[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Igorku…Więcej nie zdążyła powiedzieć, gdyż Liadow pchnął ją mocno do przodu.Dziewczyna, chcąc utrzymać się na nogach, szybko przebierała nogami i wpadła prosto na Igora.Razem stoczyli się po schodkach do umywalni, przy czym upadli tak nieszczęśliwie, że młodzieniec mocno uderzył się w łokieć.Zawył z bólu i zwinął się obok nieruchomego Majoranskiego.Wiera leżała na plecach i z trudem oddychała.Liadow był najwidoczniej szczęśliwy, że może decydować o życiu lub śmierci swych jeńców.Być może zawsze marzył o czymś takim, tylko los nie dał mu do tej pory podobnej okazji.— Leżeć! — krzyknął do obojga.— Nie ruszać się, mówię! Trącił potem czubkiem buta leżącego kolegę.— A pan czemu leży? Jeszcze się pan przeziębi, doktorze! Majoranski szybko usiadł, jakby tylko czekał na taki rozwój wypadków.— Niech pan wstanie — polecił Liadow.Głos zabrzmiał głucho zza opuszczonej osłony.— Poco?— Proszę zerwać plombę z baniaka.— Panu to łatwiej pójdzie.— Może i łatwiej, ale teraz muszę pilnować te urocze dzieci, które przypadkiem się na nas natknęły.Prawda, że przypadkiem?— Prawda — potwierdził Igor.Mówienie sprawiało mu także ból.— Nie wierzę wam ani trochę! — zaśmiał się Liadow.Śmiał się wesoło, był uroczo radosny.Można było pójść za nim szturmować Oczaków albo nawet na Diabelski Most.— No!Majoranski niemal znowu padł od niespodziewanego kopniaka, lecz zamiast tego pobiegł na miękkich nogach w stronę bańki.Wiera usiłowała wstać.— Najpierw połamię ci ręce — zagroził Liadow, znacząco machając krótkim łomem.— W szkole byłem niezłym zapaśnikiem.— No, szybciej! — krzyczał Liadow do starszego kolegi.— Nic ci nie grozi.Musisz tylko wykręcić gwint.Zaczynaj!Majoranski poruszał się jak posłuszny automat.Sennym ruchem odszukał rzeczony gwint i począł go odkręcać.— Zaczekaj! Wyciecze za szybko! — zawołał znowu biolog.— Zaraz ci pomogę.Trzema susami pokonał odległość, dopadł bańki i zawołał:— Pchamy!Pchnęli ja obaj silnie, aż potoczyła się do sita w podłodze.Igor ujrzał jak tłusta, gęsta, podobna do oliwy ciecz zaczęła wlewać się do otworu odpływowego.Wiera natomiast wykorzystała moment, kiedy uwaga Liadowa była zajęta czymś innym.Prędko zerwała się na nogi i rzuciła ku drzwiom.— Dokąd! — ryknął Liadow.— Zabiję cię, dziwko!Wyskoczywszy na zewnątrz, dziewczyna naparła całym ciałem na drzwi, które zaczęły się stosunkowo szybko zamykać.Liadow rzucił w nią łomem, który nie trafił, odbijając się od ściany.Drzwi ze szczękiem się zatrzasnęły.Rozdział siedemnastyGarik GagarinWujek Misza znalazł na mapie Zichany i stwierdził, że w jednym z nich, najprawdopodobniej w Instytucie Naukowo — Badawczym, zamkniętym trzy lata temu z powodu braku finansów, mogą znajdować się nasi znajomi.Potem puknął się w głowę.— Ależ ze mnie stary dureń.Dlaczego nie zauważyłem tego wcześniej?Wskazał na mapę.— Zobacz — powiedział do mnie — wszystko obejrzeliśmy, zastanawialiśmy się i niemal wyłaziliśmy przy tym ze skóry, a nie widzieliśmy tego, co trzeba.Palec wskazujący z równo przyciętym paznokciem zatrzymał się na maleńkiej nazwie: „Sowchoz im.Maksyma Gorkiego”.— To nasza Maksimowka?— Dokładnie.Polecieliśmy śmigłowcem bez oznakowań, choć myślałem, że może ich nie zauważyłem w ciemności.Kiedy jednak wylądowaliśmy w Bołogoje możliwie najbliżej stacji było na tyle widno, iż mogłem stwierdzić z całą pewnością brak jakichkolwiek oznaczeń, nawet jednej czerwonej gwiazdki na kadłubie.Znaleźliśmy porucznika Swieczkina w ciągu dosłownie trzech minut.Milicjant przyznał się, że choć przekazał kopertę z pieniędzmi, to jednak nie śledził dalej przybysza, był bowiem niezmiernie zajęty.Wujek Misza zwrócił mu dług.Po chytrej minie oficera można się było zorientować, że trochę powiększył sumę przekazaną Igorowi.Nie dowiedziawszy się zbyt wiele od porucznika, wybiegliśmy na plac przed dworcem.Tam lepiej nam się powiodło.W pobliżu stało parę samochodów.Pierwszy z brzegu kierowca przyznał się nam, że dopiero co, całkiem niedawno, odwoził klientów do Zichanów 1.Nie wiedział, dokąd poszli dalej.Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy trasą wyznaczoną przez Igora i jego nieznajomą towarzyszkę, która wynajęła samochód.Cóż to była za dziewczyna? Zapewne Lusia… Zaraz jednak wyczułem, że to nie ona.Czasami trudno wyjaśnić, w jaki sposób pracuje moja intuicja, lecz uruchamia się ona mimo woli, co bardzo denerwuje profesora Mirskiego, który bada mnie w każdą środę rano.Wolałby, abym działał jak maszyna.— Tutaj ich wysadziłem — oznajmił kierowca.— Dalej poszli pieszo.Na pożegnanie odważyłem się jeszcze zapytać:— Był tutaj ktoś jeszcze?— Było takich dwóch — przyznał szofer.— Przyjechali autobusem nr 72.Jednego znałem z widzenia, był tu jakieś pięć lat temu.Nazwisko miał proste, takie typowo rosyjskie, coś jak Suworow albo Kutuzow.Wyczytałem w jego pamięci głęboko ukryte miano, którego sam nie był w stanie wyszperać.— Liadow? — spytałem.— No, właśnie mówię.Podobny do Suworowa, rozumiesz?Wychylił się z samochodu i pomachał za nami.— Przekażcie mu pozdrowienia od Benia Smurnego.Zapamiętasz?— Jasne.Wokół nas rozciągało się odpychające bezludzie.Nie takie, jak się zdarza na wsi w ciągu dnia, gdy ludzie pracują w polu albo na fermie, lecz całkiem martwe, z którego ludzie dawno uciekli.Wujek Misza prowadził mnie pewnym krokiem do miasta Zichany.— Nie ma sensu póki co iść do wojskowych.Wziąłem namiary z dowództwa na wypadek, gdyby zdarzyło się coś złego.Ich praca polega na dezaktywacji.Lepiej nie wprowadzać ich w tę sprawę zbyt szczegółowo.Zdążyłem przejrzeć dokumenty i zdzwonić się z paroma ludźmi.Według wszystkich danych na terytorium instytutu i miasteczka nie ma żadnych ukrytych składów broni.Pewien mądry człowiek powiedział mi jednak, że mogą się tam znajdować próbne pojemniki, służące nie do użytku wojennego, lecz do dalszych obserwacji naukowych.Tylko że nie w probówkach, a w baniach.— Po co ich tyle?— Teraz nikt nam już tego nie powie.Ukrytego skarbca strzeże się i czeka na zmiłowanie boże, aż rozwiąże problem jakaś wyższa siła.Dobrze idziemy?— Dobrze — odparłem bez zastanowienia.Wujek Misza zaśmiał się z satysfakcją.— Wiem, jak cię uruchomić, przybyszu — stwierdził.— Nie gniewaj się.Wszyscy jesteśmy przybyszami.Mogę być obcym przybyszem dla jakichś wieśniaków i nigdy nie wiadomo, między kim a kim istnieje większa przepaść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl