś i tatusiów.– To nie jest takie proste, chłopcy – powiedziała.Phillip rzucił jej nieustępliwe, dociekliwe spojrzenie tak podobne do sposobu, w jaki spoglądał czasem Michael, że poczuła, iż szczęka jej opada.– Dlaczego nie?Zapytaj swojego pieprzonego ojca – miała ochotą zakrzyczeć.Fasola zaczynała bulgotać.– Podaj talerze, Phillip – poleciła tonem, nie pozostawiającym miejsca na polemiki.– Paul, nakryj stół.Tym razem wykonali to, co im polecono.Poczekała, aż umyją ręce.Siedli spokojnie do stołu, trzymając sztućce w gotowości, zanim powiedziała cokolwiek.– Chłopcy, dla nikogo z nas nie jest to łatwe.Tata i ja rozstaliśmy się na jakiś czas.To dla mnie bardzo trudne.Też tęsknią za tatusiem.Lecz na razie go nie ma i musimy jakoś z tym żyć.To nie wasza wina.Kocha was obu tak jak zawsze.Ja też was bardzo kocham – dodała.– To sprawa między dorosłymi.Musimy poradzić sobie z życiem.Nie chcą, żebyście byli nieszczęśliwi, myśląc, że on nigdy nie wróci albo że nie chce was widzieć.Oczywiście, że tak nie jest.Dlatego właśnie wziął was dzisiaj, żebyście poznali Jennifer.– Nawet wymawianie tego słowa bolało.– W tej chwili macie dwa domy.Czy to nie wspaniale? – dodała pogodnie.– Tak – powiedział Paul.– I trzy samochody.Chciałbym, żeby Jennifer zawiozła mnie na obóz swoim samochodem!– Świetny pomysł – powiedziała Aisling z zaciśniętymi zębami.Mały renegat – pomyślała.–Macie tu fasolę.Nałożyła potrawę na jego talerz i zastanawiała się, czy już jest zbyt późno, żeby włożyć głową do piekarnika.Perspektywa Leo Murphego, dwóch irytujących chłopców i olśniewającej rywalki, mieszczącej się w rozmiarze trzydzieści osiem, właścicielki sportowego wozu, wzbudzającego podziw dzieci, to było już zbyt wiele do zniesienia dla jednej kobiety.11Jo powoli wygramoliła się z samochodu, zadowolona, że może wreszcie wyciągnąć nogi po długiej jeździe.Bolały ją plecy, a ramiona były zesztywniałe od stałego przekładania biegów, kiedy wyprzedzała wlokące się ciężarówki i autokary z turystami, kierując się meandrami na zachód.Dwie męczące godziny zajęło jej dotarcie do Longford, leżącego w połowie drogi pomiędzy Dublinem a rodzinnym miastem Jo na zachodzie.Wczasowicze kontemplujący czerwcowe słońce snuli się wzdłuż szosy przez całą drogę z Naas Road, podziwiając krowy, pola, na których pasły się owce i porośnięty bujną zielenią krajobraz.Piętnaście lat podróżowania z Dublina do Sligo sprawiło, że Jo stała się niewrażliwa na uroki szosy N4.Nie chciała przyglądać się krowom, więc kiedy tylko opuściła przedmieścia, nacisnęła na gaz i jechała, pragnąc jak najszybciej mieć już za sobą czterogodzinną podróż do Innisbhail.Mniej więcej w czasie przerwy na lunch, ściskanie w żołądku przypomniało jej, że musi się gdzieś zatrzymać, coś zjeść i zrobić przerwę w podróży.Jak masz urosnąć, jeśli nie pozwolisz mamie solidnie się najeść? – zapytała swego niewielkiego brzuszka, kiedy szła z parkingu do Longford Arms, masując jedną ręką bolący kark.Porządny lunch, czy tylko sandwicz? – zastanawiała się wchodząc do recepcji.Przystojny mężczyzna, stojący przy kontuarze powiódł za nią oczami, demonstrując swój podziw dla wysokiej brunetki o smukłych nogach w sukni z lejącego się materiału w kolorze szafranu.Widząc to kątem oka, Jo nie mogła się powstrzymać, aby nie odpowiedzieć zachęcającym uśmieszkiem.Następnie przypadkowo, jedną ręką, odrzuciła do tyłu swe loki i weszła do sali jadalnej, a jej suknia falowała wokół szczupłych, opalonych kostek.Nie mogła zawracać sobie teraz głowy facetami, ale przyjemnie było wiedzieć, że nie straciła swego kobiecego powabu.Wzmocniona dużą porcją sałatki z kurczakiem, ciastkiem serowym i energetyzującym drinkiem, około drugiej była w samochodzie, a pięć minut później wyprzedzała już samochody turystów.Przejeżdżając miasteczka i wioski, które znaczyły każdą podróż do domu od czasu, kiedy skończyła dziewiętnaście lat, Jo czuła, że narasta w niej podniecenie.Nie mogła zliczyć, ile razy jechała już tą trasą niecierpliwiąc się, kiedy wreszcie ujrzy matkę, Shane'a i Toma, mając im tyle nowego do opowiedzenia, ciekawa, co słychać u nich.Sama z pewnością ma dla nich pewną niezwykłą wiadomość.Zdecydowała się jednak powiedzieć im dopiero po przyjęciu urodzinowym Shane'a.Czterdzieści lat kończy się tylko raz – pomyślała i nie byłoby przyzwoicie zakłócać przyjęcia z niespodzianką szykowanego przez szwagierkę.Mary z wielkim przejęciem planowała je od tygodni, mając zamiar oznajmić o powiększeniu rodziny Ryanów.Jo zdecydowała, że powie tylko matce.Musi.Matka potrafiła domyślić się czegoś niezwykłego niemal w dwie sekundy, dlatego też od czasu, kiedy Jo dowiedziała się, że jest w ciąży, jedynie kilka razy pośpiesznie telefonowała z biura.Nie chodziło o to, że Laura Ryan zemdlałaby na wieść o tym, że jedyna jej córka jest w ciąży, zanim odprawią nad nią i narzeczonym ślubne czary-mary w wielkim kościele.Matka nigdy nie należała do osób, które obmawiały w tylnych ławkach kościoła przed mszą każdą biedną dziewczyninę, która była w ciąży, nie mając męża.Lecz Jo wiedziała także, co przeszła w życiu jej matka.Samotne wychowywanie trojga dzieci po śmierci ojca stanowiło ciężką przeprawę.Była zarówno rodzicem, jak i jedynym żywicielem czteroletniej Jo, siedmioletniego Toma i dziesięcioletniego Shane'a.Ponieważ Laura potrafiła poprowadzić małą farmę mleczną odziedziczoną po mężu, zdecydowała, że jej dzieciom nigdy niczego nie zabraknie.W ciężkich czasach sprzedawała jajka znoszone przez kury rasy Rhode Island Red i tłuste żółte masło, które ubijała co tydzień.Jo uwielbiała swoje zadanie polegające na zbieraniu rankiem i wieczorem jaj.W każdym gnieździe zostawiała jedno, dla zmylenia kur, żeby następnego dnia zniosły jajka w tym samym miejscu.Rodzeństwo Ryanów nie skończyło jeszcze trzynastu lat, kiedy każde z nich potrafiło doskonale prowadzić traktor, wiedzieli, jak pomóc krowie podczas porodu, a doić mogliby nawet przez sen.Kiedy Tom zdecydował się studiować weterynarię, Laura robiła na drutach ludowe bezrękawniki, sprzedawane w sklepie rzemieślniczym w Innibhail, by pomóc mu opłacać studia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]