[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Buvat siadał na brzeżku krzesła, a nogi trzymał pod takim kątem, że nie sposób było poznać, czy siedzi, czy też stoi, potem jednak rozsiadał się wygodniej, wsuwał laskę między kolana, kapelusz kładł na podłodze i przyjmował nareszcie właściwą pozycję.Tego wieczora posiedzenie nie miało być krótkie: na stole czekało trzydzieści, może czterdzieści rozmaitych wierszy, czyli niemal połowa tomu poezji do skatalogowania.Ksiądz Chaulieu zaczął je wymieniać jeden po drugim w ustalonej kolejności, a Buvat opatrywał je numerami.Skończywszy tę wstępną robotę zacny ksiądz, który nie mógł już sam pisać – lokajczyk służył mu za sekretarza i pisał pod jego dyktando – zabrał się wraz z Buvatem do korekty metrycznej i ortograficznej każdego egzemplarza; Buvat weryfikował je w miarę, jak ksiądz recytował wiersze z pamięci.A że księdza to nie nudziło, Buvat zaś nie miał prawa się nudzić, ani się obejrzeli, jak zegar wybił godzinę jedenastą, choć byli pewni, że jest dopiero dziewiąta.Pracowali akurat nad ostatnim utworem; Buvat zerwał się, przerażony tym, że wróci do domu o tak późnej porze: po raz pierwszy mu się to zdarzało.Zwinął manuskrypt, przewiązał go różową wstążką, która była zapewne własnością panny de Launay, wsunął go do kieszeni, wziął laskę, podniósł kapelusz i opuścił księdza de Chaulieu skracając, jak to tylko było możliwe, ceremoniał pożegnania.Na domiar złego nie oświecał miasta ani jeden promyk księżyca, chmury zasnuwały niebo.Buvat zmartwił się srodze, iż nie ma przy sobie bodaj dwóch su, by przeprawić się promem, który wówczas przystawał tam, gdzie obecnie jest most des Arts; wyjaśniliśmy już czytelnikowi teorię Buvata na temat pieniędzy w kieszeni; musiał więc nadłożyć drogi, jak zrobił to uprzednio idąc bulwarem Conti i przez Pont-Neuf, ulicą du Coq i ulicą Saint-Honore.Wszędzie, jak dotąd, panował spokój; minąwszy statuę Henryka IV, o której istnieniu, a zwłaszcza usytuowaniu, całkiem zapomniał i która napędziła mu porządnego stracha, przechodził właśnie o pięćdziesiąt kroków dalej koło Samaritaine, gdy zegar nagle wydzwonił wpół do dwunastej; Buvat doznał potężnego wstrząsu, choć przecież nie groziło mu nic złego.Dotarł na ulicę des Bons-Enfants i tu stwierdził, że coś się dokoła odmienia.Wąska, długa ulica, oświetlona jedynie pełgającym blaskiem dwóch latarni, nie budziła zaufania, ponadto w przerażonych oczach Buvata nabierała szczególnego wyglądu.Nie wiedział doprawdy, czy śni, czy jest przytomny, czy majaczy, czy też może pod wpływem cygańskich czarów doznaje fantastycznych wizji? Ulica bowiem zdawała się poruszać: jakieś słupy zagradzały mu drogę, we wnękach i bramach rozlegały się szepty, czyjeś postacie niby cienie przesuwały się z jednej strony ulicy na drugą; przed budynkiem numer 24 Buvat znalazł się, jak to już powiedzieliśmy, na wprost kawalera i kapitana.D’Harmental, który swego sąsiada rozpoznał, powstrzymał gwałtowny odruch Roquefinette’a i kazał Buvatowi szybko iść dalej.Buvat nie dał sobie dwa razy powtarzać tej zachęty i drobnym kroczkiem popędził przed siebie; dotarł tak do placu des Victoires, na ulicę du Mail, do Montmartre’u i dopiero na ulicy du Temps-Perdu, w domu numer 4, poczuł się bezpieczny, gdy zamknął i zaryglował za sobą drzwi wejściowe.W sieni zatrzymał się i przez chwilę oddychał ciężko, zapalając od lampki oliwnej swoją świeczkę cienką jak ogon szczura; wreszcie zaczął wspinać się po schodach.Wtedy nastąpiła reakcja na niedawne przeżycia; z trudem przezwyciężał drżenie nóg i z ledwością wszedł na górę.Batylda była sama; w miarę jak robiło się coraz później, coraz bardziej się niepokoiła.Do siódmej widziała światło w pokoju d’Harmentala, lecz zaraz potem światło zgasło, godzina mijała za godziną, a okno wciąż było ciemne.Dwa zajęcia wypełniały jej czas: to wpatrywała się w okno sąsiada, by sprawdzić, czy nie wrócił, to znów klękała przed krucyfiksem, gdzie modliła się co wieczór.Słyszała, jak kolejno wydzwania godzina dziewiąta, dziesiąta, jedenasta, wpół do dwunastej; słyszała też zamierające odgłosy uliczne, które tonęły w nieokreślonym, głuchym pogłosie, jakby w oddechu uśpionego miasta; i nic nie wskazywało na to, czy młodzieniec, który nazwał się jej bratem, nadal jest w niebezpieczeństwie, czy też zdołał go uniknąć.Pozostawała tedy w swoim pokoju, nie oświetlonym, by nikt nie zauważył, że jeszcze czuwa; po raz dziesiąty chyba klęczała przed krucyfiksem, kiedy otworzyły się drzwi i stanął w nich Buvat z zapaloną świecą w ręku, tak blady i wystraszony, że odgadła natychmiast, iż spotkało go coś złego; zerwała się więc, jakkolwiek głęboko przejęta obawą o kogoś innego, i podbiegła do opiekuna, by rozpytać, co się przydarzyło.Niełatwo jednak było zmusić Buvata do mówienia; w tym stanie, w jakim się znajdował, porażenie przeniosło się z jego kończyn na mózg i język, paraliżując je tak, jak poprzednio nogi.A jednak, kiedy siadł w swoim olbrzymim fotelu, kiedy przetarł czoło chusteczką, kiedy, dygocząc jeszcze, obrócił się parę razy ku drzwiom, by upewnić się, czy straszliwe zjawy z ulicy des Bons-Enfants nie ścigają go i nie dopadną tutaj, opowiedział jąkając się o swej przygodzie: jak banda złodziei zatrzymała go na ulicy des Bons-Enfants, jak zastępca ich prowodyra, człek okrutny, prawie na sześć stóp wysoki, chciał go zabić i jak nadszedł kapitan, który ocalił mu życie.Batylda słuchała w skupieniu, po pierwsze dlatego, że bardzo kochała swojego opiekuna, a jego stan wskazywał wyraźnie, iż tak czy owak przeżył straszliwy wstrząs; ponadto zaś nic, co działo się tej nocy, nie mogło jej być obojętne; przyszło jej na myśl, choć rzecz ta wydawała się dziwna, że piękny młodzian może mieć coś wspólnego ze sceną, w której Buvat odegrał pewną rolę, i spytała poczciwca, czy zdążył przyjrzeć się kapitanowi, co nadbiegłszy z pomocą uratował mu życie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl