[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.IVLingard postawił latarnię na stole.Światło jej było bardzo marne.Opadł ciężko na skrzynię.Czuł się też przemęczony.Flanelowa jego koszula była otwarta u szyi.Biodra opasywał mu szeroki pas; kurtki na sobie nie miał.Przed nim stała pani Travers, prosta i wysoka, w jasnych jedwabiach, płótnach i muślinach swego egzotycznego stroju; końce szarfy zarzucone na głowę opadały jej na twarz; wyglądała wspaniale i tajemniczo.Z białej twarzy patrzyło jej gniewne spojrzenie.Lingard rzekł:- Czy pani także chce mię porzucić? Mówią pani, że już teraz zrobić pani tego nie może.- Nie myślałam wcale o porzuceniu pana; nie rozumiem, o co panu chodzi.Okazuje się, że jest masa rzeczy, których zrobić nie mogę.Czy nie byłoby lepiej, aby pan mi powiedział o czymś, co mogę zrobić? Czy pan sam zdaje sobie sprawę, czego pan chce ode mnie?- Pani może pozwolić mi na siebie patrzeć.Pani może mnie słuchać.Pani może do mnie mówić.- Powiem szczerze, że nigdy się od tego nie uchylałam, ile razy pan tego sobie życzył.Pan mnie doprowadził.- Ja panią doprowadziłem! - zawołał Lingard.- Ach, więc to była moja wina - rzekła bez gniewu.- Widocznie musiało mi się przywidzieć, że to pan przybył do mnie wśród ciemności z tym opowiadaniem o swoim niebywałym życiu.Czyż mogłam pana wtedy odprawić?- Gdybyż tak się stało! Dlaczego pani tego nie zrobiła?- Czy pan chce, abym panu odpowiedziała, że nie mogłam panu się oprzeć? Jakże mogłam pana odesłać? A pan! Dlaczego pan wrócił do mnie wówczas, pokazując mi serce jak na dłoni?Upłynął pewien czas, nim Lingard zaczął mówić urywanymi zdaniami:- Nie namyślałem się ani chwili.Byłem rozżalony.Nie myślałem o was jako o ludziach z wyższej sfery.Myślałem o was jako o tych, których życie trzymam w ręku.Jakże w swym zatroskaniu mogłem o pani zapomnieć? Przywiozłem z sobą twarz pani na pokład brygu.Nie wiem dlaczego.Nie patrzyłem na panią dłużej niż na innych.Cały czas byłem pochłonięty tylko tym, aby się poskromić i nie roznieść was wszystkich w puch.Nie chciałem być dla was niegrzeczny, ale okazało się, że to nie jest takie łatwe, bo groźby były jedynym moim argumentem.Proszę pani, czy bardzo byłem nieprzyjemny?Słuchała uważnie z wielkim natężeniem, prawie z powagą.I rzekła bez najlżejszej zmiany wyrazu:- Sądzę, że pan się zachował odpowiednio do sfery, w której podobało się Panu Bogu pana umieścić.- Jakiej sfery? - szepnął Lingard do siebie.- Jestem, czym jestem.Nazywają mnie Radżą Lautem, Królem Tomem, i tak dalej.Musiało to panią rozśmieszyć; ale mówię pani, że nie ma w tym nic zabawnego, kiedy takie nazwy przyczepią się do człowieka - choćby tylko na żarty.Właśnie te nazwy mają w sobie coś, co sprawia, że ta cała historia dla nikogo z nas nie jest drobnostką.Stała przed nim z surową, spokojną twarzą.- Czy pan zawezwał mię w sposób tak niepokojący tylko po to, aby ze mną się kłócić?- Nie, ale dlaczego pani mówi mi właśnie w tej chwili, że moje udanie się do pani o pomoc było w pani oczach tylko bezczelnością? Proszę zatem o przebaczenie, że pozwoliłem sobie pani ubliżyć,- Pan mnie nie zrozumiał - rzekła pani Travers nie zmieniwszy ani na chwilę wyrazu pełnego surowej zadumy.- Tak pochlebna rzecz nie spotkała mnie jeszcze nigdy i nigdy mnie już nie spotka.Ale proszę mi wierzyć, Królu Tomie, to zaszczyt dla mnie za wielki.Jörgenson ma zupełną słuszność, kiedy się gniewa na pana, że pan się obarczył kobietą.- Jörgenson nie chciał być nieuprzejmy - zaprzeczył poważnie Lingard.Pani Travers nie uśmiechnęła się nawet na tę dbałość o formy wśród atmosfery dręczącego naprężenia, które zdawało się zawsze powstawać między nią a tym mężczyzną siedzącym na skrzyni.Podniósł na nią oczy z wyrazem niezmiernej szczerości i prostoty; zdawało się, że nie jest w stanie oderwać od niej wzroku.Patrzyła wciąż na niego poważnie, panując nad sobą z wielkim wysiłkiem.- Jaka pani zmieniona - szepnął.Pogrążył się ze szczętem w najzwyklejszym zdziwieniu.Wydawała mu się mściwa i jakby obrócona na zawsze w kamień wobec jego zmieszania i skruchy.Na zawsze.Nagle pani Travers rozejrzała się i usiadła.Siły ją zawiodły, ale wygląd jej był wciąż surowy; oparła ręce o poręcze fotela.Lingard westchnął głęboko i spuścił oczy.Nie śmiała zwolnić natężenia wszystkich swych muskułów bojąc się, iż straci zupełnie panowanie nad sobą, że nie dbając o nic, ulegnie porywowi czającemu się na dnie jej popłochu - że chwyci za rękę Człowieka Losu, przyciśnie ją do piersi, odrzuci precz - i zniknie, zniknie z życia jak mara.Człowiek Losu siedział niemy i pochylony, lecz można było wyczuć siłę w jego zgnębieniu.„Jeżeli się nie odezwę - rzekła do siebie pani Travers z wielkim wewnętrznym spokojem - wybuchnę płaczem.” Powiedziała głośno:- Co się mogło wydarzyć? Dlaczego pan mnie tu wciągnął? Dlaczego pan mi nie mówi, co za wieści nadeszły?- Zdawało mi się, że pani nie chce ich słyszeć.Myślę, że pani nie chce tego doprawdy.Co to panią może wszystko obchodzić? Myślę, że pani zupełnie nie dba o to, co czuję, co zrobię i jaki będzie mój koniec.Myślę naprawdę, że pani nie dba i o to, jak pani sama skończy.Że pani nie dbała nigdy ani o swoje uczucia, ani o czyjekolwiek inne.Nie dlatego, aby pani była nieczuła, ale dlatego, że pani nie wie i nie chce wiedzieć i że pani się gniewa na życie.Machnął niedbale ręką i wówczas pani Travers zauważyła, iż Lingard trzyma kartkę papieru.- Czy to są te wiadomości? - spytała znacząco.- Trudno sobie wyobrazić, aby w tej dziczy pismo miało jakieś znaczenie.I któż by mógł panu przesłać wieści na papierze? Czy mogę to zobaczyć? Czy zrozumiem? To po angielsku? No, Królu Tomie, proszę tak strasznie na mnie nie patrzeć.Wstała nagle, nie w porywie oburzenia, ale jakby u kresu wytrzymałości.Klamry wysadzane drogimi kamieniami i złote hafty połyskiwały nieuchwytnie w zgięciach jej szat, które zaszeleściły tajemniczo.- Nie mogę tego znieść! - krzyknęła.- Nie mogę znieść, żeby tak na mnie patrzono.Żadna kobieta tego by nie zniosła.Na żadną kobietę nigdy tak nikt nie patrzył.Co pan we mnie widzi? Nienawiść mogłabym zrozumieć.O co pan mię posądza?- Pani jest nadzwyczajna - szepnął Lingard, który odzyskał panowanie nad sobą wobec tego wybuchu.- Oczywiście, i pan jest też nadzwyczajny.Wiadoma rzecz - ciąży na nas obojgu to przekleństwo i razem musimy stawić czoło wszystkiemu, co się stanie.Ale któż, u Pana Boga, mógł panu przysłać ten list?- Kto? - powtórzył Lingard
[ Pobierz całość w formacie PDF ]