[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doszedl do nastepnego pietra ichwycil za jedna z klamek.Cos zamigotalo za nim.Zrobil pól obrotu, szybkounoszac pistolet.Ogluszajacy cios poslal go na podloge.Runal na sciane wypuszczajac z rekipistolet.Jakis ksztalt z karabinem w dloni pochylil sie nad nim.- Kto ty jestes? Co tu robisz?Nie zolnierz.Jakis mezczyzna z nie golonym zarostem, w poplamionej koszuli ipogniecionych spodniach.Oczy nabrzmiale i czerwone.Wokól bioder pas znarzedziami, mlotek, obcegi, srubokret i lutownica.Tolby podniósl sie z bólem: - Gdybys nie mial tej strzelby.Fowler odsunal sie ostroznie.- Kto ty jestes? Na to pietro zolnierzomfrontowym nie wolno wchodzic.Wiesz o tym.- Potem dostrzegl zelazytowa laske.- Boze - odezwal sie miekko.- Ty jestes tym.którego nie dopadli.- Zasmialsie niepewnie.- Jestes tym, który uciekl.Palce Tolby'ego zacisnely sie na lasce, ale Fowler zareagowal natychmiast.Lufakarabinu z szarpnieciem podskoczyla, na jednej linii z twarza Tolby'ego.- Uwazaj - ostrzegl Fowler.Lekko sie obrócil; zolnierze wbiegali po schodach wpospiechu, buty bebnily, wrzaski odbijaly sie echem.Przez chwile wahal sie,potem machnal karabinem w strone schodów w przodzie.- Do góry.Ruszaj!Tolby zamrugal.- Co.- Do góry! - Lufa karabinu wbila sie w Tolby'ego.- Szybciej!Zdezorientowany, Tolby ruszyl szybko schodami do góry, Fowler tuz za nim.Natrzecim pietrze Fowler silnie pchnal go przez drzwi.Lufa karabinu wbijala musie w grzbiet.Znalazl sie w korytarzu pelnym drzwi.Nie konczace sie biura.- Idz dalej - warknal Fowler.- Wzdluz hollu.Szybciej!Tolby spieszyl sie, w glowie mu wirowalo.- Co, do jasnej cholery, chcesz.- Ja bym tego nigdy nie mógl zrobic - wysapal mu do ucha Fowler.- Nawet zamilion lat.Ale to musi byc zrobione.Tolby zatrzymal sie.- O co chodzi?Stali naprzeciw siebie wyzywajaco, twarze wykrzywione grymasem, oczy rozpalone.- On jest tam - ucial Fowler, wskazujac karabinem drzwi.- Masz jedna szanse.Skorzystaj z niej.Przez ulamek sekundy Tolby wahal sie.Potem zdecydowal.- Okay, skorzystam.Fowler podazyl za nim.- Uwazaj, patrz, gdzie idziesz.Jest tam cala seriapunktów kontrolnych.Caly czas idz prosto, do samego konca.Tak daleko, jaktylko bedziesz mógl.I, na litosc boska, szybko!Glos jego zanikal, gdy Tolby nabieral szybkosci.Dotarl do drzwi i otworzyl jegwaltownie.Zolnierzy i urzedników przybywalo.Rzucil sie na nich; rozsypalisie na wszystkie strony.Przedzieral sie dalej, a oni podnoszac sie glupawoszukali swych pistoletów.Przez kolejne drzwi do wewnetrznego biura obokbiurka, przy którym siedziala przestraszona, zdezorientowana dziewczyna.Apotem w trzecie drzwi, do alkowy.Jakis mlody czlowiek o wscieklej twarzy poderwal sie i zaczal panicznie szukacswego pistoletu.Tolby byl bez broni, uwieziony w alkowie.Jakies postacie juznapieraly na drzwi za nim.Scisnal zelazytowa laske i cofnal sie, gdy fanatyk oblond wlosach zaczal strzelac na oslep.Grot energii wybuchl o pól metra odniego; owional go jezor ognia.- Ty parszywy anarchisto! - zawrzeszczal Green.Z wykrzywiona twarza strzelalraz po raz.- Ty morderczy szpiegu anarchistyczny!Tolby cisnal zelazytowa laska.Wlozyl w to cala swa sile; laska przeskoczyla wpowietrzu gwizdzacym lukiem, prosto w kierunku glowy mlodego czlowieka.Greendostrzegl, jak nadlatywala i zrobil unik.Sprawny i szybki, odskoczyl, zusmiechem pozbawionym humoru.Laska uderzyla w sciane i potoczyla sie z halasemna podloge.- Twoja laska wedrownicza! - wysapal Green i wystrzelil.Grot chybil go celowo.Green bawil sie nim.Pochylony Tolby nerwowo szukal laski.Podniósl ja.Greenobserwowal, z zesztywniala twarza i polyskujacymi oczami.- Rzuc jeszcze raz! - warknal.Tolby skoczyl.Wzial mlodzienca przez zaskoczenie.Green potknal sie do tylu,chrzaknal i nagle zaczal walczyc z maniacka furia.Tolby byl ciezszy.Alewyczerpany.Godzinami czolgal sie, przebijal przez góry, maszerowal bez konca.Byl u kresu sil.Wrak samochodu, cale dni wedrówki.Green byl w znakomitejformie.Jego krzepkie, sprawne cialo odwinelo sie.Rece przesunely sie do góry,palce wbily mocno w krtan Tolby'ego, a ten kopnal go w krocze.Green zachwialsie, skurczyl w konwulsji, zgial z bólu.- W porzadku - wysapal Green z ohydnym grymasem na pociemnialej twarzy.Rekawyszukala pistolet.Lufa poszla do góry.Nagle polowa glowy Greena zniknela.Zotwartych rak wypadl na podloge pistolet.Jego cialo jeszcze przez chwilestalo, potem powoli osiadlo, jak nie wypelniony czlowiekiem garnitur.Tolby dostrzegl wysuwajaca sie zza niego lufe karabinu.i tego mezczyzneobwieszonego pasem z narzedziami.Czlowiek ten machal do niego przynaglajaco.-Pospiesz sie!Tolby pognal przez holl wylozony dywanem, pomiedzy dwiema duzymi migoczacymizóltymi lampami.Tlum oficjeli i zolnierzy wypadl za nim, potykajac sie,krzyczac i strzelajac na oslep.Gwaltownie otworzyl grube debowe odrzwia istanal jak wryty.Byl w luksusowej komnacie.Draperie, bogata i ozdobna tapeta.Regaly zksiazkami, lampy.Rzut oka na elegancje przeszlosci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl