[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziœ tu bêdziecie spaæ.- Dziêkujê.Bêdziemy tu bezpieczni, prawda?- Tak.Bóg pana ochroni.Niech pan siê pomodli.Od tej chwili Nate chcia³by modliæ siê jak kaznodzieja.Najbardziej nie­pokoi³ago bliskoœæ rzeki.Oczami wyobraŸni widzia³ anakondê wœlizguj¹c¹ siê donamiotu.- Modli siê pan, prawda, panie O’Riley?- Proszê mówiæ mi Nate.Tak, modlê siê.- Jest pan Irlandczykiem?- Jestem mieszañcem.Najbardziej Niemcem.Chyba mój ojciec mia³ ir­landzkichprzodków.Nigdy nie interesowa³a mnie historia rodziny.- Do jakiego koœcio³a nale¿ysz?- Do episkopalnego.- Katolicki, luterañski, episkopalny, co za ró¿nica.Natenie widzia³ wnêtrza koœcio³a od swego drugiego œlubu.Wola³ pomin¹æ sprawy swojego ¿ycia duchowego.Teologia nie nale¿a³a do jegomocnych stron i nie chcia³ o tym dyskutowaæ z misjonark¹.Umilk³a, jak zwykle.Zmieni³ tory rozmowy.- Czy to przyjaŸni Indianie?- Raczej tak.Ipica nie s¹ wojownikami, ale nie ufaj¹ bia³ym.- A tobie?- Jestem tu od jedenastu lat.Zaakceptowali mnie.- Ile czasu to trwa³o?- Mia³am szczêœcie, poniewa¿ przede mn¹ by³a tu ju¿ para misjonarzy.Nauczylisiê jêzyka Indian i przet³umaczyli Nowy Testament.Poza tym je­stem lekarzem.Szybko nawi¹za³am przyjaŸnie, pomagaj¹c kobietom przy porodach.- Odnios³em wra¿enie, ¿e dobrze mówisz po portugalsku.- Pos³ugujê siê nim biegle.Mówiê równie¿ po hiszpañsku, w jêzyku Ipica iMachiguenga.- Co to takiego?- Machiguenga to tubylcy zamieszkuj¹cy góry Peru.Spêdzi³am tam szeœæ lat.Kiedy siê zaznajomi³am z jêzykiem na tyle, ¿e mog³am siê swobodnieporozumiewaæ, ewakuowano mnie.- Dlaczego?- Partyzanci.Zupe³nie jakby wê¿e, aligatory, choroby i powodzie nie wystarczy³y.- Porwano dwóch misjonarzy z wioski niedaleko od mojej.Ale Bóg ura­towa³ ich.Wypuszczono ich po czterech latach, ca³ych i zdrowych.- A tu s¹ partyzanci?- Nie.To Brazylia.Ludzie s¹ bardzo spokojni.Jest trochê handlarzynar­kotyków, ale nie zapêdzaj¹ siê a¿ tak g³êboko w Pantanal.- Doszliœmy do interesuj¹cego miejsca.Jak daleko st¹d p³ynie rzeka Pa­ragwaj?- O tej porze roku o osiem godzin drogi.- Brazylijskich godzin?Uœmiechnê³a siê.- Nauczy³eœ siê, ¿e czas biegnie tu wolniej.Osiem do dziesiêciu godzin czasuamerykañskiego.- Pirog¹?- Tak siê przemieszczamy.Kiedyœ mia³am ³Ã³dŸ z silnikiem, ale by³a sta­ra i wkoñcu siê rozpad³a.- A jakby siê p³ynê³o ³odzi¹ motorow¹, ile czasu zajê³aby podró¿?- Oko³o piêciu godzin.To pora deszczowa i ³atwo zab³¹dziæ.- Tego te¿ siê nauczy³em.- Rzeki siê zlewaj¹.Kiedy bêdziecie odp³ywaæ, przyda wam siê jeden z rybaków.Bez przewodnika nie znajdziecie Paragwaju.- A ty wyruszasz st¹d raz do roku?- Tak, ale ja wyp³ywam w porze suchej, w sierpniu.Wtedy jest ch³od­niej, niema tylu moskitów.- Podró¿ujesz sama?- Nie.Zabieram Lako, mojego indiañskiego przyjaciela, który p³ynie ze mn¹ naParagwaj.Pirog¹ zabiera to oko³o szeœciu godzin przy niskim pozio­mie wody.Czekam na statek i docieram do Corumby.Jestem tam kilka dni, za³atwiaminteresy, potem ³apiê statek z powrotem.Nate pomyœla³ o tym, jak niewiele statków widzia³ na Paragwaju.- Wszystko jedno, jaki statek?- Zazwyczaj statek do przewozu byd³a.Kapitanowie chêtnie zabieraj¹ pasa¿erów.Podró¿uje pirog¹, poniewa¿ jej stara ³Ã³dka siê rozpad³a.Zabiera siê na statkiz byd³em, ¿eby odwiedziæ Corumbê i jest to jej jedyny kontakt z cy­wilizacj¹.Jak zmieni¹ j¹ pieni¹dze? Nate nie umia³ sobie odpowiedzieæ.Powie jej jutro, kiedy bêdzie ch³odniej, kiedy bêdzie wypoczêty, naje­dzony ibêd¹ mieli du¿o czasu na rozmowy o wa¿nych sprawach.Na skraju wioski pojawi³ysiê jakieœ postacie.Nadchodzi³a grupa mê¿czyzn.- Ju¿ s¹ - powiedzia³a.- Jemy kolacjê przed zapadniêciem zmroku, po­temidziemy spaæ.- Przypuszczam, ¿e póŸniej nie ma tu co robiæ.- Nic, o czym moglibyœmy podyskutowaæ - odpar³a szybko i by³o to za­bawne.Jevy przyszed³ z Indianami.Jeden z nich wrêczy³ Rachel ma³y kwadra­towykoszyk.Poda³a go Nate’owi, a ten wyj¹³ z niego ma³y bochenek twar­degochleba.- To maniok - wyjaœni³a.- Nasze podstawowe po¿ywienie.I najwyraŸniej ich jedyne po¿ywienie, przynajmniej na ten posi³ek.Natezaczyna³ drugi bochenek, kiedy do³¹czyli do nich Indianie z pierwszej wio­ski.Przynieœli namiot, moskitierê, koce i butelki wody z ³odzi.- Tu spêdzimy noc - poinformowa³ Jevy’ego.- Kto tak powiedzia³?- To najlepsze miejsce - wtr¹ci³a Rachel.- Zaproponowa³abym wam noc­leg wwiosce, ale wódz musi siê najpierw zgodziæ na wizytê bia³ych ludzi.- To znaczy moj¹ - powiedzia³ Nate.- Tak.- A jego nie? - wskaza³ na Jevy’ego.- On przyszed³ po po¿ywienie, nie ¿eby spaæ.Te zasady s¹ nieco skom­plikowane.Nate uzna³ to za zabawne - prymitywne ludy maj¹ jeszcze przed sob¹ odkrycieubrañ, ale postêpuj¹ zgodnie ze skomplikowanym systemem za­sad.- Chcia³bym wyp³yn¹æ jutro przed po³udniem - zwróci³ siê do Rachel.- To równie¿ bêdzie zale¿a³o od wodza.- To znaczy, ¿e nie mo¿emy wyjechaæ, kiedy bêdziemy chcieli?- Wyjedziecie, kiedy on powie, ¿e mo¿ecie wyjechaæ.Nie martw siê.- Jesteœ w bliskich stosunkach z wodzem?- Dobrze siê rozumiemy.Wys³a³a Indian z powrotem do wioski.S³oñce znik³o za górami.Cienie od lasuobjê³y ludzi d³ugimi mackami.Przez kilka minut Rachel patrzy³a, jak Jevy i Nate mocuj¹ siê z namiotem.Zwiniêty wygl¹da³ na ma³y, po roz³o¿eniu okaza³ siê niewiele wiêkszy [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl