[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ty i ja.- Robisz się coraz bardziej zarozumiały.- Dlatego mnie kochasz - powiedział, wpatrując się w ich bliźniacze odbicie w lustrze.- Czyja staję się coraz bardziej podobny do ciebie, czy ty do mnie? - Ani jedno, ani drugie.- Czy widziałaś dwie twarze bardziej do siebie podobne?Uśmiechnęła się.Rzeczywiście byli do siebie niezwykle podobni.Chłopięca smukłość w połączeniu z regularnymi rysami dziewczęcej twarzy budziła zachwyt i uwielbienie.Największą przyjemność sprawiał Jo-Beth spacer pod rękę z bratem - wiedziała, że obok kroczy towarzysz, o którym mogłaby marzyć każda dziewczyna i że on myśli podobnie.Oglądano się za nimi nawet na deptaku weneckim, rojnym od wymalowanych piękności.Jednak od kilku miesięcy już nie wychodzili razem.Ona do późna pracowała w Barze Hamburgerowym, a on przebywał z kolegami z plażowej raczki: Seanem, Andym i innymi.Jo-Beth brakowało tej bliskości.- Czy ostatnio nie czułaś się trochę dziwnie? - zapytał ni z tego ni z owego.- Jak to - dziwnie?- Sam nie wiem.Chyba tylko ja mam takie uczucie - jakby wszystko się kończyło.- Już prawie lato.Wszystko dopiero się zaczyna.- No tak.wiem.Ale Andy wyjechał na studia, krzyżyk na drogę.Sean znalazł sobie dziewczynę w Los Angeles, są ze sobą naprawdę blisko.Sam już nie wiem.Zostałem sam i na coś czekam, tylko nie wiem na co.- Więc przestań czekać.- Jak to?- Wyjedź gdzieś.- Chciałbym, ale.- przyjrzał się badawczo jej twarzy w lustrze.Ty naprawdę.nie czujesz nic dziwnego?Odwzajemniła jego spojrzenie, niepewna, czy przyznać się do snów, w których unosiła ją fala, a całe jej dawne życie machało do niej z brzegu na pożegnanie.Ale jeśli nie Tommy'emu, którego kochała najbardziej ze wszystkich istot i najbardziej mu ufała - to komu to powie?- No dobrze powiedziała.- Rzeczywiście mam takie uczucie.- Jakie?Wzruszyła ramieniem:- Nie wiem, może ja też czekam.- Ale czy wiesz, na co?- Nie.- To tak jak ja.- Przecież jesteśmy bliźniętami.***Jadąc do Pasażu Handlowego, rozmyślała nad tą rozmową z Tommy-Rayem.Jak zwykle.Tommy wypowiedział na głos ich wspólne odczucia.Te ostatnie tygodnie były pełne oczekiwania.Coś wkrótce się wydarzy.Przeczuwała to w snach.Czuła to w kościach.Miała tylko nadzieję, że stanie się to szybko, ponieważ jej obecne życie - matka.Grove, praca w barze - zbliżało się do punktu, kiedy Jo-Beth zaczynała tracić panowanie nad sobą.Obecnie trwał wyścig między zaworem bezpieczeństwa, odcinającym wybuch jej niecierpliwości, i tym czymś, co nadchodziło.Jeśli to nie nadejdzie do lata (cokolwiek to było, niech by nawet coś zupełnie nieprawdopodobnego), wtedy sama wyruszy na poszukiwania.***Jak Howie zdążył się zorientować, w tym mieście niewielu ludzi poruszało się pieszo.W czasie spaceru w górę i w dół wzgórza - który zabrał mu trzy kwadranse - naliczył tylko pięciu przechodniów, przy czym wszyscy prowadzili - za rękę czy na smyczy - dzieci albo psy, co tłumaczyło ich szczególne zachowanie.Chociaż ta pierwsza wyprawa nie była zbyt daleka zaprowadziła go jednak do niezłego punktu widokowego, skąd mógł rozeznać się nieco w położeniu miasta.Zaostrzyła także jego apetyt.Hamburger dla szaleńca - pomyślał i spośród barów i restauracji Pasażu wybrał Bar Hamburgerowy Butricka.Bar był niewielki: najwyżej połowa stolików była zajęta.Siadł przy stole pod oknem, otworzył zniszczony egzemplarz Siddarthy Hessego i zaczął się od nowa zmagać z niemieckim tekstem.Książka należała kiedyś do jego matki, czytywała ją wielokrotnie, jednak nie przypominał sobie, żeby powiedziała choć słowo w języku, który najwyraźniej świetnie znała.Howie nie znał niemieckiego.Lektura tej książki była jak bezgłośne jąkanie; zmagał się z treścią słów i wychwytywał z nich odrobinę znaczenia, by znów się zgubić.- Podać coś do picia? zapytała kelnerka.Już miał zamówić colę, gdy nagle w jego życiu wszystko się zmieniło.Jo-Beth przekroczyła próg baru Butricka, podobnie jak to czyniła trzy wieczory w tygodniu przez ostatnie siedem miesięcy, ale dziś było tak.jakby wszystkie jej poprzednie wejścia były próbą przed tym obecnym: przed tym obrotem głowy: tym zderzeniem jej oczu z oczyma młodego mężczyzny przy stoliku numer pięć.Ogarnęła go całego jednym spojrzeniem.Usta miał półotwarte, nosił okulary w złoconej oprawie: w ręku trzymał książkę.Nie znała nazwiska właściciela tej książki, nie mogła go znać.Nigdy przedtem go nie widziała.Jednak wyraz jego twarzy świadczył, że ją rozpoznaje: wiedziała, że sama patrzy na niego w ten sam sposób.Zobaczyć tę twarz, to jakby się urodzić, pomyślał.Wyjść z zacisznego miejsca w świat przygód, które zapierają dech w piersiach.W całym tym świecie nie było nic piękniejszego od miękkiego wygięcia jej warg, gdy uśmiechnęła się do niego.Wciąż się do niego uśmiechała, jak zwykła flirciara.Przestań, powiedziała sobie, patrz w inną stronę.Pomyśli, że to jakaś wariatka, że tak wlepia w niego oczy.Ale przecież on też się we mnie wpatruje."Nie odwrócę oczu, dopóki on na mnie patrzy".".dopóki on na mnie patrzy."- Jo-Beth! - dobiegło wołanie z kuchni.Zamrugała oczami.- Pan zamawiał colę? - zapytała kelnerka.Jo-Beth zerknęła w stronę kuchni - musiała iść, wołał ją Murray - ale zaraz wróci do tego chłopca z książką.Wciąż nie odrywał od niej oczu.- Tak - usłyszała jego głos.Wiedziała, że to odnosiło się do niej.Mówił: "Tak, idź, ja stąd nie odejdę".Kiwnęła głową i odeszła.Całe to spotkanie trwało może pięć sekund, ale obydwoje wciąż drżeli.W kuchni Murray jak zwykle odgrywał rolę męczennika.- Gdzieś była?- Spóźniłam się dwie minuty, Murray.- Według mojego zegarka - dziesięć.W tamtym kącie siedzą trzy osoby.To twój stolik.- Już wkładam fartuch.- Pośpiesz się.Howie obserwował drzwi kuchni, czekając na jej powrót.Zapomniał o Siddarthy.Kiedy się znów pokazała, nie spojrzała w jego stronę, ale podeszła do stolika w odległym kącie restauracji.Fakt, że na niego nie spojrzała, nie sprawił mu przykrości.Doszli do porozumienia podczas tamtej pierwszej wymiany spojrzeń.Poczeka całą noc i cały następny dzień, jeśli będzie trzeba, aż ona skończy pracę i znów na niego spojrzy.W ciemnościach pod Palomo Grove, ci, którzy spowodowali narodziny tych dwojga dzieci, wciąż trwali w zwarciu, jak wtedy, gdy po raz pierwszy spadli na ziemię; żaden nie zwolnił uścisku, w obawie, by tamten drugi nie wydostał się na wolność
[ Pobierz całość w formacie PDF ]