[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Coraz wyraŸniej s³yszymy szczekanie psa i ha³as, sprawiany przez id¹cych przednamiludzi.S³yszymy, ¿e oddalaj¹ siê na po³udnie – przeszli trakt.Wówczas zbli¿amysiêku brzegowi lasu i tu zatrzymujemy siê.Znów widzimy przed sob¹ pola.A dozmierzchujeszcze 2 godziny.Nie idziemy ju¿ po raz drugi dooko³a po lesie, bo wiemy, ¿e spostrzeg¹ naszwybiegi zrobi¹ zasadzkê lub skieruj¹ ob³aw¹ w ty³, a s¹dz¹c z poprzednich strza³Ã³wkarabinowychi sprawionego ha³asu, maj¹ znaczne si³y.Zaczajamy siê w krzakach na skrajulasui czekamy.Mamy w pogotowiu granaty i rewolwery.Czas wlecze siênieskoñczenie.Do wieczora daleko.Po up³ywie godziny ob³awa obesz³a woko³o po lesie i znów zaczê³a siê zbli¿aæ kunam.Co parê minut rozlega³o siê szczekanie psa.– Ja tego skowra sprz¹tnê! ! – mówi Grabarz ze z³oœci¹.– Zaczekajcie tu.Wsuwarewolwery do kieszeni i odbiezpiecza 2 granaty.Potem idzie lasem naprzeciwzbli¿aj¹cychsiê ku nam ludziom.Przez kwadrans panuje cisza.Ob³awa jest coraz bli¿ej.Nagle rozlega siê wybuchgranatui przewala siê daleko po lesie.Drugi wybuch.Pies zamilk³.Zupe³nacisza.Potem zaczynaj¹ grzmieæ karabiny.Za parê minut zbli¿a siê ku nam Grabarz.– Trafi³eœ skowra? – pyta go Szczur.– Nie wiem.Ale oni zatrzymaj¹ siê napewno.Do zwierzchu jeszcze przesz³o godzina.Wychodzimy w pole.Nie mo¿na czekaæ wmiejscu,aby nie daæ siê otoczyæ.Szybko pod¹¿amy prostu ku czerniej¹cemu 4 wiorsty odnaslasowi.Gdy przemierzyliœmy trzeci¹ czêœæ tej drogi, z ty³u rozleg³y siêstrza³y.Obejrza³em siê.Polem biegli za nami ¿o³nierze z karabinami w rêkach i,zatrzymuj¹csiê od czasu do czasu, strzelali do nas.Poszliœmy jeszcze prêdzej.W po³owie naszej drogi le¿a³a wieœ.Chc¹c skróciæ sobie drogê, aby mieæ równeszansez naszymi przeœladowcami, którzy na pewno pójd¹ przez wieœ, weszliœmy w w¹sk¹,ton¹c¹w b³ocie ulicê.Broni nie chowaliœmy.Mieliœmy w rêkach granaty i rewolwery.Poœrodku wsi sta³ t³um ludzi.Jakieœ zebranie.T³um otacza³ wóz, na kt órym sta³jaki œ mê¿czyzna i, o¿ywienie gestykuluj¹c rêkami, przemawia³ do nich.Naglektoœz t³umu dostrzeg³ nas.Coœ krzykn¹³.Wszystkie spojrzenia skierowa³y siê wnasz¹stronê.Nie zwracaj¹c na to uwagi, szybko pod¹¿aliœmy naprzód.Wtem mê¿czyzna,któryprzemawia³ do zebranych na ulicy ludzi, zeskoczy³ z wozu i pobieg³ na pobliskiepodwórko.Szczur przeraŸliwie krzykn¹³:– Trzymaj! ! Grabarz kilka razy gwizdn¹³ na palcach.T³um zacz¹³ topnieæ.Ludzierozbiegali siê na wszystkie strony.Id¹c dalej pust¹ ulic¹ widzieliœmy tylko,gdzieniegdzie,ukradkiem wygl¹daj¹cych z okien mieszkañ i zza rogów cha³up, ludzi.Wypadliœmy na drugi koniec wsi i poszliœmy na prze³aj przez pola.Z dalanieustannierozbrzmiewa³y strza³y œcigaj¹cych nas ¿o³nierzy.Chcieli w ten sposóbzaalarmowaæludnoœæ wsi, aby nas œcigano, lecz narobili jeszcze wiêkszego pop³ochu iosi¹gnêlijedynie to, ¿e ch³opi siê pochowali, gdzie kto móg³.Wreszcie dotarliœmy do lasu, który zalega³y ju¿ wieczorne cienie.– Mo¿emyzaczekaætu na nich – powiedzia³ Grabarz, siadaj¹c na œciêtym pniu brzozy.– Widzê, ¿eimbardzo pilno do piek³a.Teraz ju¿ nikt z nas nie mo¿e swobodnie siê pokazaæ w miasteczku.Idziemy tamnajczêœciejwszyscy razem i tylko wieczorami.Szczur przemyka siê do mieszkañ swychinformatorówi zbiera od nich wiadomoœci o pracy powstañców, o ró¿nych zajœciach na granicy,pograniczui w miasteczku.Potem idziemy razem do sklepów i kupujemy potrzebne nam rzeczy.Parêrazy poznawano nas, lecz nikt nie œmia³ wejœæ nam w drogê lub donieœænatychmiastna policjê.A póŸniej wymykaliœmy siê z miasteczka i szliœmy na melinê dogorzelniw PomorszczyŸnie lub w okoliczne lasy.czêœciej w lasy – tam by³onajbezpieczniej.Znów straciliœmy par¹ dni na zebranie i przeniesienie do pasera ukrytych wró¿nychmiejscach towarów.Zarobiliœmy sporo.Pieni¹dze mnie ju¿ nie ciesz¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]