[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miałam już pewność, że zanim wyjadę z Manorleigh, dzieci będą się czuły w nim jak w domu.Miały przy sobie osoby tak bliskie im i oddane jak Leah i panna Stringer.Polubiły również panią Emery, a za Ann i Jane wprost przepadały.Ja także starałam się im poświęcać wszystkie swoje wolne chwile.Siedziałam właśnie u dzieci, kiedy pojawiła się Jane z drugim śniadaniem na tacy; składało się z mleka i biszkoptów.Jane bardzo lubiła obie dziewczynki, a i one ją również.Pokojówka czekała, aż skończą jeść, by nie fatygować się po raz drugi na górę po puste kubki i talerze.Leah też z nami była i tak we trójkę rozmawiałyśmy przez chwilę.o pogodzie, jak pamiętam.Przy okazji zrobiłam uwagę, że mam wrażenie, iż wszyscy czują się chyba tutaj dobrze, i spytałam Jane, czy żałuje, że musiała opuścić Londyn.– Bardzo przyjemnie się pracowało u pani Mandeville – wyznała.– To nie był duży dom i nie taki wygodny.Ale ona sama była ogromnie sympatyczna.Tu jest inaczej, jednak to zaszczyt pracować w takim wielkim i wytwornym domu.– Którego właścicielem w dodatku jest członek parlamentu – zauważyłam z ironią.– Pan Lansdon to prawdziwy pan.i praca u niego ma znaczenie, takie jest moje zdanie.– Życie upływa tu dość monotonnie, Jane.– Tylko wtedy, kiedy pana nie ma.Kiedy jest w domu, ciągle odbywają się przyjęcia, goście dosłownie nie wychodzą od nas, a są między nimi i tacy, o których czyta się w gazetach.Rzadko bywa tak spokojnie jak teraz, w czasie pobytu panienki.Ani razu przez ten czas nie było przyjęcia.– A czy zdarza się, że biesiadnicy zostają tu na dłużej?– O tak.przyjeżdżają przyjaciele pana.A poza tym również bywa towarzystwo pani Lansdon.– Masz na myśli państwa Bourdonów?– Niech pani sobie wyobrazi, że oni nas nie odwiedzają.Za to pan Jean Pascal, przeciwnie – on jest tutaj częstym gościem.– Ach, to brat pani Lansdon.To on tu bywa?– Tak, często przyjeżdża w odwiedziny.– Zarumieniła się lekko i zachichotała.Przypomniało mi się spotkanie z nim przed laty w Cador.Mimo że byłam dzieckiem, już wtedy zauważyłam, że młody Francuz wykazuje duże zainteresowanie ładnymi dziewczętami.– To zupełnie zrozumiałe, panienko.on jest przecież bratem pani.– Tak, to całkiem naturalne – przyznałam.Leah od kilku dni nie czuła się dobrze.Próbowałam ją namówić, by poszła poradzić się lekarza.– Nie potrzeba, panienko.Nic mi nie jest – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.– To przypuszczalnie skutek zmiany klimatu.– Rzeczywiście, jest różnica między powietrzem w Londynie a w Manorleigh – zgodziłam się.– Ale tutejszy klimat jest bardziej zbliżony do kornwalijskiego.– Och, nie, panienko.Nic nie dorówna Kornwalii.Wydawała się trochę zmęczona.Oświadczyła, że źle spała ostatniej nocy.– Połóż się na godzinę lub dwie – poradziłam jej.– To ci dobrze zrobi.W końcu uległa namowom, a ja, by zapewnić jej spokój, zabrałam dzieci do ogrodu.Stałam przy sadzawce z rzeźbą Hermesa, obserwując leniwie tańczące nad wodą komary i dziewczynki bawiące się czerwoną piłką.W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie jesteśmy same.Szybko podniosłam oczy.W pobliżu stał mężczyzna i przyglądał się nam z uwagą.Przybysz uśmiechał się.Miał najbardziej czarujący uśmiech, jaki widziałam kiedykolwiek; serdeczny, przyjazny, a zarazem lekko filuterny.Zdjął kapelusz i skłonił się nisko.Dzieci zaprzestały zabawy i stanęły, przypatrując mu się w milczeniu.– Co za urocza grupka – odezwał się.– Proszę mi wybaczyć, że przeszkodziłem w zabawie.O ile się nie mylę, mam przed sobą pannę Rebekę Mandeville.– Zgadł pan.– A jedna z tych czarujących dziewczątek to przypuszczalnie panna Belinda Lansdon.– To o mnie! – wykrzyknęła Belinda.– Jak myślisz, co by powiedziała panna Stringer, gdyby cię słyszała w tej chwili? – zapytałam.– Nie krzycz – podpowiedziała Lucie.– Panna Stringer zawsze ci to powtarza.Masz zwyczaj bardzo głośno mówić, Belindo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]