[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sąsiadował z pustym placem zasypanym butelkami i połamanymi cegłami.Z neseserem w dłoni i wyglądem nieprzystającym do takiego miejsca, Jeffrey wspiął się po schodach i wszedł do hotelu.Wnętrze było tej samej klasy co otoczenie.Umeblowanie hallu stanowiła wyświechtana kanapa i pół tuzina metalowych krzeseł.Jedyną dekoracją ścian był automat telefoniczny.Na drzwiach windy wisiał w poprzek napis NIECZYNNE.Ciężkie drzwi ze zbrojoną szybą prowadziły na klatkę schodową.Podszedł ze ściśniętym żołądkiem do recepcji.Nędznie ubrany mężczyzna około sześćdziesiątki rzucił podejrzliwe spojrzenie zza kontuaru.Do Essex tylko handlarze narkotyków wchodzili z torbami.Recepcjonista wpatrywał się w mały ekran czarnobiałego telewizora wyposażonego w przestarzałą antenę sterczącą jak uszy królika.Jego włosy były w nieładzie, a twarz pokrywał trzydniowy zarost.Na koszuli wisiał krawat, na dole poplamiony sosem.– W czym mogę pomóc? – spytał.Wydawało się, że pomoc była ostatnią rzeczą, jaką mógł zaoferować.– Chciałbym dostać pokój.– Czy dokonano rezerwacji?Jeffrey podejrzewał, że kpi.Rezerwacja w domu noclegowym jak ten? Ale nie chciał go urazić.Postanowił prowadzić grę dalej.– Nie, nie rezerwowałem.– Stawki wynoszą dziesięć dolarów za godzinę lub dwadzieścia pięć za noc.– A dwie noce?– Pięćdziesiąt dolarów plus stawka z góry.Jeffrey wpisał się do książki meldunkowej jako Richard Bard.Dał recepcjoniście resztę, którą otrzymał od taksówkarza, dodał piątkę i kilka jednodolarówek z portmonetki.Dostał klucz z przymocowaną łańcuszkiem plakietą, na której wyryto numer – 5F.Kręcone schody stanowiły pierwszą i ostatnią aluzję, że budynek ten był kiedyś elegancki.Trepy stopni wykonano z białego marmuru, teraz zabrudzonego i zniszczonego.Wykutą z żelaza balustradę ozdabiały dekoracyjne świderki i zakrętasy.Okna pokoju wychodziły na ulicę.Jedyne oświetlenie pochodziło od czerwonego światła neonu nad wejściem, cztery piętra niżej.Po zapaleniu światła przyjrzał się swojemu nowemu mieszkaniu.Ściany nie były od wieków odnawiane.To, co kiedyś było farbą, odpadało płatami.Trudno było z całym przekonaniem ustalić jej kolor, wydawało się, że oscylował między szarym a zielonym.Skąpe umeblowanie składało się z pojedynczego łóżka, nocnej szafki, lampki bez abażura, karcianego stolika i jednego drewnianego krzesła.Kordonkową narzutę pokrywały zielonkawe plamy.Do łazienki prowadziły drzwi z cienkiej sklejki.Wahał się przez chwilę, czy wejść, ale czy miał inny wybór? Podjął najlepszą, jedyną decyzję w swoim kłopotliwym położeniu i wprowadził ją w życie.Przekroczył próg i zamknął drzwi na klucz.Tym razem rzeczywiście sięgnął dna.Głębiej już nie mógł się pogrążyć.Położył się w poprzek łóżka, trzymając stopy na podłodze.Dopóki nie dotknął plecami materaca, nie zdawał sobie sprawy ze swojego wyczerpania.Nie miał czasu na sen.Musiał opracować strategię działania.Najpierw kilka telefonów.Ponieważ ten podły hotel nie miał telefonów w pokojach, zmuszony był zejść do hallu.Wziął ze sobą neseser, nie chciał zostawiać go bez opieki nawet na chwilę.Recepcjonista z niechęcią oderwał się od gry drużyny Red Sox, by rozmienić pieniądze do automatu.Zadzwonił najpierw do Randolpha Binghama.Nie musiał być prawnikiem, aby zdawać sobie sprawę, jak bardzo potrzebował porady.Kiedy czekał na połączenie, frontowymi drzwiami weszła krostowata dziewczyna, ta sama, którą widział przez okno taksówki.Prowadziła ze sobą nerwowo wyglądającego, łysego mężczyznę z przytwierdzoną do klapy marynarki plakietką.„Cześć, jestem Harry”.Jeffrey odwrócił się tyłem do recepcjonisty, nie chciał przyglądać się zawieranej tam transakcji.Usłyszał w słuchawce znajomy, arystokratyczny głos Randolpha.– Wpadłem w tarapaty – powiedział bez przedstawiania.Adwokat natychmiast rozpoznał jego głos.W kilku zdaniach Jeffrey opowiedział mu, co zaszło.Niczego nie pominął, nawet zaatakowania Devlina w obecności policjanta i wynikającej z tego gonitwy po dworcu lotniczym.– Mój dobry Boże – zdołał wykrztusić Randolph, potem ze złością dodał – wiesz, że nie pomoże to w apelacji i będzie miało wpływ na sentencję.– Tyle wiem.Nie po to dzwonię, aby usłyszeć, że jestem w kłopotach.Nie liczyłem na poradę bez korzyści.Chcę wiedzieć, co możesz zrobić, żeby mi pomóc.– Hmm, zanim zrobię cokolwiek, musisz zmienić postępowanie.– Ale.– Żadnych ale.I tak doprowadziłeś do wyjątkowo ryzykownej pozycji w stosunku do sądu.– Jeżeli ujawnię się, czyż sąd nie odmówi, z największą przyjemnością, możliwości przebywania na wolności za kaucją?– Jeffrey, nie masz wyboru, nie możesz zrobić dokładnie nic więcej.Randolph mówił coś jeszcze.– Przepraszam – przerwał mu Jeffrey – ale nie jestem przygotowany na pójście do więzienia.Pod żadnym warunkiem.Proszę, rób, co tylko możesz.Odezwę się.Odwiesił słuchawkę.Nie miał pretensji do Randolpha.Przypominało to sytuację dobrze znaną z medycyny – pacjent nie chce słuchać proponowanych przez lekarza zaleceń.Trzymając wciąż rękę na słuchawce, odwrócił się w stronę recepcji.Chciał zobaczyć, czy ktoś nie podsłuchiwał rozmowy.Dziewczyna z facetem zniknęli na schodach, a recepcjonista znowu przykleił wzrok do mikroskopijnego telewizora.Na kanapie, kartkując gazetę, siedział mężczyzna wyglądający na siedemdziesiątkę.Wrzucił monetę do automatu.– Gdzie jesteś? – usłyszał głos Carol, gdy tylko wymamrotał stłumione „cześć”.– Jestem w Bostonie.Nie zamierzał powiedzieć nic szczególnego, ale czuł, że jest jej winien tę rozmowę.– Dlaczego nie powiedziałeś, że opuszczasz dom?Byłam przy tobie przez te wszystkie miesiące i tak mi za to dziękujesz? Obszukałam wszystko, zanim zorientowałam się, że nie ma samochodu.– Właśnie o samochodzie muszę porozmawiać.– Nie interesuje mnie twój samochód.– Carol, posłuchaj!Zwijając dłoń wokół mikrofonu, zniżył głos.– Samochód stoi na lotnisku, na centralnym parkingu.Kwit włożyłem do popielniczki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]